Wróciłem do swojej celi. To znaczy: do sektora rzadkich książek, który nazywam celą, bo większość czasu spędzam w nim samotnie – niby mnich w skryptorium – jeśli nie liczyć żeńskiego personelu wśród cimeliów. Czytelnicy rzadko tutaj zaglądają... Za to w sali z Internetem – tłok do sieci. Pośpiech i łatwizna (znaki czasu) sprawiają, że prościej wystukać hasło na klawiaturze i zadowolić się „pulpą” informacyjną, która na ekranie się wyświetli, aniżeli samemu grzebać w katalogach, zamawiać stosy foliałów i wyłuskując z petitu przypisów coś, co być może się przyda, męczyć oczy, wdychać kurz.
Takoż i zajęcie, któremu się tu oddaję, przypomina pracę klasztornego skryby, bo aby lepiej zrozumieć tekst Balandina, jąłem go ręcznie spisywać z mikrofilmu. Czytając z kliszy, nie mogłem się skupić, wzrok plątał się w słowach i co jakiś czas do mnie docierało, że kończę kolejną stronę, niczego z niej nie pojmując.
Dwakroć przelatywałem piąty wieczór, w którym patriota biesiadował z mielnikiem i rybołowami na temat niedawnej wyprawy na Maszoziero, lecz dopiero podczas trzeciej lektury – z ołówkiem w ręce – tknęła mnie „... skrytość serca bohatera w milczeniu, by nie utracić zaufania rozmówców i zanęcić ich do ukazania miejsc, gdzie w głębi ziemi zalegają rudy”. Zatem to nie wybrak opowieści Tichona Wasilewicza, iż czynownik przybyły nad Łososinkę w poszukiwaniu zbiegłych rekrutów ni stąd, ni zowąd rozprawia o zakładach, lecz świadomy chwyt fabuły sygnalizujący maskę bohatera tudzież wpływ alkoholu, który mu przedwcześnie rozwiązał język. W rzeczywistości – utwierdza Wasilij Megorskij – tym czynownikiem-patriotą był Johann Blucher, wysłany przez Piotra I do Ołonieckiego kraju na poszukiwanie srebrnych, żelaznych i miedzianych rud.
Blucher to jeden z owych niemców, przy pomocy których Piotr Wielki tworzył potęgę swego imperium. Piszę „niemiec” z małej litery, bo nie chodzi o narodowość (aczkolwiek akurat probierz Johann Blucher przybył do Rosji z Saksonii), tylko ogółem o cudzoziemców niewładających rosyjskim językiem, inaczej: „niemych”, „niemczurów”.
Wątpię więc, by Balandin miał Bluchera na myśli, pisząc o czynowniku-patriocie, wszak niemca żaden tuteczny mielnik ni rybołów nie pojąłby. Sądzę, że chodziło raczej o Iwana Patruszewa, dowódcę wojskowego patrolu towarzyszącego geologicznej ekspedycji Bluchera w 1702 roku. Jeśli w ogóle Tichon Wasilewicz opowiadał o tejże ekspedycji.