Białoruś w ukrytej kamerze

W programach nadawanej z Warszawy telewizji dla Białorusi na przedstawiciela władz zawsze czeka puste krzesło. – Nie uczymy opozycyjnego spojrzenia na rzeczywistość, tylko normalnego dziennikarstwa – podkreślają polscy „trenerzy” dziennikarzy z Biełsatu

Aktualizacja: 09.02.2008 18:40 Publikacja: 09.02.2008 01:16

Newsroom telewizji Biełsat na razie w pomieszczeniach po dawnym laboratorium fotograficznym w siedzi

Newsroom telewizji Biełsat na razie w pomieszczeniach po dawnym laboratorium fotograficznym w siedzibie TVP

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Dwunastego stycznia do drzwi Serhieja znowu załomotała milicja. Podobno sąsiedzi z dołu narzekali, że u niego jest hałas. Tyle że na dole jest sklep, żadnych sąsiadów. Serhiej wiedział, co się święci. Błyskawicznie obdzwonił znajomych. Zbiegli się z całego Homla. Po kwadransie pod drzwiami stanęło dziesięciu dziennikarzy. Naprzeciwko nich dwudziestu milicjantów i ludzi KGB. Weszli do środka. Szarpali się, w mieszkaniu zrobili kipisz. Zwinęli kamerę i laptopa, Serhieja zabrali na przesłuchanie. Była sobota wieczór. Na noc go wypuścili. Miał się znów stawić w poniedziałek.

Jak się okazało, białorsukie specsłużby działają dość bałaganiarsko. Serhiej z pomocą przyjaciół spakował się szybko i w nocy uciekł samochodem do Mińska. KGB nikogo nie zdążyło powiadomić. W niedzielę na lotnisku bez problemu zdołał kupić bilet do Warszawy.

Niecały miesiąc później siedzimy w warszawskim newsroomie Telewizji Biełsat. Serhiej ma kolczyk w uchu, 27 lat i niedokończony doktorat z literatury rosyjskiej. Był korespondentem w Homlu. Pierwszym korespondentem , który z powodu Bełsatu musiał uciekać z kraju. Teraz jest redaktorem w Warszawie. – Tu mogę zrobić znaczniewięcej niż za kratkami na Białorusi – mówi.

Telewizja dla Białorusi Biełsat zaczęła nadawać dwa miesiące temu. W Polsce można ją oglądać tylko poprzez niekodowany przekaz na satelicie Astra, więc mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że taka stacja w ogóle istnieje. Nadaje na razie dwie godziny oryginalnego programu dziennie, powtarzanego potem trzy razy w ciągu doby.

Na Białorusi takich jak Serhiej, przygotowanych do pracy, przeszkolonych i wyposażonych w sprzęt jest już kilkunastu młodych dziennikarzy. Umieją nakręcić kamerą zdjęcia, napisać tekst, zmontować materiał na laptopie, spakować wszystko do malutkiego pliku i wysłać do Warszawy. Jeśli zwinie ich milicja – czeka kilkunastu następnych. Też przeszkolonych, gotowych na zastępstwo. Filmują małymi profesjonalnymi kamerami Sony, albo wręcz półamatorskimi handycamami, które w Warszawie można kupić za 2-3 tysiące złotych.

Łatwiej z taką kamerką się ukryć, udawać turystę, a jak zabiorą – szybko wysłać z Warszawy nową. Reporterzy Biełsatu wymyślają najróżniejsze sposoby, jak oszukać, albo ukryć się przed władzami z kamerą. Czasem opowiadają, że robią dokument dla jakiejś fundacji, a czasem, że kręcą film o ptaszkach. Czasem biorą amatorskie zdjięcia znajomych.

Kiedyś podczas demonstracji w Mińsku do kręcącego zdjęcia kamerą tajnego dziennikarza Bełsatu podszedł kagebista w cywilu i pyta: „A ty tu co robisz?”. A ten: „A ty co?”. Tamten spojrzał pewnie i odpowiada „Ja tu pracuję”. Dziennikarz na to: „Ja też pracuję”. Kagebista zwątpił. Na Białorusi jest tylu tajnych agentów, pomyślał, że to też jakiś oficer KGB. I poszedł sobie. Białoruscy dziennikarze przerzucają się takimi historiami.

Na warszawskim placu Powstańców w ciasnym newsroomie kręci się dziesiątka Białorusinów. Spięci sprawdzają materiały, poprawiają montaż, nagrywają głosy. Zbliża się czas wydania. Korespondenci przesyłają tekst napisany, sami nie czytają, by nie zostać rozpoznanymi. W materiałach nie pokazują swoich twarzy. Głos nagrywany jest wiec przez dziennikarzy tu w Warszawie. Choć – jak przyznają – i tak pewnie większość z nich jest już namierzona.

Za chwilę emisja. „Obiektyw” – to program informacyjny. Na pierwszy rzut oka nie różni się bardzo od TVN 24. Nowoczesna, przejrzysta grafika, na dole pasek z newsami. Adres strony internetowej.

Obrazki z demonstracji drobnych przedsiębiorców z Mińska, żywe wypowiedzi uczestników. Materiał o podwyżkach, wypowiadają się starowinki z Grodna. W niektórych materiałach wypowiadają się nawet przedstawiciele władz. – Oni rozmawiają z wami? – Czasem dzwonimy do nich i prosimy o wypowiedź dla telewizji, nie mówimy dla jakiej. A oni są pewni, że to jakaś oficjalna i mówią – tłumaczy jeden z redaktorów. Czasem urzędnicy Łukaszenki są tak skonfundowani, że nie wiedzą, czy mają się wypowiadać, czy nie. – Myślą, powiem, źle, odmówię, jeszcze gorzej. I czasem mówią – śmieje się Misza, jeden z reporterów. Ale zwykle odmawiają.

W Biełsacie starają się przestrzegać dziennikarskiej zasady przedstawiania dwóch stron. – Jak tylko to możliwe prezentujemy opinie władz – zapewniają dziennikarze. – Ja chcę robić normalną telewizję. Dlatego często wypowiedzi białoruskich ministrów i innych oficjeli pozyskujemy przez agencje – tłumaczą. W programie publicystycznym „Forum” na przedstawiciela władz w każdym odcinku czeka puste krzesło. – My nie uczymy opozycyjnego spojrzenia na rzeczywistość. My uczymy ich normalnego dziennikarstwa – podkreślają polscy „trenerzy”.

Wiele opowieści korespondentów brzmi zabawnie, ale na co dzień jest napięcie i trochę strachu. – O Biełsacie rozmawiam tylko z moim najbliższymi przyjaciółmi, którym mogę zaufać. Bardzo wspiera mnie mama – mówi dwudziestoparoletni Jurka. – Nie wiem, czy służby o mnie wiedzą. Wiem, że w każdej chwili mogę się spodziewać, że mnie wezwą, że zabiorą sprzęt, że aresztują. Ale nie mam nic od stracenia – mówi pogodnie.

Wielu współpracowników Biełsatu było już przesłuchiwanych, wypytywanych o telewizję. – Przekonywałem ich, że nic nie wiem o tej stacji, nie mam z nią nic wspólnego. Mówili mi, że jestem na liście osób szkolonych. Ja odpowiadałam, że to jakaś pomyłka – mówi Iryna, mająca na swoim koncie już kilka wyemitowanych w telewizji materiałów dziennikarskich

Warszawskim newsroomem zawiaduje Aleksiej Dzikawicki. W 2001 roku pracował jeszcze na Białorusi w gazecie „Prowincjałek” i kiedyś napisał, że szykują się fałszerstwa wyborów. Następnego dnia zadzwonił telefon: „Podziwiam pana za to, co pan robi, ale wiem, że jeśli pan do jutra nie zniknie, zamkną pana na półtora roku” – powiedział tajemniczy głos.

Tak jak Serhiej, zdążył uciec do Warszawy. On granicę przejechał pociągiem, razem z mrówkami. Żeby nie wzbudzić podejrzeń białoruskich strażników miał ze sobą spirytus i papierosy, jak to mrówka. Zdążył.– Kiedy przyjechałem do Warszawy, moje miasto śniło mi się co dzień – wspomina. Przez kilka lat pracował w Wolnej Europie, w Warszawie i Pradze. Teraz kieruje pracą swoich kolegów i na miejscu w Warszawie, i siatką współpracowników rozrzuconych po całej Białorusi.

– Staramy się pokrywać dziennikarsko kraj. Jeśli coś się dzieje w Mińsku, to chcemy mieć opinie na temat z Grodna i odwrotnie – tłumaczy. Często zagraniczne materiały newsowe, komentowane są przez białoruskich analityków pokazujących wpływ tych wydarzeń na Białoruś – mówi.

Co bardzo ważne dla atak zrusyfikowanego kraju jak Białoruś, cały program jest nadawany jest języku białoruskim. Twórcy stacji przykładają do tego ogromna wagę. – Zaprosiłem do współpracy jednego z najwybitniejszych znawców języka białoruskiego, który codziennie online sprawdza nasze teksty – opowiada Aleksiej. – Oczywiście językoznawca pozostaje anonimowy. Pracuje z Białorusi przez Internet.

„Obiektyw” – program informacyjny, trwa na razie 5 minut, będzie niedługo dwa razy dłuższy. Dwa razy dziennie jest aktualizowany. Będzie też miał wkrótce normalnego prowadzącego w studiu. Na razie trwają castingi. Kandydaci na białoruskie gwiazdy telewizyjne szkolą się w studiach TVP.

Bieda w technice cyfrowej

W podwarszawskim ośrodku regularnie odbywają się treningi dla kandydatów na korespondentów „Obiektywu” i autorów reportaży. Przewinęła się tam grubo ponad setka osób. Wielu z nich po dwa, trzy, a nawet cztery razy. Kursy są kilkustopniowe i trwają około tygodnia każdy.

Białoruscy kandydaci na dziennikarzy od razu uczą się pracy na najlepszym sprzęcie z najnowszymi technologiami. Bo te są najbardziej efektywne. Jeden człowiek musi umieć zrobić wszystko. Zdjęcia, tekst, dźwięk, montaż. Pracują wyłącznie w technologii cyfrowej. TV Biełsat jest dziś technologicznie dużo bardziej nowoczesna od swojej potężnej matki – TVP. Białorusinów szkolą najlepsi polscy fachowcy. Dziennikarze, operatorzy, doświadczeni montażyści z TVP, TVN 24 i TV Puls.

Wielu już zostało przeszkolonych, ale ciągle szukają nowych. Zajmuje się tym m.in. Janusz Grzelak, który wyszukuje chętnych przez skype, maile, prosi znajomych, by polecali swoich znajomych.

– Tę siatkę trzeba rozbudowywać, bo jednego dnia wszyscy mogą zamilknąć – mówi Marcin Śmiałowski, dawny PAP-owski korespondent na Ukrainie, teraz jeden z najbardziej zaangażowanych w Biełsat ludzi. – Jak skonfiskują cały sprzęt, to nie musi to oznaczać końca nadawania informacji. Zaraz podeślemy im nowy. Ważne, by byli ludzie. Im więcej, tym bezpieczniej – podkreśla. Tak było już przypadku Serhieja. On uciekł do Polski, ale na miejscu natychmiast został zastąpiony kimś innym.

– Każdego dnia grozi nam to, że mogą nam wszystkich zatrzymać – mówi szefowa Bełsatu Agnieszka Romaszewska. – Tego boimy się najbardziej – dodaje. Ale też próbują na wszelkie sposoby zabezpieczyć się na taki wypadek.

Dlaczego Łukaszenko jeszcze tego jeszcze nie zrobił? – Najbardziej prawdopodobną odpowiedź pewna doświadczona już dziennikarka białoruska, też współpracowniczka telewizji: – Łukaszenko gra to z Moskwą, to z Europą, lawiruje to tu, to tam. Dlatego chyba nie zdecyduje się na tak mocne uderzenie, bo nie chce zupełnie zamykać sobie jakichś drzwi.

Pierwsze poszukiwania kandydatów do współpracy zaczęła prawie dwa lat temu Lidia Gall – dziś koordynator szkoleń w Biełsacie. Pewnego dnia po prostu wsiadła w pociąg do Mińska. Na dworcu miało czekać na nią dwóch zaufanych ludzi. Ani ona ich nie znała, ani oni jej. To był Pavel Mażejka i Eduard Mielnikow – czołowi niezależni białoruscy dziennikarze. Obaj dzisiaj prowadzą własne programy publicystyczne w TV Bełsat. – To był szalony tydzień – wspomina Lidia.

Odwiedzili osiem miast. Długa seria spotkań z różnymi ludźmi. Dyskretne. W różnych dziwnych miejscach. Na dworcu, w hotelu, barze mlecznym w samochodzie – jak w filmie kryminalnym. Rozmowy toczyły się w języku polsko-rosyjsko-migowym.

W drodze z miasta do miasta Mażejka z Mielnikowem bez przerwy przez komórki dzwonili po znajomych. Ci dzwonili do kolejnych znajomych, kolejni do kolejnych. A Lidia Gall tylko notowała – nazwiska, adresy, życiorysy, zainteresowania, doświadczenia. Jacy byli jej rozmówcy? – Wystraszeni, wycofani, pełni obaw, wyczekujący.

Po powrocie na podstawie notatek stworzyła listę kandydatów do szkoleń. Zadzwoniła do znajomych z TVN. Chętnie włączyli się do akcji. Najpierw razem z Agnieszką Romaszewską ustaliły, z jakimi umiejętnościami potencjalny współpracownik powinien wyjść z tych szkoleń.

Rock, teatr i polskie seriale

Nauka przez praktykę, niewiele teorii. Dostają kamerę, ruszają w miasto i każdy robi swój materiał. Jedna kamera na dwóch kursantów, ale każdy robi swój materiał. Ale uczą ich też, jak mają zachowywać się podczas przesłuchań, co robić, gdy milicja czy KGB przyjdzie na rewizję.Ale ci, którzy kończą szkolenia, pracują nie tylko dla programów informacyjnych.

Bełsat produkuje też reportaże, programy publicystyczne. Jeden z nich przygotowany jest w Wilnie, drugi w Warszawie. Prowadza go znani białoruscy dziennikarze niezależni. W Warszawie – Pavel Mażejka. W Wilnie – Eduard Mielnikow.

Na Białorusi ogromne znaczenie ma muzyka rockowa. W Biełsacie zdołano wyprodukować już kilkadziesiąt teledysków z muzyka graną przez tamtejsze zespoły. Telewizja organizuje też rozmaite koncerty. Największym przedsięwzięciem tego typu był noworoczny koncert Bełsatu zorganizowany... w Mińsku. Występowała cała śmietanka białoruskich zespołów rockowych, były fajerwerki, publiczność, wielka, niepolityczna zabawa. Impreza odbyła się w ośrodku kultury przy niemieckiej ambasadzie w Mińsku.

Ale szefowa Bełsatu, Agnieszka Romaszewska najbardziej dumna jest z wyprodukowania pierwszego przedstawienie teatralnego – „Tutejszych” Janka Kupały. Choć na Białorusi to wszystko jest półlegalne, tu wszystko jest legalne, na wszystko „są papiery”.

Jak to udało się zrobić pod skrzydłami jednej z najbardziej ociążałych i zbiurokratyzowanych instytucji w Polsce, czyli TVP, w to trudno uwierzyć.

Do tego potrzeba było tarana. To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie szefowa i pomysłodawczyni telewizji – Agnieszka Romaszewska-Guzy.

Jak to się zaczęło? Kilka lat temu, dość niespodziewanie dla siebie, została korespondentką TVP w Mińsku. Wyszło na to, że ma zostać na dłużej. – Już przyzwyczaiłam się do tej myśli, zaczęłam organizować swoje życie w Mińsku – wspomina. Ale reżim Łukaszenki zaczął ją prześladować. Najpierw pod hotelem rezydował na stałe policyjny samochód. Potem jeździł za nią gazik. Do wynajętego później mieszkania dobijali się pijacy, krzycząc, że umawiali się tam z panienką, albo przychodziła milicja, twierdząc, że tam mieszka ktoś z AIDS. W końcu wydalili ją do Polski.

– Byłam wściekła. Zawaliły mi się wszystkie plany. Pomyślałam, że im tego nie daruję – opowiada. A wtedy właśnie narodziła się w TVP idea, żeby wejść w europejski przetarg dotyczący Białorusi. Telewizja przetarg przegrała, ale zdeterminowana dziennikarka przekonała najpierw kolejnych prezesów: najpierw Jana Dworaka, a potem Bronisława Wildsteina, żeby pozwolili rozpocząć prace nad projektem wolnej telewizji dla Białorusi.

Trzeba było wydeptywać ścieżki, załatwiać dokumenty, opinie prawne, zgody, zdobywać podpisy i pieczątki. I na wszystko organizować przetargi. W takiej instytucji jak TVP wszystko toczy się wolno i opornie, a tak nietypowy projekt jak ten nie powinien mieć żadnych szans.

Błagała, przekonywała, tupała, krzyczała. Szukała najrozmaitszych dojść.

Do polityków PiS dojść było łatwo, dzięki rodzinnym znajomościom. W Platformie miała dobre stosunki, bo w trakcie pierwszej kampanii Donalda Tuska pomagała Andżelice Borys, a w jej obronę zaangażował się wtedy Tusk. Udała jej się rzecz niezwykła. Politycy z obu stron barykady zgodzili się, by przeznaczyć w budżecie państwa na 2007 rok ponad 16 mln zł rocznie a białoruską telewizję.

Walka była trudna, ale okazało się, że dzięki osobistym relacjom i zacięciu można było pogodzić choć w tej sprawie Platformę i PiS. Poprawkę do budżetu wprowadziła Aleksandra Natalii-Świat za poduszczeniem Adama Lipińskiego. Robert Tyszkiewicz, obecnie wiceszef Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu, był patronem tego projektu ze strony Platformy. W kwietniu zeszłego roku TVP podpisała z MSZ umowę o wieloletnim finansowaniu TVP Biełsat na podstawie corocznie negocjowanych aneksów.

Ale Romaszewska szuka też wsparcia za granicą. Dzięki interwencjom ministra Sikorskiego Właśnie otrzymała 200 tys. dolarów dotacji od amerykańskiego Departamentu Stanu. Do ministra spraw zagranicznych Litwy dotarła przez ojca, senatora Zbigniewa Romaszewskiego, który był jego kolegą z czasów opozycji antykomunistycznej. Nie mógł odmówić pomocy. – Teraz tak samo podchodzę szefa czeskiego MSZ, bo też kolega mojego taty – zapowiada. Bardzo liczy na to, że dzięki międzynarodowemu poparciu projekt będzie miał zapewnione dłuższe istnienie.

– Ona ma determinację pomysł i dojścia do ludzi. Tylko dzięki jej uporowi i zawziętości to wszystko się udaje – mówi Lidia Gall. – I dzięki mojej organizacji pracy – dodaje z błyskiem w oku.

Biełsat na razie dociera do garstki ludzi, którzy mogą odbierać program przez satelitę Astra. Wkrótce stacja wejdzie też na najpopularniejszego satelitę na Białorusi – Syriusza. – Ale najważniejsze jest to, żebyśmy docierali do liderów opinii – tłumaczy Romaszewska. Jeżeli w 20-tysięcznym miasteczku obejrzy nas kilkanaście osób, to oni opowiedzą o tym innym.

Ważną pracę dla Bełsatu wykonał tajemniczy internauta o nicku MARAK65. Pojawił się na forach internetowych i zaczął wrzucać niemal wszystkie programy Bełsatu do You tube. Dzięki temu można oglądać telewizję i tą drogą.

Ludzie z Biełsatu przypominają, jakie znaczenie dla Polaków miała Wolna Europa czy Głos Ameryki w latach 80. A tu jest nie tylko charczący, zagłuszany głos, ale wyraźny obraz, nowoczesna grafika, żywi ludzie, muzyka, satyra, filmy kryminalne, seriale i sztuki teatralne. No i przede wszystkim informacja. Ona ma największą siłę rażenia.

Niemal wszyscy współpracujący z Biełsatem Białorusini, z którymi rozmawiam, wierzą w to, że do ich kraju wróci demokracja. – Jesteśmy pewne, że tak się wkrótce stanie – odpowiadają bez wahania dwie młodziutkie dziewczyny męczące się nad zmontowaniem reportażu z Warszawy. Chcą tu pracować, bo mają nadzieję ten proces przyspieszyć.

Aleksiej Dzikawicki, szef warszawskiego newsroomu Biełsatu: – Mam dość, kiedy słyszę słowa zachodnich polityków, o „głębokim zaniepokojeniu” tym, że kogoś aresztowali czy pobili u nas. Mówią, ale nic nie robią. Dopiero Polskę stać było na to, by zaangażować się w taki projekt.

I dodaje z przekonaniem: – Tu się kształci kadra dla przyszłej normalnej, niezależnej telewizji białoruskiej.

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione

Dwunastego stycznia do drzwi Serhieja znowu załomotała milicja. Podobno sąsiedzi z dołu narzekali, że u niego jest hałas. Tyle że na dole jest sklep, żadnych sąsiadów. Serhiej wiedział, co się święci. Błyskawicznie obdzwonił znajomych. Zbiegli się z całego Homla. Po kwadransie pod drzwiami stanęło dziesięciu dziennikarzy. Naprzeciwko nich dwudziestu milicjantów i ludzi KGB. Weszli do środka. Szarpali się, w mieszkaniu zrobili kipisz. Zwinęli kamerę i laptopa, Serhieja zabrali na przesłuchanie. Była sobota wieczór. Na noc go wypuścili. Miał się znów stawić w poniedziałek.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą