Mercedes Dostojewskiego rozpadł się na polskich drogach

„Bracia Karamazow” Petra Zelenki to film, który może wywołać u polskiej widowni szok. Czeski reżyser takich komedii jak „Guzikowcy” czy „Opowieści o zwykłym szaleństwie” zaskakuje drapieżnym dramatem, choć nie rezygnuje z typowego dla siebie dystansu, który nazywamy czeskim.

Publikacja: 13.02.2009 18:08

Jacek Cieślak

Jacek Cieślak

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Zelenka potraktował Polskę i Polaków okrutnie. Zachował się jak Gogolowski rewizor, która wpadł do Krakowa, by ujawnić nasze słabości i śmiesznostki. Gdzie Rzym, gdzie Krym? – można zapytać. A jednak powieść Dostojewskiego daje pretekst, by mówić o nas w satyrycznym, a nawet szyderczym tonie. Chodzi rzecz jasna o scenę spotkania Gruszeńki z jej dawnym polskim kochankiem. Nie lubimy jej, ponieważ rosyjski pisarz sportretował naszego oficera złośliwie – jako człowieka słabego, wymachującego szabelką na pokaz, a gdy przyjdzie co do czego – pozbawionego honoru, tchórzliwego i przekupnego. Zamiast skonsumować dawną miłość, zadowolił się pieniędzmi konkurenta, którym jest Iwan Karamazow. Tę polską skłonność do urazy maskowaną wyniosłością Zelenka uczynił punktem wyjścia do innych „polskich” obserwacji, które przeplatają się z głównymi motywem spektaklu. Ironię można wyczuć już w pierwszych dialogach, kiedy autobus z aktorami z Pragi wjeżdża na ulice Krakowa. Polska wciąż szokuje Europejczyków szarym postpeerelowskim pejzażem.

Chlubimy się Wawelem, ale dla prażanina pewnie bardziej charakterystyczna jest brzydota sklepu Kefirek z towarzyszącym mu ulicznym folklorem, socrealizm Nowej Huty i jej arcyzabawne nawiązania do renesansu, co w filmie wykadrowano. Dlatego warto przypomnieć, że „Bracia Karamazow” zostali zgłoszeni przez Czechów do Oscara, i jeśli trafią do światowej dystrybucji, popsują wszystkie owoce wytężonej pracy naszych speców od marketingu. Ale uderzmy się w piersi, spora część naszego kraju, Śląska zaś w szczególności, tak właśnie wygląda. Przecież na stołecznym Powiślu nie możemy się pochwalić Muzeum Sztuki Nowoczesnej, naszą nadwiślańską Tate Galery. Tam straszy ruina elektrowni podgryzanej przez irlandzkiego dewelopera.

Przykłady można mnożyć. Dlatego wstydźmy się podczas sceny, w której szef praskiego zespołu ogląda zaplecze sceny zaimprowizowanej w hucie. Garderób nie ma – to oczywiste, a prysznice to dramat. Czech stara się wtedy wziąć winę za kłopot na siebie i doprowadza sprawę do absurdu, oskarżając aktorów o to, że pocą się najbardziej na świecie. Polska pilotka woli podkreślić co innego: – Stamtąd przemawiał Wałęsa! – mówi z dumą, wskazując na pordzewiały pomost. Trudno wtedy nie pomyśleć, że jednym z paradoksalnych osiągnięć ludzi „Solidarności” stał się upadek polskiego przemysłu. Szczegółowego komentarza dostarcza gdański „Hamlet” Jana Klaty grany w zapuszczonej hali stoczni, gdzie pracowała Anna Walentynowicz.

To jednak tylko wprowadzenie do głównego tematu skupionego na sprawach wiary i religii. Pomostem między inscenizacją Dostojewskiego a polską współczesnością stał się motyw niewinnie skrzywdzonego dziecka. W książce i spektaklu jest to mały Iliusza upokorzony przez Iwana Karamazowa, który wyciągnął z karczmy ojca chłopca i pobił na oczach gawiedzi. Iwan, wojujący ateusz, uważa, że boski plan zbawienia jest okrutny i pozbawiony sensu, jeśli dopuszcza krzywdę choćby jednego dziecka. Dlatego odrzuca Boga i podkreśla, że jeśli go nie ma – wszystko wolno.

W planie polskim motyw krzywdy dziecka obecny jest w wątku kierownika hali. Jego syn przyszedł do fabryki, by oglądać przygotowania do festiwalu, i spadł z wysokiego pomostu. Walczy o życie w szpitalu. W ten sposób Zelenka skonfrontował logikę Iwana z polską religijnością i wystawił ją na trudną próbę. Jest okrutny jak Karamazow, o czym świadczy również rozmowa kierownika z czeskim aktorem, który opowiada o doświadczeniach matki z placówki w Indiach. Co polski katolik na to, że indyjskie kobiety rzucały swoje niemowlęta pod samochody dyplomatów, by uzyskać odszkodowania i móc utrzymać wielodzietne rodziny? Czy Bóg istnieje?! – dociska robotnika, doprowadzając go do łez.

O tym, że czeskiemu reżyserowi zależy na szoku, świadczy też obrazoburcza scena z ikoną. Kiedy stary Karamazow pluje na nią, aktorzy podtykają mu portret Jana Pawła II. – Chcecie, żebym nigdy więcej nie mógł przyjechać do Polski? – pyta przerażony aktor. Zelenka szydzi z naszego papieskiego kultu. Pozwolił sobie na to, bo zobaczył, że w przebieralniach polskich robotników zdjęcia papieża wiszą obok pornograficznych. I nie umiał tego zrozumieć.

Śmiejemy się z pepików, z tych leniwych kluchów, gawędziarzy, piwoszy. Tymczasem Ivan Trojan, który w znanych nam komediach grywa rozlazłego niepozbieranego luzaka – w hali Nowej Huty, na tle industrialnego piekła, pordzewiałych dźwigów, tryskającej i walcowanej surówki, tak zagrał starego Karamazowa, że czuć z ekranu zapach siarki.

Fantastyczne jest to, że czescy aktorzy podczas zaimprowizowanej próby błyskawicznie wchodzą w postaci. Ledwie zaczynają mówić tekst – już porywa nas iluzja teatru, magnetyzują najprawdziwsze emocje.

Na koniec anegdotka, jakby powiedzieli bohaterowie Dostojewskiego, którzy tak bardzo lubią zdrobnienia. Znowu na nasz temat. Kiedy czescy aktorzy wjeżdżają do Krakowa, opowiadają sobie, że w Petersburgu odnaleziono prawnuka Dostojewskiego. Niemcy postanowili go zaprosić na sesję naukową poświęconą dziełu autora „Braci Karamazow”, ale okazało się, że potomek pisarza jest człowiekiem prostym i po niemiecku może powiedzieć tylko dwa słowa. „Mercedes Benz”. Na koniec dowiadujemy się, że jednak pojechał do Niemiec, a że mało miał do powiedzenia, dostał honorarium, które starczyło tylko na bardzo starego mercedesa. Rozpadł się w drodze do Rosji... na polskich drogach.

Zelenka potraktował Polskę i Polaków okrutnie. Zachował się jak Gogolowski rewizor, która wpadł do Krakowa, by ujawnić nasze słabości i śmiesznostki. Gdzie Rzym, gdzie Krym? – można zapytać. A jednak powieść Dostojewskiego daje pretekst, by mówić o nas w satyrycznym, a nawet szyderczym tonie. Chodzi rzecz jasna o scenę spotkania Gruszeńki z jej dawnym polskim kochankiem. Nie lubimy jej, ponieważ rosyjski pisarz sportretował naszego oficera złośliwie – jako człowieka słabego, wymachującego szabelką na pokaz, a gdy przyjdzie co do czego – pozbawionego honoru, tchórzliwego i przekupnego. Zamiast skonsumować dawną miłość, zadowolił się pieniędzmi konkurenta, którym jest Iwan Karamazow. Tę polską skłonność do urazy maskowaną wyniosłością Zelenka uczynił punktem wyjścia do innych „polskich” obserwacji, które przeplatają się z głównymi motywem spektaklu. Ironię można wyczuć już w pierwszych dialogach, kiedy autobus z aktorami z Pragi wjeżdża na ulice Krakowa. Polska wciąż szokuje Europejczyków szarym postpeerelowskim pejzażem.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy