Rzeź w bajecznym krajobrazie

Od ponad dwóch lat Ryszard Wójtowicz mieszka na polu najsłynniejszej bitwy amerykańskiej wojny secesyjnej. I od ponad dwóch lat dzień w dzień patrzy na krwawe sceny rozgrywające się w nieskończoność na gigantycznym płótnie

Aktualizacja: 31.05.2008 13:38 Publikacja: 30.05.2008 23:47

Rzeź w bajecznym krajobrazie

Foto: Rzeczpospolita

Żona Ryszarda, Danuta, stawia kropki na czubku wysokiego drzewa. Nieco dalej jego siostra Wiktoria oraz najlepszy przyjaciel Wiesław Kowalczyk robią coś na niebie. Parę metrów pod nimi generał konfederatów Lewis Amistead spada z konia śmiertelnie trafiony jankeską kulą. „Panorama gettysburska” XIX-wiecznego francuskiego malarza Paula Philippoteaux ma prawie 115 metrów długości, niemal 13 metrów wysokości i ponad 3 tony wagi. Prawdziwy wieloryb wśród obrazów, jak zresztą wszystkie panoramy.

Poczynając od jesieni, ma ona stać się główną atrakcją nowego, supernowoczesnego muzeum w Gettysburgu w stanie Pensylwania. Do przeprowadzenia najważniejszych prac miejscowa fundacja zatrudniła Polaków – wyżej wymienioną czwórkę oraz pomagającą im polską konserwatorkę z Nowego Jorku Anitę Flejter. – Pasjonuje mnie historia, ale nigdy wcześniej nie interesowałem się akurat wojną secesyjną. Teraz mogę oprowadzać wycieczki – mówi Ryszard Wójtowicz.

Lato 1863 roku było przełomowym momentem wojny secesyjnej. Po niemal dwóch latach walki nastąpił pat. Armie Północy i Południa przez długie miesiące wykrwawiały się nawzajem w Wirginii, ale żadna nie osiągnęła wyraźnej przewagi. W czerwcu generał wojsk Południa Robert Lee podjął zuchwałą próbę zajścia przeciwnika od tyłu. Jego oddziały – najsilniejsze, jakimi w historii całej wojny dysponowało Południe – niespodziewanie obeszły linię frontu od zachodu i znalazły się na nienaruszonych dotąd przez wojnę żyznych ziemiach Pensylwanii. Chodziło z jednej strony o splądrowanie rolniczego zaplecza Północy, a z drugiej o rozrzedzenie koncentracji jankeskich wojsk w Wirginii. Lee wiedział, że przeciwnik nie może sobie pozwolić na pozostawienie go w spokoju – stanowił zagrożenie dla Filadelfii, a może nawet Waszyngtonu. Ambitny generał liczył na to, że uda mu się zadać Północy decydujący cios i zmusić ją do uznania niepodległości Konfederacji. Do spotkania obu armii doszło 1 lipca pod Gettysburgiem. Była to bitwa, która przeważyła o losach wojny.

Dziś Gettysburg jest mekką amerykańskiej turystyki patriotycznej. Tysiące rodzin, szkolnych wycieczek, emerytów i harleyowców z całego kraju przyjeżdża tu każdego roku, by stanąć na rozległym polu bitwy i wyobrazić sobie tę straszną rzeź, która się tu odbyła. Dziesięć tysięcy zabitych i kilkadziesiąt tysięcy rannych w ciągu niespełna trzech dni. W duszne majowe popołudnie krajobraz, jaki się wokół nas rozciąga, do złudzenia przypomina ten uwieczniony na obrazie. Wielkie niebo, po którym leniwie przesuwają się pojedyncze białe chmury. Pagórkowate pola pooddzielane od siebie niskimi kamiennymi miedzami i drewnianymi opłotkami. Tu i ówdzie niewielkie, pojedyncze wzgórza porośnięte soczystą zielenią. Odległe szczyty Appalachów zamykające horyzont od zachodu. I ta złocistomiodowa poświata, która spowija ludzi, domy i drzewa jak magiczny balsam. Pośród tego bajecznego, napawającego leniwym spokojem otoczenia rozgrywają się u Philippoteaux sceny krwawe, brutalne, gwałtowne.

„Pan Philippoteaux przeszedł samego siebie. Jego wiejski krajobraz jest tak słodki i piękny, jak tylko można by sobie życzyć dla kontrastu z okropieństwami i koszmarami wojny”, pisał po otwarciu panoramy w 1884 roku dziennikarz „Boston Daily Advertiser”.

Ryszard Wójtowicz odbiera to podobnie, tym bardziej że mieszka na polu bitwy. – O tu, za tą chmurą dymu – pokazuje miejsce na obrazie. Fundacja ulokowała go wraz z żoną i synem Barnabą w zabytkowym domu, który spłonął podczas bitwy, ale został odbudowany. Wystarczy wyjść na werandę, usiąść w fotelu i ma się przed sobą całe to piękne pobojowisko.

Hiperboloida obrotowa, tak fachowo nazywa się kształt, jaki tworzy panorama. Wielki walec, którego powierzchnia wklęśnięta jest do środka, ku widzowi. – Gdyby zrobić zwykły walec, nie byłoby takiego efektu trójwymiarowości – wyjaśnia Wójtowicz.

Jak mówi, są różne filozofie konserwacji, ale w przypadku panoramy sprawdza się tylko jedna: jak najwierniejsze przywrócenie pierwotnego stanu dzieła. Chodzi bowiem o iluzję, która jest podstawowym założeniem panoramy. Widz musi mieć przemożne złudzenie rzeczywistości. A jeśli obraz jest pełen ubytków i rys, o takie złudzenie raczej trudno. W XIX wieku panoramy wystawiane były w specjalnych pomieszczeniach, których założenia zostały zachowane w nowym budynku gettysburskiego muzeum. Zwiedzający wchodzą do środka ciemnym korytarzem, na moment otacza ich mrok. Tak jakby świat, w którym dotąd przebywali, został za nimi, gdzieś z tyłu. Potem wychodzą na okrągłą platformę, z której roztacza się widok na panoramę. Jak wyjaśnia Wójtowicz, chodzi o to, by widz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że rzeczywiście otacza go trójwymiarowy świat. Na razie jeszcze wrażenie nie jest kompletne. Obraz nie jest gotowy, a w dole platformy leżą niczym styropianowe gołoborze elementy przedpola, czyli scenografii, która wypełnia przestrzeń między platformą widokową i obrazem.

– Przedpole i obraz muszą stanowić doskonałą jedność, w przeciwnym razie iluzja pryska – wyjaśnia Wójtowicz.

Całość dopełniać mają odgłosy bitwy w tle. – Wybuchów nie będzie. W Korei Północnej jest ponoć taka panorama z efektami specjalnymi, ale to niepoważne – mówi Wójtowicz. Choć i Amerykanom nie brakuje fantazji. Początkowo chcieli na powierzchni panoramy wyświetlać obrazy z rzutnika, by uatrakcyjnić obraz. – Na przykład twarze generałów. Zaprotestowaliśmy i odstąpili od tego pomysłu – śmieje się Wójtowicz.

Nieco na północ od ich domu w upalny poranek 3 lipca 1863 roku generał George Pickett szykował swych żołnierzy na pewną śmierć. Do dziś kluczowe wydarzenie bitwy – uwiecznione na panoramie – nazywane jest szarżą Picketta. Określenie to bardziej odzwierciedla naturalną ludzką potrzebę ubarwiania przeszłości niż prawdę historyczną. Żołnierze nie jechali bowiem wcale na koniach, lecz poruszali się pieszo. I wcale nie biegli, lecz szli równym, na ile się dało, krokiem. Pickett był jednym z kilku dowódców prowadzących tego dnia natarcie konfederatów. Generał Lee uparł się – wbrew opiniom swych podwładnych, którzy próbowali go przekonać, że piechota nie będzie w stanie przełamać linii wroga – by o świcie przeprowadzić atak. Historycy do dziś spierają się, jak to się stało, że Pickett otrzymał informację o planowanym uderzeniu dopiero o świcie. Zamiast zaatakować z samego rana, żołnierze z innych oddziałów musieli czekać na uzyskanie gotowości przez jego dywizję. Potrwało to aż do południa. Gdy konfederaci ruszyli wreszcie przez pole, na którego skraju mieszka Wójtowicz, mieli za sobą godziny pełnego napięcia czekania pod ostrzałem jankeskiej artylerii, nad sobą palące lipcowe słońce, a przed sobą kilkaset metrów marszu na stanowiska wroga. – Gdy czasem myślę o tych biednych żołnierzach, ogarnia mnie straszny smutek – mówi Ryszard. Atak zakończył się klęską wojsk Południa. Całe pole usiane było trupami. Załamany generał Grant krążył po obozowisku, przepraszając żołnierzy za swój błąd. Konfederaci nigdy już nie otrząsnęli się z tej porażki. Wojna została wygrana przez Północ właśnie tu, na polu pod Gettysburgiem. I ten właśnie moment pokazany został na panoramie.

David Olin najpierw wygrał konkurs na restaurację panoramy, a potem przez dwa lata szukał ludzi, którzy potrafiliby wykonać tę pracę. Olin, pochodzący ze starej konserwatorskiej rodziny, próbował z miejscowymi specjalistami, potem przymierzał się do sprowadzenia ekipy z Holandii. Okazało się, że nikt nie ma wystarczającej wiedzy i doświadczenia. Bo panorama to jednak nie to samo co zwykły obraz. Prace nad jej konserwacją wymagają ogromnej wiedzy z pogranicza sztuki, chemii, fizyki i mechaniki. Zdesperowany Olin zwrócił się o pomoc do międzynarodowej organizacji zrzeszającej panoramistów, ta zaś skierowała go do Ryszarda Wójtowicza i jego ludzi – autorów znakomitych prac konserwacyjnych przy „Panoramie racławickiej” w latach 80. i węgierskiej „Panoramie Feszty” w latach 90. – Spotkaliśmy się w połowie 2005 roku i od razu było jasne, że musimy razem pracować. Byłem pod wielkim wrażeniem ich metodologii i techniki – wspomina Olin.

Wójtowiczowie do dziś są zachwyceni warunkami, jakie stworzyli polskim specjalistom Amerykanie. Sprowadzono ich rodziny, wynajęto im domy w okolicy muzeum oraz samochody. Mają nawet doradcę podatkowego, by nie musieli zawracać sobie głowy skomplikowanymi rozliczeniami z tutejszym urzędem skarbowym. Pracują, zgodnie z przepisami, pięć dni w tygodniu po osiem godzin. – To największa różnica w porównaniu z naszym życiem w Polsce – mówi żona Ryszarda Danuta. – Tam była wieczna bieganina, parę projektów naraz, ciągłe telefony, a tu jest spokój. Praca i spokój.

Gdy Polacy dostali obraz w swoje ręce, był w fatalnym stanie. Pofałdowany, popękany, z licznymi ubytkami. Ale i tak niemal cudem było, że w ogóle był. W czasach swej pierwszej świetności panoramy były tym, czym potem stało się kino – wielką rozrywką dla mas. We Francji na samych Polach Elizejskich było 11 rotund wystawiających panoramy. Najpierw oglądano je w kółko, przewożono z miasta do miasta. Z czasem jednak opatrywały się, powszedniały, nudziły i trafiały do magazynów, gdzie o nich zapominano, lub były cięte na kawałki. Na przykład Wojciech Kossak swoją panoramę bitwy pod Berezyną pociął i sprzedawał lub rozdawał w prezencie – kawałek po kawałku. Na początku XX wieku panoramy w ogóle trafiły do lamusa po pojawieniu się kina. Dopiero po latach ludzie przypomnieli sobie o nich i zaczęli uznawać te, które przetrwały, za dzieła sztuki.

Podobnie było z „Panoramą gettysburską”. Grupa inwestorów zleciła jej wykonanie czołowemu specjaliście w tej dziedzinie Francuzowi Paulowi Dominique’owi Philippoteaux. Jak pisał z uznaniem jeden z amerykańskich dziennikarzy, „Oblężenie Paryża” jego autorstwa „to jedno ze świętych miejsc, jakie odwiedzić muszą wszyscy wizytujący francuską stolicę”. Ówcześni paryscy impresjoniści przeszli potem do historii sztuki, ale to Philippoteaux (którego stać było na zatrudnienie całego zespołu malarskiego) był wówczas zarabiającą krocie gwiazdą kultury masowej.

Sukces „Panoramy gettysburskiej” był ogromny. Autor poprzedził jej wykonanie dogłębnymi studiami tematu. Prowadził wywiady z uczestnikami bitwy, zamówił zdjęcia całego pola bitwy. Sam generał John Gibbon, który odparł wraz ze swymi żołnierzami szarżę Picketta, nie krył zachwytu efektem tych prac. Ponoć wdowa po Picketcie na widok obrazu straciła z wrażenia przytomność. Nic dziwnego, że inwestorzy zamówili u Phillipoteaux jeszcze trzy kopie. Pierwszą z nich wystawiono w Bostonie i to właśnie nad bostońską panoramą pracuje dziś Wójtowicz i jego grupa. Przez lata sądzono, że oryginał i dwie pozostałe kopie (filadelfijska i nowojorska) zostały zniszczone. Dopiero w 1965 roku oryginał odnalazł się w jakimś składzie i do dziś czeka na restaurację w jednym z uniwersytetów. Los dwóch pozostałych „gettysburgów” jest nieznany. Kopia bostońska spędziła wiele lat w źle zabezpieczonej skrzyni, była częściowa zalana, kawałek się nadpalił. Potem, jeszcze przed pierwszą wojną światową, kupił ją prywatny przedsiębiorca z Gettysburga i najpierw wystawiał w kawałkach w swoim domu towarowym, a dopiero potem oddał miejscowemu muzeum. Od tamtej pory płótno przeszło jeszcze niezbyt udaną konserwację w latach 60., a także było przez lata eksponowane w nieodpowiednich warunkach. – Panorama nie nadawała się do ponownego powieszenia. Osiemdziesiąt procent prac wykonaliśmy nie na jej licu, ale w strukturze płótna.

Musieli najpierw usunąć efekty pracy amerykańskich konserwatorów sprzed czterech dekad, a potem nałożyć kilkadziesiąt kilometrów szwów w mającym nie więcej jak milimetr grubości płótnie. Pracują narzędziami chirurgicznymi przy użyciu specjalnych, własnoręcznie przygotowanych nici. Narzędzia musieli sprowadzić z Polski, bo amerykańskie okazały się za miękkie.

Wiele zniszczeń wynikało ze sposobu eksploatacji panoramy w czasach jej świetności.

Obraz wisiał wówczas na belce, do której zwykle przybity był gwoździami. Po skończonej prezentacji rzemieślnicy zajmujący się jego pakowaniem zwykle nie mieli czasu na mozolne wyjmowanie gwoździa za gwoździem. Odcinali więc górę nożami, za każdym razem skracając niebo o kawałek – dlatego dziś konieczna jest jego rekonstrukcja.

Polacy nie mieli czasu tym się zająć. Olin był już po słowie z Chińczykami z ASP w Pekinie, którzy byli gotowi zrobić niebo po dość przystępnej cenie. Ale gdy dowiedzieli się, że zamiast farb olejnych mają używać akrylowych, zrezygnowali. Stwierdzili, że nie mają odpowiednich umiejętności i nie będą narażać na szwank swojej reputacji, partacząc wielki kawał błękitu. – Niebo nie jest wcale takie proste, jak się wydaje – śmieje się Wójtowicz. Ostatecznie zadanie to wzięła na siebie amerykańska firma konserwatorska Evergreen.

Ale niebo to nie największy problem. Przed transportem panoramy rozcinano, a nierzadko rozrywano szwy na pionowym złączu, by nawinąć obraz na wielką belę. W przypadku „Panoramy gettysburskiej” złącze to wypadało w ważnym punkcie pola bitwy, na tak zwanym Kącie, z którego żołnierze Północy zdołali odeprzeć główne uderzenie wroga. Problem z tą metodą polegał na tym, że po każdej kolejnej ekspozycji oba brzegi przy szwie był coraz bardziej postrzępione, aż trzeba było je przycinać przed kolejnym zszyciem. Przez lata iluzja rzeczywistości, osłabiona licznymi rysami i zagięciami na całej powierzchni płótna, pryskała całkowicie w okolicach Kąta, gdzie przez całą wysokość obrazu szedł szew łączący ze sobą a to pół pnia z czyjąś nogą, a to fragment płotu z kołem od armaty. Podczas konserwacji polscy eksperci odkryli na przykład, że jeden z żołnierzy z wyciętego kawałka został przesunięty w prawo dla załatania innej dziury – i przez lata siedział tak bez sensu wpatrzony nie wiedzieć czemu w zad stojącego przed nim konia. Ekipa Wójtowicza przywróciła go na właściwe miejsce. Wypadałoby ono pośrodku kilku metrów kwadratowych nicości, gdyby nie to, że Wójtowicz zamierza własnoręcznie zrekonstruować ten spory i nieistniejący już fragment panoramy na podstawie zdjęć z XIX wieku.

W weekendy Wójtowiczowie chodzą czasem na spacer wzdłuż drogi, która przechodzi koło ich domu i biegnie dalej na północ – do miasteczka. Od pola bitwy oddzielają ją niskie pagórki porośnięte rzadkimi zagajnikami. To w nich czekała na rozkaz ataku konfederacka armia. Jak w postmodernistycznej powieści całe ich tutejsze życie toczy się na planie obrazu, nad którym pracują. W lipcu ich amerykańska przygoda się skończy, wrócą do Wrocławia. Trochę się cieszą, a trochę smucą. – Ameryka ma dobre i złe strony, nie wszystko nam się tu podoba. Ale będzie nam trochę brakować tego naszego domu na polu bitwy. I pieszej szarży generała Picketta – mówi Wójtowicz.

Żona Ryszarda, Danuta, stawia kropki na czubku wysokiego drzewa. Nieco dalej jego siostra Wiktoria oraz najlepszy przyjaciel Wiesław Kowalczyk robią coś na niebie. Parę metrów pod nimi generał konfederatów Lewis Amistead spada z konia śmiertelnie trafiony jankeską kulą. „Panorama gettysburska” XIX-wiecznego francuskiego malarza Paula Philippoteaux ma prawie 115 metrów długości, niemal 13 metrów wysokości i ponad 3 tony wagi. Prawdziwy wieloryb wśród obrazów, jak zresztą wszystkie panoramy.

Poczynając od jesieni, ma ona stać się główną atrakcją nowego, supernowoczesnego muzeum w Gettysburgu w stanie Pensylwania. Do przeprowadzenia najważniejszych prac miejscowa fundacja zatrudniła Polaków – wyżej wymienioną czwórkę oraz pomagającą im polską konserwatorkę z Nowego Jorku Anitę Flejter. – Pasjonuje mnie historia, ale nigdy wcześniej nie interesowałem się akurat wojną secesyjną. Teraz mogę oprowadzać wycieczki – mówi Ryszard Wójtowicz.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy