Gwałt zadany wstydowi i płci

Zwiedzałam nowootwartą część łódzkiego Muzeum Sztuki. Tego samego grudniowego dnia ms kwadrat (jak nazwano filię muzeum) wizytowała komisarz Danuta Hübner. Spotkałyśmy się przy „Kastracie” Katarzyny Kozyry. Pani komisarz spojrzała na ekran w najbardziej drastycznym momencie filmu: głównej postaci, w którą wcieliła się autorka, obcinano genitalia.

Aktualizacja: 02.01.2009 17:37 Publikacja: 02.01.2009 17:11

[b][link=http://blog.rp.pl/malkowska/2009/01/02/gwalt-zadany-wstydowi-i-plci/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Ta Kozyra! Nie po raz pierwszy pojechała po bandzie. Nic dziwnego, ze Danuta Hübner spłoszyła się i wycofała. Ja zostałam.

[srodtytul] Okaleczeni dla sztuki [/srodtytul]

Kozyra fascynuje mnie i zachwyca. Nie znam drugiego polskiego artysty, który ryzykuje tak wiele jak ona. W każdej realizacji. Od kilku lat wsiąkła w projekt „W sztuce marzenia stają się rzeczywistością”. Nauczyła się klasycznego śpiewu. Na przekór tradycji i tremie występowała z ariami Mozarta w Wiedniu (!).

Tańczyła jak cheerleaderka. Pobierała nauki od drag queen. Pokonała wstyd, stając nago przez publicznością, jako istota składająca sztuce w ofierze seksualne rozkosze.

„Kastrat”, 16-minutowy film Kozyry z 2007 roku, przyprawia o zawrót głowy rozmachem i brawurą. To rzecz o całopaleniu w procesie twórczym. O dogrzebywaniu się do źródeł bólu, niepokoju, wrażliwości. W dodatku praca erudycyjna, z odniesieniami do „Farinellego: ostatniego kastrata”, „Casanovy” Felliniego, „Victora, Victorii” Edwardsa i wielu innych dzieł.

W wyprawach do obozu przeciwnej płci Kozyra w Polsce jest odosobniona. I jak nikt odważna. Zapewniam – nie chodzi jej o sensację. Chce zbadać stan, który dla pewnych osób staje się psychicznym przymusem. Bo jak świat światem, zdarzają się osoby o „pomylonej” przynależności do płci. Oraz typy obojnacze, niedookreślone. Jedni i drudzy próbują się jakoś znaleźć, osadzić w życiu.

[srodtytul] Pół chłop, pół baba [/srodtytul]

Bywały epoki i miejsca przychylne odmieńcom. Grecja, Rzym, dwór Henryka III Walezego, gdzie szczególnymi względami cieszyli się biseksualni „milusińscy”, czyli mignons – chłopcy paradujący w damskich kreacjach.

Na szerszą skalę perwersje z seks-przebierankami weszły w modę w XX wieku. Zwłaszcza wśród wyzwolonych kobiet emancypacja przybierała chłopięce kształty. Najsłynniejszymi zmaskulinizowanymi gwiazdami były Greta Garbo i Marlena Dietrich. O ile dama w smokingu prezentuje się sexy, to facet w kiecce wygląda groteskowo. Aspekt humorystyczny takich przebieranek stał się lejtmotywem niejednego filmu, z „Pół żartem, pół serio” Widlera na czele.

Wtedy gdy gigant komedii kręcił swój przebój, czyli pod koniec w lat 50., dewiacje genderowe nie wchodziły w grę. Obowiązywały wzorce „normalności”: wdzięcznie kobiece kobiety i byczo męskie samce. Jak zawsze w dobie kryzysu, kiedy przyrost naturalny staje się największym dobrem.

Wizualny biseksualizm – jakże niewinny! – rozpowszechnił się dekadę później, w epoce hippisów. Był efektem ideologii wolnej miłości. Potem ewoluował w znacznie ostrzejszy, choć jeszcze bardziej aseksualny i aestetyczny image punków. A w latach 80. na postmodernistycznej fali nadeszła moda na camp – wyzwanie rzucone wszelkim tradycjom obyczajowym i estetycznym. Królami, czy raczej królowymi tej maniery stali się transwestyci. Obecnie u szczytu mody znalazł się androgynizm. Jako stylistyczna przeciwwaga dla supersamców i megasamic.

Dla wielu to tylko zabawa, pogoń za trendem. A co z prawdziwymi transwestytami? Azylem dla nich jest ekran i scena. Paradoksalnie, rozkwitają w świetle ramp.

[srodtytul] Freaki na scenę [/srodtytul]

Podczas ostatniego Przeglądu Piosenki Aktorskiej wystąpił we Wrocławiu (a w listopadzie w Gorzowie Wielkopolskim) niemiecki piosenkarz Lilo Wanders, pseudo Georgette Dee. Gwiazda stylu diseuse. Na Zachodzie na jego/jej recitale trudno zdobyć bilety. Zaczynała/a jako drag queen w tanich barach. Sukces przyszedł w latach 90. Do 2004 roku przez dziesięć lat prowadził/a „Show o północy” w telewizji Vox. Przy akompaniamencie fortepianu śpiewa dźwięcznym, przejmującym altem szlagiery Marleny Dietrich, Édith Piaf i inne kabaretowe przeboje sprzed kilkudziesięciu laty.

Georgette występuje w kobiecym przebraniu, lecz bez farsowej przesady. Godnie. Nie sposób zaliczyć jej do freaków. A właśnie dziwadła to gatunek na topie. Poszukiwany przez fotografów, zwłaszcza młodych, liczących na sensację. Pionierką portretowania cudaków była Diane Arbus. Za życia miała trudności ze znalezieniem wydawców. Rok po jej śmierci (zmarła w 1971 roku) zdjęcia freaków zaprezentowano na Biennale Sztuki w Wenecji. Odtąd Arbus i dziwolągi otoczono kultem.

U nas są znani wyłącznie nielicznym. Tymczasem na zachodzie prawdziwą sławę zdobyli dwaj transwestyci – Harris Glen Milstead pseudo Divine i Leigh Bowery. Obydwaj stylizowali się na istoty tak przesadnie kiczowate, że fascynujące. Karykatury „wcielonej” kobiecości. Pojawiali się – grając samych siebie – na małym i dużym ekranie, estradzie, zwłaszcza scenach klubowych. Obaj nie żyją, ale mają następców. Divine’a trochę trudno naśladować – w chwili niespodziewanej śmierci w wieku 41 lat ważył 160 kg. Za to Australijczyk Bowery, najbardziej wpływowa ciota Londynu lat 80. i 90., wyhodował całe stado dziwolągów, którzy zajęli się modą na skalę szerszą niż pojedyncze kreacje. Alexander McQueen, Vivienne Westwood, John Galliano – to najsłynniejsze nazwiska.

Fanów oraz imitatorów mają piosenkarz Boy George, autor scenicznych i życiowych kreacji, a także fotograf/filmowiec David LaChapelle, uczeń Andy’ego Warhola. Na wzmianki zasługują również „klasycy” przebierańców: Wladziu Valentino Liberace, polsko-włoski pianista i showmen oraz Dame Edna Everage, australijska drag-królowa o fioletowych włosach, gwiazda telewizyjnej rozrywki, która doczekała się w rodzinnym Melbourne placu swego imienia (czy raczej ksywki).

Od lat 80. w środowisku nowojorskich gejów prym wiedzie transwestyta Lady Bunny, blogowa plotkarka, wydawczyni rocznika „Wigstock”, parodystka (np. Gwen Stefani) i DJ w jednej osobie.

W Polsce podobne postaci skazane są na życiowy off. Rozbieżność między płcią a psychiką to u nas dopust boży, nieszczęście. Mało kto potrafi znieść społeczne odium. Nie znam takich, którzy odmienność spożytkowali artystycznie. W ich imieniu występuje Kozyra. Ta „nienormalna”, choć normalna. Ale cóż, nobody’s perfect.

[b][link=http://blog.rp.pl/malkowska/2009/01/02/gwalt-zadany-wstydowi-i-plci/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b]

Ta Kozyra! Nie po raz pierwszy pojechała po bandzie. Nic dziwnego, ze Danuta Hübner spłoszyła się i wycofała. Ja zostałam.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy