Piękne zmyślenia barona de Coubertina

Skąd to nagłe oburzenie, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski powierzył Pekinowi igrzyska patrząc na dobro swoje, a nie Tybetańczyków czy wyznawców Falun Gong? Przecież robi to od 100 lat, wyprzedając olimpijską ideę po kawałku każdemu, kto zapewni pieniądze i przepych.

Publikacja: 22.02.2008 15:41

Moskwa 1980. Olimiada zbojkotowana przez wiele państw po sowieckiej inwazji na Afganistan

Moskwa 1980. Olimiada zbojkotowana przez wiele państw po sowieckiej inwazji na Afganistan

Foto: EAST NEWS

Dokładnie za pół roku, w niedzielny wieczór 24 sierpnia, przewodniczący MKOl Jacques Rogge ogłosi, że chińskie Igrzyska XXIX Olimpiady uważa za zamknięte. Stojąc na stadionie zwanym Ptasim Gniazdem, cudzie sportowej architektury, podziękuje za 16 dni wysiłku i emocji. Być może wróci też do starego olimpijskiego zaklęcia: "To były najlepsze igrzyska w historii". Dla jego poprzednika, markiza Juana Antonio Samarancha, każde kolejne były najlepsze. Rogge ma więcej umiaru.Na razie wiadomo, że Pekin przygotuje igrzyska największe, najdroższe – i najbardziej kontrowersyjne od czasu upadku muru berlińskiego. Sportowcy wolnego świata zjadą do kraju cenzury i prześladowań. Kraju supernowoczesnych miast i dziewiętnastowiecznych wiosek, tłumiącego brutalnie każdy wolny głos z Tybetu, godzącego się na rzeź w Darfurze, dopóki zarabia na sprzedawaniu Sudanowi broni i tanio kupuje od niego ropę, państwa szantażującego Tajwan rakietami. Święto sportu i młodości ma się odbyć tam, gdzie nieprawomyślnych blogerów skazuje się na lata więzienia, więźniom wycina organy na sprzedaż, a egzekucji jest więcej niż w pozostałych krajach świata razem wziętych.

Komunistyczne władze zobowiązały się przestrzegać podczas igrzysk pewnych standardów, ale prawa człowieka w ich wydaniu będą miały urok wioski potiomkinowskiej. Swoboda dla dziennikarzy? Tak, ale tylko zagranicznych. Dostęp do zachodniej prasy? W dziewięciu wybranych punktach sprzedaży i tylko od otwarcia do zamknięcia igrzysk. Dla Falun Gong i Tybetu żadnego pobłażania nie będzie.

Do chińskiej reprezentacji nie zostanie dopuszczony żaden Tybetańczyk. Nawet Hitler w 1936 roku w Berlinie zrobił wyjątek dla dwojga niemieckich sportowców żydowskiego pochodzenia, tyle że wtedy miał się kto o nich upomnieć. Dziś ani MKOl, ani żadne z państw tego nie zrobi, bo Chiny i ich rozpędzona gospodarka dają zarobić każdemu chętnemu, ale każą sobie za to płacić milczeniem. Więc ani słowa o masakrze na placu Niebiańskiego Spokoju, o Tybecie, prześladowaniach religijnych. Z placu Niebiańskiego Spokoju ma ruszyć maraton, najbardziej romantyczna konkurencja igrzysk, i MKOl nie ma nic przeciwko, przynajmniej oficjalnie. Protesty i bojkoty pozostawiono prywatnej inicjatywie. Niech apelują sportowcy, Amnesty International, Steven Spielberg, niedoszły reżyser ceremonii otwarcia. I tak niewiele z tego wyniknie.

Od MKOl zbyt wiele wymagać nie należy, jego losy to niekończąca się lista kompromisów z rzeczywistością. "Istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze" – pisał francuski baron Pierre de Coubertin, który starożytny pomysł odkurzył dla współczesności. Antyczne igrzyska były przede wszystkim świętem religijnym. Baron, uczeń jezuitów, wierzył, że i jemu uda się stworzyć coś na kształt religii sportu, bratającej narody i wychowującej do pokoju. Nowożytny olimpizm był projektem na wiek XX, lecz skrojonym według wymiarów dziewiętnastowiecznych, i gorset zasad szybko zaczął uciskać. Dziś przed każdymi igrzyskami słychać wezwania do powrotu do czasów bezinteresownego święta, które nie kłaniało się polityce ani mamonie. To wzruszające, problem w tym, że takie igrzyska nigdy nie istniały. Pozostały pięknym zmyśleniem, a sam baron przymykał oko na naginanie marzeń do życia.

Zaczęło się już od pierwszych igrzysk. Coubertin chciał, żeby premiera była u niego w Paryżu i w okrągłym 1900 roku. Grecki król Jerzy I wymusił na nim, by odbyła się w Atenach cztery lata wcześniej. Król pochodził z dynastii duńskiej, poddani niespecjalnie go kochali. Chciał wkupić się w łaski Greków, fundując im olimpijski spektakl. Zrobił to za pieniądze milionera Gheorgiosa Averoffa. A Coubertina odsunął od wpływu na organizację, bo Francuz miał za dużo uwag.

Olimpizm nie zmieniał świata. Od początku dawał się nieść jego prądom. Miał uciszać armaty, a sam się przed nimi wycofywał. Lud wcale nie chciał być wychowywany do pokoju. Entuzjazm, z jakim europejskie ulice przyjęły wybuch pierwszej wojny światowej, był wymowny. W starożytności zawieszano wojny, żeby rozegrać igrzyska, w XX wieku było odwrotnie.

Wielka polityka wkraczała na olimpijskie stadiony bez pytania i przy każdej okazji. Raz głośno, jak w Berlinie w 1936 czy w Monachium w 1972 roku, raz po cichu, jak w przypadku farmakologicznego dopingu, który rozwijali naukowcy pracujący na zlecenie rządów, gdy sukcesy na bieżniach i matach stały się argumentem w zimnej wojnie.

Właściwie każde igrzyska miały swoje incydenty z politycznym tłem. W Londynie w 1908 roku podczas ceremonii otwarcia chorąży amerykańskiej ekipy Ralph Rose złamał protokół, odmawiając pochylenia flagi USA przed siedzącym na trybunie królem Edwardem VII. Powiedział, że "ten sztandar nie kłania się żadnemu z ziemskich królów". W 1956 roku w Melbourne, podczas igrzysk rozgrywanych tuż po budapeszteńskim październiku, olimpijski basen zabarwił się krwią, bo Węgrzy w meczu piłki wodnej pobili się z rywalami z ZSRR. Gdy węgierscy emigranci, którzy zapełnili trybuny, ruszyli na pomoc swoim, sportowcy ZSRR ledwo uniknęli linczu. W 1968 roku w Meksyku czarnoskórzy sprinterzy amerykańscy, stojąc na podium, wyciągnęli w górę zaciśnięte pięści w czarnych rękawiczkach. Protestowali przeciw segregacji rasowej w USA w imieniu Czarnych Panter. – My nie reprezentujemy Stanów Zjednoczonych – mówili. Zostali wyrzuceni z igrzysk, a po powrocie do domu czekały na nich groźby śmierci i ostracyzm.

Wyliczać można bez końca. Władysław Kozakiewicz stronniczej moskiewskiej publiczności pokazał po zwycięstwie w skoku o tyczce, co o niej sądzi. Nasze gazety o jego geście nie napisały, ale cała Polska widziała. W 1984 roku w Los Angeles mafia ormiańskich emigrantów groziła śmiercią sportowcom z Turcji, mieszkający w Kalifornii Sikhowie wyzywali z trybun hinduskich sportowców, a mecz Indie – Pakistan w hokeju na trawie skończył się bijatyką. Jeszcze cztery lata temu w Atenach zdarzyło się, że irański dżudoka wolał poddać się bez walki, niż zmierzyć się z rywalem z Izraela.

Dziś za igrzyska hańby są uważane te berlińskie z 1936 roku, ale głównie dlatego, że wiemy, co było dalej. Hitler chciał pokazać światu wielkie Niemcy i rzucić wyzwanie Amerykanom. Polityczny zamysł był widoczny na każdym kroku. Jeśli jednak chodzi o antysemickie i rasistowskie ekscesy, Hitlera trzymali w ryzach ówczesny belgijski przewodniczący MKOl hrabia Henri de Baillet-Latour i państwa grożące bojkotem. Ponoć Baillet-Latour, gdy przyjechał na rok przed zawodami na inspekcję i zobaczył przy drodze plakaty z antyżydowskimi hasłami, dał Hitlerowi do wyboru: albo je zdejmiecie, albo ja oddam olimpiadę komu innemu. Hitler wpadł w szał, ale gdy się uspokoił, rzucił: "Będzie, jak pan chce", i wybiegł z pokoju.

Kilka reprezentacji podjęło decyzję o starcie w Berlinie w ostatniej chwili. Sportowcy USA mimo nalegań diaspory żydowskiej przyjechali, ale zrezygnowali z pozdrawiania wodza podczas defilady. W loży honorowej już podczas igrzysk Baillet-Latour ciągle patrzył Hitlerowi i jego świcie na ręce. Musiał to robić dobrze, skoro czarnoskóry sprinter Jesse Owens, bohater tamtych igrzysk, wspominał, że absolutnie nie czuł się dyskryminowany, a polska prasa pisała o wielkiej gościnności gospodarzy i nawet w wyciągniętych w górę dłoniach widziała zwykłe pozdrowienie. Propagandziści Hitlera nazistowską symbolikę umiejętnie przemieszali z antyczną i z zapewnieniami, że Trzecia Rzesza niczego tak nie miłuje jak pokoju. To oni wymyślili sztafetę z ogniem zapalonym w Olimpii, zwyczaj, który przetrwał do dziś.

Gospodarzy igrzysk z niezbyt chlubną kartą było więcej. W Meksyku dziesięć dni przed rozpoczęciem igrzysk 1968 roku prezydent kraju Gustavo Diaz Ordaz wysłał wojsko na plac Tlatelolco i krwawo stłumił rewoltę młodzieży, zabijając ponad 250 osób. W 1980 roku Moskwa dysydentów prewencyjnie aresztowała albo wydalała z kraju.

Sportową politykę, której Hitler spróbował w 1936 roku, kraje komunistyczne zamieniły w system. Najpierw jednak Rosja radziecka musiała zacząć zauważać igrzyska, bo od rewolucji październikowej je ignorowała, uważając za burżuazyjną rozrywkę. MKOl też zresztą okazywał ZSRR ostentacyjną niechęć: dla niego wciąż istniała carska Rosja reprezentowana przez arystokratów emigrantów. Baillet-Latour deklarował, że póki żyje, flaga sowiecka nie zawiśnie na olimpijskim maszcie.

Belgijski szef MKOl zmarł w czasie wojny, a po niej nastąpiło szybkie zbratanie. ZSRR wystąpił pierwszy raz na igrzyskach w Helsinkach w 1952 roku. Zbudował tam własną wioskę olimpijską, w której radzieccy agenci pilnowali sportowców przed złapaniem kapitalistycznej infekcji.

Władzę w MKOl przejmował akurat Avery Brundage, idealista z Chicago, który widząc, w jakim kierunku zmierza świat, uznał, że najlepiej będzie zachować neutralność. Za swoją misję uznał przede wszystkim wierność zasadzie amatorstwa i ochronę igrzysk przed, jak mówił, "zaprzedaniem złotemu cielcowi". To on przystawił pieczątkę na stworzonym w całym bloku wschodnim systemie, który nazwano państwowym zawodowstwem. Władza nie tylko pokrywała koszty przygotowań sportowców, ale utrzymywała ich na fikcyjnych etatach poza sportem. Wszystko to było podlane sosem szczytnych haseł i Brundage po wizycie w ZSRR orzekł nawet, że żadne państwo nie realizuje idei de Coubertina lepiej.

Państwowa pomoc dla olimpijczyków nie była niczym nowym. Pierwsi byli Amerykanie, za nimi poszli inni, ale trzeba było zimnej wojny, żeby powstały takie monstra jak radziecki i enerdowski system planowania sportowego. Nieuznawana w zachodnim świecie NRD postanowiła przypominać o sobie właśnie przez sport. Jej reprezentantów nazywano dyplomatami w dresach, jeździła za nimi cała armia oficjeli i agentów. Sportowcy NRD zawsze mieli najlepsze warunki do treningu, ZSRR do miast igrzysk wysyłał statki ze sprzętem, a bywało, że i z pokojami dla olimpijczyków. Taki statek cumował np. w 1976 roku w Montrealu, miał też zakotwiczyć osiem lat później w Los Angeles, ale jak wiadomo, tam akurat nie dopłynął.

Wschód rzucił wyzwanie, Zachód je podjął. Podczas zimnej wojny igrzyska i ich bojkoty stały się swego rodzaju raportem o stanie świata. Pokazywały, co go dzieli, i pozwalały stronom policzyć siły. Bojkotowano przez cały okres powojenny – aż do igrzysk 1992 roku w Barcelonie – i dla najróżniejszych celów. W 1952 roku wysłania sportowców odmówiła NRD, bo MKOl oczekiwał wspólnej reprezentacji zachodnio- i wschodnioniemieckiej (taka w końcu powstała, dopiero w 1968 roku NRD wystartowała pod własną flagą). W 1956 roku w Melbourne Irak, Liban i Egipt ogłosiły bojkot z powodu zajęcia przez Izrael Kanału Sueskiego, a Holandia i Hiszpania – w proteście przeciw inwazji ZSRR na Węgry. Chiny nie startowały w igrzyskach aż do lat 80., póki MKOl nie uznał, że Tajwan to nie Tajwan, tylko "Chińskie Tajpej". Kraje czarnej Afryki wymaszerowały z wioski olimpijskiej dosłownie w przeddzień olimpiady 1976 roku, bo nie spodobało im się, że dopuszczono Nową Zelandię, która nie zerwała do końca sportowych kontaktów z wyklętą za rasizm RPA.

Tylko olimpijski rok 1972 zapowiadał się pod tym względem wyjątkowo spokojnie. Do RFN na igrzyska, które miały pokazać uśmiechniętą twarz Niemiec, zjechały aż 122 reprezentacje, co miało jeszcze długo pozostać rekordem. Zabawa trwała dziesięć dni, przyszły król Szwecji Karol XVI Gustaw poznawał wśród olimpijskich hostess swoją przyszłą żonę Sylwię, atmosfera była znakomita. Jedenastego dnia nad ranem na wioskę olimpijską uderzyli palestyńscy terroryści z Czarnego Września. Dwóch sportowców Izraela zamordowali, dziewięciu innych porwali. Zażądali uwolnienia więźniów z izraelskich cel. W nieudanej próbie odbicia zakładników na lotnisku zginęli wszyscy porwani. Avery Brundage ogłosił, że mimo wszystko "igrzyska muszą trwać".

Skończył się jednak czas niewinności, od tej pory wydatki na zapewnienie bezpieczeństwa poszybowały w górę. I bez nich obrastające w nowe konkurencje igrzyska były już imprezą potwornie drogą. Przy niechęci MKOl do szerszego otworzenia drzwi sponsorom i telewizjom gospodarze nie mieli szans na odzyskanie wydatków. Rozsądni uciekali od organizowania olimpiad – Denver oddało igrzyska zimowe 1976 roku, bo mieszkańcy nie mieli zamiaru płacić. Mniej rozsądni, jak frankofoni z Quebecu, którzy liczyli na to, że olimpiada w Montrealu rozrusza gospodarkę prowincji i może kiedyś pomoże oderwać się od Kanady, spłacali długi jeszcze w XXI wieku. Przez następne lata o letnie igrzyska ubiegały się tylko mocarstwa. O te w 1980 roku – Moskwa i Los Angeles, w 1984 – tylko LA, a w 1988 – za amerykańskie pieniądze – Seul.

Moskwa 1980 roku to były pierwsze igrzyska w bloku komunistycznym. Wojsko pomagało budować obiekty, Breżniew żądał od towarzyszy perfekcji, a w fotelu ambasadora Hiszpanii w Moskwie knuł swoją olimpijską intrygę markiz Juan Antonio Samaranch. Jego czas nadejdzie wkrótce, tuż po igrzyskach okaleczonych przez największy powojenny bojkot.

Prezydent USA James Carter zagroził nim niedługo po sowieckiej inwazji na Afganistan w 1979 roku. Bardziej precyzyjnie groźbę wyłożył sekretarz stanu Cyrus Vance: albo odwołujemy letnie igrzyska, albo przenosimy je gdzie indziej. Carter musiał licytować wysoko. Amerykańscy zakładnicy w Iranie czekali na uwolnienie, prezydent miał opinię mięczaka, a kampania wyborcza była na horyzoncie. Amerykańska administracja pociągnęła za sobą do bojkotu ponad 60 krajów, ale wiele z tych, na których Carterowi zależało, wysłało sportowców. Czasami wbrew własnej woli, jak Wielka Brytania, której komitet olimpijski nic sobie nie robił z pełnych furii tyrad Margaret Thatcher. Jedyne, co pani premier mogła zrobić, to zatrzymać w domu rozkazem sportowców, którzy służyli w armii, a pozostałym odebrać prawo startu pod brytyjską flagą. Wystartowali więc pod olimpijską, tak jak m.in. Włosi, Francuzi, Australijczycy, Belgowie i Holendrzy. Na czerwonym dywanie rozwiniętym w wiosce olimpijskiej defilował dumnie Jaser Arafat, gość specjalny Breżniewa. Opowiadał, że to tylko kwestia czasu, gdy Organizacja Wyzwolenia Palestyny wyśle swoją reprezentację.

Największym zwycięzcą moskiewskich igrzysk był Samaranch, człowiek, który przeprowadzi ruch olimpijski przez kłopoty do wielkich pieniędzy. Ze służby swojemu królowi został wyrzucony, bo wbrew jego woli poszedł na ceremonię otwarcia (Hiszpania była wśród bojkotujących), ale z poparciem krajów socjalistycznych wybrano go w Moskwie na nowego szefa MKOl. Do łagodzenia tarć między wielkimi blokami politycznymi ktoś tak śliski jak on nadawał się świetnie. Zrozumiał, że polityczna logika szkodzi igrzyskom, lepsza będzie logika portfela. Członkowie MKOl już wtedy świetnie się nią posługiwali. Przybywając na igrzyska, żądali, by gościć ich jak monarchów i rozpieszczać prezentami. Za kilkanaście lat wybory gospodarza igrzysk staną się obwoźnym spektaklem korupcyjnym, ukróconym dopiero przez wielki skandal związany z wyborem Salt Lake City, ale na razie Samaranch musiał doprowadzić do tego, by miasta znów chciały się bić o prawo goszczenia sportowców.

Zrobił to z pomocą młodego amerykańskiego biznesmena Petera Ueberrotha. Pozwolił mu zorganizować w Los Angeles igrzyska prywatne. Nie było wyjścia, bo nikt inny tej olimpiady nie chciał, a rząd amerykański odmówił finansowej pomocy. Ueberroth dostał od Samarancha wolną rękę, zebrał grupę sponsorów i na igrzyskach nazwanych nawet przez amerykańską prasę Hamburger Games zarobił ponad 200 mln dolarów. Coca-Cola reklamowała się przy igrzyskach od 1928 roku, McDonald's od 1976, ale teraz te i inne firmy weszły na stadiony na zupełnie innych prawach. Z czasem to one staną się prawdziwymi władcami pięciu olimpijskich kół.

ZSRR i jego sojusznicy (z wyjątkiem Rumunii) na igrzyska do Los Angeles nie przyjechali. Radzieccy towarzysze długo szukali powodu, by zemścić się za bojkot moskiewski: a to nie podobały im się zasady zwrotu kosztów, a to akredytacja dla Radia Wolna Europa. 8 maja ogłosili, że nie przyjadą, bo nie byliby w stanie zapewnić swoim sportowcom bezpieczeństwa w mieście terrorystycznych band, zepsucia i smogu. Do ZSRR dołączyło kilkanaście krajów, w tym Polska. Wkrótce potem do władzy doszedł Michaił Gorbaczow. Kończył się czas bojkotów.

Do Seulu w 1988 roku nie przyjechali tylko sportowcy z KRLD, Kuby i Etiopii, w Barcelonie w 1992 roku byli już wszyscy, nawet RPA, która właśnie rozmontowała apartheid. Wielka polityka wychodziła, mijając się w drzwiach z nowymi panami: ponadnarodowymi koncernami i telewizją. One przejęły władzę tak skutecznie, że np. w 1996 roku, na stulecie nowożytnych igrzysk, powierzono ich organizację nie Atenom, ale Atlancie, bo tam ma siedzibę CocaCola. I to one nie dopuszczą dziś do tego, by igrzyska w Chinach się nie odbyły. To jest paradoks MKOl. Gdy jeszcze chciało mu się zmieniać świat, był na to za słaby. Jak urósł w siłę, stał się najbogatszą organizacją pozarządową, to troszczył się już przede wszystkim o siebie i stan kasy. Oczywiście, że jego członkowie mieli wątpliwości, gdy w 2001 roku dawali olimpiadę Pekinowi, ale pokusa była silniejsza. Chęć spróbowania czegoś, czego jeszcze nie było, zdobycia nowego rynku. Najbardziej wystawne igrzyska czekały w promocji, za niewielką cenę przymknięcia oczu na to, co złe u gospodarzy. Jakkolwiek by to zabrzmiało, nie MKOl pierwszy i nie ostatni. Francja podświetla wieżę Eiffla na czerwono, gdy przyjeżdża chiński przywódca, kolejne kraje uginają się przed nim, nie przyjmując Dalajlamy, a na placu Niebiańskiego Spokoju, niedaleko od miejsca, którym wjeżdżały czołgi, wisi logo Starbucks. Jeśli za pół roku pojawią się tam też olimpijskie kółka, naprawdę będzie to takie oburzające?

Dokładnie za pół roku, w niedzielny wieczór 24 sierpnia, przewodniczący MKOl Jacques Rogge ogłosi, że chińskie Igrzyska XXIX Olimpiady uważa za zamknięte. Stojąc na stadionie zwanym Ptasim Gniazdem, cudzie sportowej architektury, podziękuje za 16 dni wysiłku i emocji. Być może wróci też do starego olimpijskiego zaklęcia: "To były najlepsze igrzyska w historii". Dla jego poprzednika, markiza Juana Antonio Samarancha, każde kolejne były najlepsze. Rogge ma więcej umiaru.Na razie wiadomo, że Pekin przygotuje igrzyska największe, najdroższe – i najbardziej kontrowersyjne od czasu upadku muru berlińskiego. Sportowcy wolnego świata zjadą do kraju cenzury i prześladowań. Kraju supernowoczesnych miast i dziewiętnastowiecznych wiosek, tłumiącego brutalnie każdy wolny głos z Tybetu, godzącego się na rzeź w Darfurze, dopóki zarabia na sprzedawaniu Sudanowi broni i tanio kupuje od niego ropę, państwa szantażującego Tajwan rakietami. Święto sportu i młodości ma się odbyć tam, gdzie nieprawomyślnych blogerów skazuje się na lata więzienia, więźniom wycina organy na sprzedaż, a egzekucji jest więcej niż w pozostałych krajach świata razem wziętych.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą