Jej kariera to pasmo sukcesów. W tle oddany mąż i pięcioro dzieci; wozi je na mecze hokeja, łowią razem łososie. Pięciomiesięcznego synka z zespołem Downa przynosi pod pachą na ważne spotkania. Twierdzi, że najlepsze rzeczy w życiu zdarzają się niespodziewanie. A, i jeszcze ma zamiar zostać panią wiceprezydent.
Jak ona to robi? – w głowie dzwoni mi tytuł wydanej kilka lat temu książki brytyjskiej autorki Allison Pearson. Humorystyczna opowieść o rozterkach kobiet, rozpaczliwie próbujących godzić życie rodzinne i zawodowe, była bestsellerem w wielu krajach. Z frustracjami prężnej bizneswoman, która o trzeciej nad ranem ukradkiem lukruje zakupione w spożywczym babeczki dla córki (żeby wyglądały na domowe), identyfikowały się miliony współczesnych emancypantek. Odpowiadając na tytułowe pytanie, autorka rozwiewała wątpliwości: tak naprawdę ona tego nie robi, nie ma kobiet, które mają wszystko.
Ale Pearson musiała się chyba naczytać zbyt wielu statystyk: o Amerykankach dumnych z feministycznego postępu (75 proc.), które ze zdziwieniem zauważają, że w rezultacie ich życie stało się bardziej skomplikowane (39 proc.), i że dziś o wiele trudniej być matką niż 20 lat temu (70 proc.).
Gdyby, pisząc swą książkę, udała się na Alaskę, zamiast tych ponurych konstatacji podziwiałaby zjawisko nadprzyrodzone: nieustraszona gubernator, która trzy dni po urodzeniu dziecka pojawia się w pracy; superwoman, która – wyruszając na wyborczą konwencję – w ostatniej chwili wrzuca do torby kilka smoczków, a parę godzin później, spokojna i opanowana czaruje wielotysięczny tłum.
Jak ona to robi, do cholery? Zachodzę w głowę, bo też bym tak chciała. W radiu kolejna mądra głowa zastanawia się, co zrobi pani wiceprezydent, gdy o trzeciej rano zadzwoni w Białym Domu telefon, a synek z zespołem Downa właśnie dostanie gorączki? Kilka miesięcy temu ów dzwoniący o niefortunnej porze telefon za wszelką cenę chciała odbierać Hillary Clinton; ale ona, szczęściara, ma już dorosłą córkę, która sama wkłada pod pachę termometr.