Reklama
Rozwiń
Reklama

Nie można było przeczyć

Sołżenicyn był zdecydowany pokazać światu prawdziwy obraz sowieckich prześladowań i rzeczywiste rozmiary tego przerażającego państwa w państwie, jakim było Gławnoje Uprawljenije Łagieriej - mówi w rozmowie z "Rz" Norman Davies

Publikacja: 09.08.2008 01:40

RZ: Jak pan ocenia Aleksandra Sołżenicyna i jego twórczość ze szczególnym uwzględnieniem „Archipelagu GUŁag”?

To bardzo ciekawa, ale i złożona postać. Rzeczywiście, jego największym osiągnięciem było napisanie i opublikowanie w latach 70. „Archipelagu GUŁag”. Ale przecież wcześniej, w 1962 roku, sensacją stał się „Jeden dzień Iwana Denisowicza”. Sołżenicyn był zdecydowany pokazać światu prawdziwy obraz sowieckich prześladowań i rzeczywiste rozmiary tego przerażającego państwa w państwie, jakim było Gławnoje Uprawljenije Łagieriej. Tematykę „Iwana Denisowicza” kontynuował w „Kręgu pierwszym”, także „Oddział chorych na raka” dotykał tej samej problematyki – reakcji człowieka na maksymalnie trudną sytuację. Tylko że to wszystko było dopiero zapowiedzią erupcji wulkanu, która nastąpiła w chwili wydania „Archipelagu...”.

Czy pańskim zdaniem „Archipelag...” to literatura czy historia?

Traktuję go jako jedyne w swoim rodzaju, bardzo osobiste świadectwo. Kibicowałem mu zresztą, wiele o tym dziele słysząc od tłumacza „Archipelagu...” na angielski, jednego z moich mentorów, Harry’ego Willetsa. Edycja „Archipelagu” miała kapitalne znaczenie. To od wydania tej książki zdecydowanie zmieniła się ocena ZSRR w świecie. Do tego momentu wielu ludzi, często światłych, nie chciało wierzyć w zbrodnie komunistycznego systemu. Świadectwo Sołżenicyna było tego rodzaju, że nie można już było mu zaprzeczyć. Inna sprawa, że podważano wiarygodność autora na wszelkie sposoby.

Czy „Archipelag GUŁag” wywołał szok u zachodnich sympatyków Stalina i jego następców?

Reklama
Reklama

W wielu wypadkach – tak. Trudno dziś uwierzyć, ale nawet oficjalne wypowiedzi Chruszczowa z lat 50. i 60. były kwestionowane, a książki Sołżenicyna, podobnie jak prace historyka Roberta Conquesta, nazywano „złośliwym antykomunistycznym fantazjowaniem”. Natomiast komuniści w rodzaju Erica Hobsbawma w najlepsze kierowali najważniejszymi katedrami uniwersyteckimi. Kiedy Andriej Amalrik przyjechał do Londynu w 1974(!) roku i publicznie bronił swej tezy z książki „Czy Związek Radziecki przetrwa do roku 1984?”, uznany został za niespełna rozumu. Mnie też, po powrocie z Polski miano nieomal za wariata. Utrzymywano, że przesadzam zarówno wtedy, gdy piszę o wojennych stratach Polski, jak i wówczas, gdy akcentowałem fakt, że na froncie wschodnim walki były bez porównania cięższe niż te na Zachodzie.

W tym sensie Aleksander Sołżenicyn pomógł i panu?

Oczywiście. Gdy mówiłem to samo, słyszałem, że jestem polonofilem prezentującym nacjonalistyczny pogląd na wojnę i jej następstwa. Kiedy Rosjanin też to napisał, i ze szczegółami, nie można go było zlekceważyć. I wyszło na to, że Conquest nie mylił się.

Uważano go za skrajnego prawicowca.

Tymczasem był raczej lewicowy, nawet kiedyś był komunistą, ale całkowicie zerwał z tą ideologią. To działało jak automat: skoro masz krytyczny stosunek do ZSRR, jesteś prawicowcem. To było zresztą względnie łagodne określenie, kto ostrzej zaatakował Sowiety, zostawał „faszystą” i już.

Conquest i inni krytycy Związku Sowieckiego oskarżani byli o wymyślanie opisywanych wydarzeń, o to, że nie powołują się na drukowane źródła, na archiwa. To był nawet dobry argument, bo istotnie: jaką dokumentacją dysponowali? KGB-owską? Proszę pamiętać też, o jakich czasach rozmawiamy. Kiedy Alan Bullock w latach 80. zestawił na równi Hitlera ze Stalinem, było to jeszcze aktem odwagi. A w latach 60. to i o Holokauście mało kto jeszcze słyszał. Z tym że wkrótce za negowanie Holokaustu trafiało się do sądu, GUŁag negować można było do woli.

Reklama
Reklama

We wstępie do najnowszej książki „Europa walczy 1939 – 1945. Nie takie proste zwycięstwo” powiada pan, że edycja „Archipelagu GUŁag” wyrwała wielu ludzi z samozadowolenia.

Zaniepokoili się nawet intelektualiści tradycyjnie lewicujący. I wtedy nastąpiły daleko idące zmiany w ruchu eurokomunistycznym, gdyż duża część komunistów we Francji, Włoszech i Hiszpanii przyjęła postawę antysowiecką. Niemniej w dalszym ciągu zbrodnie komunistyczne nie wywołują takich reakcji, takiego wzburzenia jak zbrodnie popełnione przez Hitlera. Co więcej, doskonale pamiętam, jak jeden z ważnych sowietologów z uśmiechem cytował Stalina, mówiąc, że „nie da się zrobić omletu, nie rozbijając jajek”. Gdyby powiedział to samo o Hitlerze, miałby sprawę sądową.

W literaturze sowietologicznej, z przełomu wieków widać ogromny postęp, jaki dokonał się w penetrowaniu tajemnic ZSRR.

Świetną książką jest „Gułag” Anne Applebaum, która to – w pewnym sensie – dokończyła pracę Sołżenicyna. Ważne jest jej pochodzenie, gdyż nie brakuje Żydów uważających GUŁag za konkurencję dla Holokaustu. Sugerują oni, by nie zajmować się obozami w Rosji, gdyż – jakoby – zmniejsza to rangę żydowskiego cierpienia. No, ale tak to być nie może.

Innym ciekawym autorem tej nowej fali sowietologicznej jest Simon Sebag Montefiore.

To angielski historyk, z rodziny o włosko-żydowskich korzeniach, ale i ze stryjem – biskupem Kościoła anglikańskiego. Jego „Stalin. Dwór czerwonego cara” przyniósł nową perspektywę badawczą, gdyż autor jako pierwszy w tym zakresie wykorzystał źródła gruzińskie. Montefiore spędził tam prawie dziesięć lat, poznał rodziny tych wszystkich Beriów, Ordżonikidzów, otoczenia Stalina, przeprowadził z nimi rozmowy, dotarł do świadków, których nikt nigdy nie poprosił o wspomnienia.

Reklama
Reklama

Warto też zwrócić uwagę na innych autorów: Catherine Merridale, Richarda Overy’ego, Roberta Service’a, a zwłaszcza Anhony’ego Beevora.

– Autora „Stalingradu”?

– Tak. To wojskowy, oficer, który dla pisarstwa rozstał się z armią. Napisał rewelacyjną książkę o bitwie pod Stalingradem po tym, gdy jako pierwszy – w czasach Jelcyna, dziś byłoby to niemożliwe – dotarł do materiałów z Centralnego Archiwum Ministerstwa Obrony Rosji. Znalazł tam dowody niebywałego maltretowania przez Sowietów własnych żołnierzy. Pod Stalingradem NKWD dokonało egzekucji około 15 tysięcy czerwonoarmistów.

Beevor, posługując się raportami wysyłanymi z frontu do Aleksandra Szczerbakowa, szefa Zarządu Politycznego Armii Czerwonej, ukazał cały ciąg dezercji, przechodzenia na stronę wroga, samookaleczeń, niekompetencji w sowieckim wojsku. Czyli tego wszystkiego, co we wszystkich armiach uchodzi za tabu. Nic dziwnego, że autora wezwał na dywanik ambasador Rosji w Londynie. Musieli sobie pluć w brodę: uwierzyli, że Beevor nie zna rosyjskiego i nie zorientowali się, że towarzyszące mu tłumaczka i sekretarka wynosiły dwa zestawy notatek – jeden do wglądu, a drugi, kompletnie niecenzuralny, opuszczał archiwum schowany pod damską bielizną.

Dlaczego Sołżenicyn odrzucił zachodni styl życia, z żarliwego antykomunisty stając się zawziętym antyliberałem, nie cierpiącym Ameryki, wolnego rynku, demokratycznej prasy?

Reklama
Reklama

On też przeżył szok. W ciągu kilku godzin – jak pisał we „Wpadło ziarno między żarna” – przeleciał jak wicher z lefortowskiego więzienia do domu Heinricha Bolla pod Kolonią. Niebawem jako miejsce stałego pobytu wybrał Cavendish w stanie Vermont, na odludziu, ale w pierwszym okresie jeździł po świecie, starał się być aktywny politycznie. Od życia w łagrach, a następnie pracy pisarskiej w zniewolonej Rosji do życia dysydenta na Zachodzie był niesamowity przeskok, na który nie był chyba przygotowany. Wiele rzeczy mu się nie podobało, był człowiekiem surowym i wymagającym, nie w smak był mu dominujący na Zachodzie materializm i konsumeryzm. Mnie się też ta strona naszego życia nie podoba.—Rozmawiał Krzysztof Masłoń

RZ: Jak pan ocenia Aleksandra Sołżenicyna i jego twórczość ze szczególnym uwzględnieniem „Archipelagu GUŁag”?

To bardzo ciekawa, ale i złożona postać. Rzeczywiście, jego największym osiągnięciem było napisanie i opublikowanie w latach 70. „Archipelagu GUŁag”. Ale przecież wcześniej, w 1962 roku, sensacją stał się „Jeden dzień Iwana Denisowicza”. Sołżenicyn był zdecydowany pokazać światu prawdziwy obraz sowieckich prześladowań i rzeczywiste rozmiary tego przerażającego państwa w państwie, jakim było Gławnoje Uprawljenije Łagieriej. Tematykę „Iwana Denisowicza” kontynuował w „Kręgu pierwszym”, także „Oddział chorych na raka” dotykał tej samej problematyki – reakcji człowieka na maksymalnie trudną sytuację. Tylko że to wszystko było dopiero zapowiedzią erupcji wulkanu, która nastąpiła w chwili wydania „Archipelagu...”.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Reklama
Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus”: Czy inteligencja jest tylko za Platformą
Materiał Promocyjny
Czy polskie banki zbudują wspólne AI? Eksperci widzą potencjał, ale też bariery
Plus Minus
Odwaga pojednania. Nieznany głos abp. Kominka
Plus Minus
„Kubek na tsunami”: Żywotna żałoba przegadana ze sztuczną inteligencją
Plus Minus
„Kaku: Ancient Seal”: Zręczny bohater
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Plus Minus
„Konflikt”: Wojna na poważnie
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama