Kalifornijskie marzenie

Był maj 1968 roku. Przebywałem wtedy nie w Paryżu, lecz 10 tys. kilometrów na zachód, w Kalifornii, gdzie wykładałem na Uniwersytecie w Los Angeles.

Aktualizacja: 31.05.2008 23:11 Publikacja: 31.05.2008 00:00

Kalifornijskie marzenie

Foto: FPM

Red

Kiedy pewnego dnia wracałem do Venice, nadmorskiego miasteczka, gdzie wynajmowałem mieszkanie, byłem świadkiem sceny jakby wyjętej z Biblii. Dokąd sięgał wzrok, całą plażę wypełniali ludzie w długich szatach, kolorowych, ale poszarpanych i niechlujnych. Czuć było zapach marihuany. Za nimi, na bulwarze, stał rząd radiowozów, z każdego z nich wychylał się policjant z wycelowaną bronią. W powietrzu wisiało niebezpieczeństwo. Tak jak nigdy nie zetknąłem się z marihuaną, tak aż do tamtego dnia nie słyszałem słowa „hipis”. Wtedy w Wielkiej Brytanii było niemal nieznane.

W Europie radykalizm zbuntowanych studentów nie sięgał głęboko. W Kalifornii, chcąc zostać radykałem, trzeba było być radykalnym we wszystkim. Miałem znajomego – schludnego profesora matematyki, starannie zaczesanego i w zapiętej na ostatni guzik koszuli, żonatego, żyjącego w przykładnej rodzinie. Zniknął z kampusu na wiele miesięcy. Pewnego dnia szedłem na wykład, kiedy postać podobna do Jezusa ukazała się na szczycie pagórka. Miał rozwiane blond włosy do ramion, długą brodę i powłóczystą szatę.Nie poznałem go aż do chwili, kiedy zatrzymał się, żeby się przywitać. Porzucił matematykę, odszedł z uczelni, zerwał z rodziną i przeniósł się na pustynię do Nowego Meksyku, gdzie osiadł w komunie i oddawał się pracom ręcznym.

Był to także czas wielu ruchów społecznych. 1968 rok wyrastał z ruchu na rzecz praw obywatelskich, który zaczął się na Południu kilka lat wcześniej, oraz ruchu obrony wolności słowa zogniskowanego w Berkeley. Zbiegły się one z protestami przeciwko wojnie wietnamskiej, które stały się katalizatorem dla wielu radykałów. Na to wszystko nałożył się fenomen hipisów, choć większość z nich była przeciwko jakiejkolwiek polityce i władzy.

Było też trochę maoistów, ale mieli mniejsze wpływy niż w Europie. Do tego jeszcze Czarne Pantery oraz inne grupy czarnych dysydentów – część z nich szła w stronę islamu. No i oczywiście feminizm, szerzej zakrojony od tego, który istniał wcześniej. Był on bardziej odpryskiem ruchu z 1968 roku niż jego częścią. Wiele feministek nowego chowu zradykalizowało się pod wpływem buntowników 1968 roku – uznawały one, że tę rewolucję robią mężczyźni dla mężczyzn.

Dziesięć lat później dostałem list od profesora matematyki, który doznał olśnienia. Powrócił do żony, ściął włosy i wdział na nowo garnitur, mieszkał znów w tym samym domu i szukał pracy na tym samym wydziale. Jak to możliwe, że cały radykalizm i płomienne nadzieje 1968 roku rozpłynęły się niemal równie szybko, jak się pojawiły?

Powody są tak różnorodne, jak samo to zjawisko. Zakończenie wojny w Wietnamie usunęło jeden z ważniejszych powodów buntu. Władze rozbiły Czarne Pantery – w sposób zgodny z prawem i nie całkiem. Co zaś do hipisów, to wiele spośród ich jednostkowych i zbiorowych eksperymentów przyniosło opłakane skutki. Seksualny wyzysk przybrał nazwę wolnej miłości. Narkotyki okazały się raczej drogą do uzależnienia, a nie bramą do wyzwolenia ducha.

Co więcej, uczestnicy tego ruchu kwestionowali kilka rzeczy, bez których nie może się obyć żadne przyzwoite społeczeństwo. Byli antybiurokratyczni, ale pewien stopień biurokratycznej koordynacji jest niezbędny w złożonym organizmie społecznym. Żadne społeczeństwo nie może działać, kierując się tylko tym, do czego kto ma prawo.

Spośród tego, co przetrwało 1968 rok, najistotniejszy był feminizm, a to dlatego, że raczej został przez niego rozniecony, a nie był całkowicie jego częścią. To, co ważne w przypadku owego roku, to nie same ruchy, ale rozległe podskórne zmiany społeczne, rozpoczęte pod koniec lat 50., których wydarzenia roku 1968 były odzwierciedleniem.

Dziś odczuwamy z całą mocą siłę tej transformacji i wciąż nie umiemy do końca sobie z nią poradzić. Zaliczają się do niej zmiany w obrazie rodziny, zmniejszenie roli małżeństwa i nacisk położony na jakość relacji (oraz seksu); wejście na dużą skalę kobiet na rynek pracy; niższy przyrost naturalny oraz epoka wychuchanych dzieci; konieczność wyboru własnego stylu życia – w miejsce jego dziedziczenia; polityka tożsamościowa; schyłek autorytetu przynależnego automatycznie pewnym ludziom i instytucjom.

Nie ma sensu przypisywać tych przemian generacji ’68, która raczej płynęła na ich fali. 1968 rok otacza niezasłużona mistyczna aura, ale i prawicowcy oskarżający go o całe zło naszych czasów są również w błędzie. A mimo to nie umiem przestać podziwiać ludzi 1968 roku. Ich wyzwolenie było fałszem, ale w najlepszych swoich przejawach było twórczym zakwestionowaniem rzeczy, które uznajemy za pewnik.

(c.) 2008 Prospect magazine Distributed by The New York Times Syndicate

Kiedy pewnego dnia wracałem do Venice, nadmorskiego miasteczka, gdzie wynajmowałem mieszkanie, byłem świadkiem sceny jakby wyjętej z Biblii. Dokąd sięgał wzrok, całą plażę wypełniali ludzie w długich szatach, kolorowych, ale poszarpanych i niechlujnych. Czuć było zapach marihuany. Za nimi, na bulwarze, stał rząd radiowozów, z każdego z nich wychylał się policjant z wycelowaną bronią. W powietrzu wisiało niebezpieczeństwo. Tak jak nigdy nie zetknąłem się z marihuaną, tak aż do tamtego dnia nie słyszałem słowa „hipis”. Wtedy w Wielkiej Brytanii było niemal nieznane.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Mobbing wychodzi z salonu – wraz z Maszą Potocką
Plus Minus
Jan Matuszyński: Chciałem, żeby Dorociński przestał uosabiać męskość w „Minghun”
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Collegium Humanum – nasi politycy korzystali, ale z niesmakiem
Plus Minus
Kataryna: Jak demokracji zaczęli przeszkadzać aktywiści
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Antoni Dudek o polityce lat 90.: Kościół pociągał za sznurki, nawet przy wyborze premiera
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska