Pani Christine Quinn, jak donoszą media – „zadeklarowana lesbijka“, uznała, że w swym przemówieniu Kaczyński prześladował gejów, używając do tego ich zdjęć. Poruszona tym aktem agresji postanowiła wydać stosowne oświadczenie, w którym napisała, że „słów pełnych nienawiści nie można tolerować“. Szkoda, że pani Quinn nie wyjaśniła, na czym owe pełne nienawiści słowa polegają. Czy chodziło o stwierdzenie, że w Polsce należy szanować przyjęte przez większość zasady moralne?
Wcześniej w sprawie zabrał głos Brendan Fay, jeden z przedstawionych na wykorzystanej w orędziu ilustracji szczęśliwych nowożeńców. Pan ten udał się do polskiego konsula generalnego w Nowym Jorku, któremu poskarżył się, że Lech Kaczyński nie odpowiedział na propozycję spotkania. Tenże Fay powiedział również, że „użycie naszych zdjęć (...) ukazuje fundamentalny brak zrozumienia, a także brak szacunku dla godności gejów i lesbijek“.
I znowu nie wiem, czym dotknięty poczuł się pan Fay. Przecież jego małżeństwo z innym panem miało publiczny charakter, a zdjęcia obiegły cały świat. Dlaczego zatem nie wolno ich było wykorzystać w orędziu?
A może jest tak, że nie chodzi o ilustrację, tylko o to, że przedstawiciele ruchów gejowskich odmawiają Polakom prawa do własnej tradycji i własnej moralności? Zdjęć par homoseksualnych wolno używać tylko tym, którzy takie małżeństwa promują. Dlatego kto nie akceptuje związku dwojga panów, staje się od razu nienawistnikiem, którego należy jak najszybciej albo reedukować, albo poddać stosownej terapii. Ot, na czym ma polegać dziś tolerancja