Zapisywanie palimpsestu

Z profesorem Tadeuszem Gadaczem rozmawia Krzysztof Masłoń

Publikacja: 13.03.2009 23:03

Tadeusz Gadacz

Tadeusz Gadacz

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

[b]Rz: Czy filozofia jest nauką czy może – jak twierdził Ortega y Gasset – ani nauką, ani wiedzą, lecz... nieprzyzwoitością, polega bowiem na „obnażaniu rzeczy i oblekaniu ich jedynie w nagość”.[/b]

[b]Tadeusz Gadacz:[/b] Wszystko zależy od tego, co się rozumie przez naukę. Jeżeli myślimy o tych naukach, które zrobiły karierę na przełomie XIX i XX wieku, czyli o naukach ścisłych, to w tym sensie filozofia nauką nie jest. Jednym z kluczowych problemów podejmowanych już przez Wilhelma Diltheya czy Maksa Webera jest próba wykazania różnicy między naukami humanistycznymi, generalnie nazywanymi naukami o duchu, a naukami ścisłymi. Toczyły się o to spory dość zasadnicze. Myślę, że najcelniej rzecz ujął Hans Georg Gadamer, zwracając uwagę, że nauki przyrodnicze zajmują się przedmiotami dającymi się jakoś zobiektywizować za pomocą metody poznawczej, natomiast nauki humanistyczne zajmują się podmiotami, żywymi ludźmi, których myślenie wyrasta z emocji, życia, doświadczenia. I wcale nie oznacza to, że w naukach humanistycznych nie chodzi o prawdę. Chodzi o prawdę, tylko jest ona zawsze widziana z perspektywy subiektywnej, co jest nie do przezwyciężenia.

[b]Także pańska „Historia filozofii XX wieku”, której pierwszy tom właśnie się ukazał, przynosi subiektywny obraz tej nauki – nie nauki.[/b]

Największa trudność łącząca się z pisaniem o myślicielach i dziełach tak nieodległych w czasie polega właśnie na braku dystansu. W filozofii zawsze w perspektywie jest autor, z tekstami, które – jak mówi Gadamer – nagle ukazują swój uniwersalizm bądź odsłaniają pewne prawdy, które albo są nieśmiertelne, albo się do tej nieśmiertelności zbliżają. Inne ulegają zapomnieniu.

[b]Nie zawsze słusznie, wielu dawnych myślicieli uległo zapomnieniu ze szkodą dla nas – współczesnych.[/b]

Myślę na przykład o Rudolfie Euckenie, który mniej więcej do 1920 roku był ogromnie popularny: w Anglii, Stanach Zjednoczonych, zresztą był pierwszym filozofem uhonorowanym literacką Nagrodą Nobla w 1908 roku, jeszcze przed Bergsonem, Russellem, Sartrem. Dziś nikt go nie czyta, a mnie ciekawi, co było w jego tekstach takiego, że interesowano się nimi, wzbudzały dyskusję. Ale ten przykład powoduje pytanie, co zostanie z tego wszystkiego, o czym obecnie piszę. Czy i jak to szerokie spektrum myślicieli, którymi się zajmuję, a jest ich około 200, zostanie przesiane przez sito historii? Ale jestem zdania, że pisanie podobnych kompendiów towarzyszących bezpośrednio czasom sobie współczesnym – nawiasem mówiąc, są one bardzo rzadkie, właściwie wydawane są tyko we Włoszech, gdzie indziej powstają jedynie narodowe historie filozofii – ma tę wartość, że prace takie są świadectwem bieżącego myślenia, tego napięcia, jakie jest moim udziałem.

[b]Kiedyś literackie nagrody dostawali filozofowie, dziś otrzymują je poeci, ale różnice między nimi niekiedy są płynne. We Fryderyku Nietzschem widziano bardziej poetę niż myśliciela.[/b]

Twierdzili tak neokantyści. Windelbaud powiadał: „Wybitny poeta Nietzsche znalazł w zasobach języka niemieckiego odpowiednie słowa do nazwania naszego kryzysu”. On funkcjonował jako pisarz i poeta, jego dzieło filozoficzne uznane zostało po II wojnie światowej. Zresztą sam zapowiadał, że jego czas dopiero nadejdzie.

[b]Pańska praca jest przedsięwzięciem gigantycznym. Na sześć tomów zakrojone są nurty filozoficzne, które obecnie pan przedstawia, potem ma przyjść kolej na następne sześć tomów. Nie kusiło pana, by to przeorganizować i wydać, po prostu „Historię filozofii” z rozbudowaną częścią współczesną?[/b]

De facto jest tak właśnie. Piszę tę „Historię filozofii XX wieku”, stosując metodę zaczerpniętą z literatury, w filozofii rzadko spotykaną, mianowicie genezy tekstualnej, w której próbuję poprzez źródła, ale i korespondencję, i materiały seminaryjne zrozumieć drogę intelektualną każdego myśliciela. Drogę określającą także jego stosunek do tradycji. Nazwałem to nawet próbą rozszyfrowania idei i pojęć na podobieństwo czegoś w rodzaju średniowiecznego palimpsestu, kiedy oszczędzając pergamin, wymazywano stare teksty i wpisywano na nich nowe, czasami kilkakrotnie. Tak samo jest z naszym myśleniem. Używamy kluczowych pojęć, takich jak „sprawiedliwość”, „idea”, „człowiek”, nie do końca świadomi tego, że pod spodem ukryte są warstwy sięgające Platona, Arystotelesa i presokratyków. Podobnie dzieje się w mojej pracy, gdy pod poglądami omawianych filozofów staram się przedstawić całą historię filozofii – opowiedzianą po wielokroć.

[b]I to tak, by nie zanudzić czytelnika.[/b]

Wie pan, oczywiście cieszę się z pochlebnych opinii tych czytelników, którzy w lekturze mojej książki znaleźli przyjemność. Ale to wszystko dzieje się jakimś kosztem. Dla jednej ciekawej rzeczy, dla kilku zdań pomieszczonych w „Historii...” trzeba na przykład przerzucić dziesięć tomów korespondencji Williama Jamesa.

[b]Tego brata znanego pisarza, autora „Ambasadorów”?[/b]

Tak. I przy okazji dowiedziałem się, że jego korespondencja z Wincentym Lutosławskim trwała kilkanaście lat i nie była bynajmniej okazjonalna czy grzecznościowa. Pytał choćby James Lutosławskiego, co powinien przeczytać, by dowiedzieć się więcej o Towiańskim, który go fascynował, a gdy miał powstać w Londynie Uniwersytet Polski, Lutosławski pytał go, czy nie zgodziłby się zostać jego honorowym prezesem. Takie wątki wymagałyby odrębnej uwagi, a to przecież tylko ziarenka piasku w tej całej ogromnej budowli.

[b]Co pan robi, gdy filozofia któregoś z pana bohaterów pozostaje w sprzeczności z pańskim światopoglądem, z pana przekonaniami?[/b]

Ksiądz Józef Tischner, którego byłem uczniem, powiedział kiedyś, trochę dowcipnie, że należy z autorem iść aż do granicy życia wiecznego. Czyli oddać mu sprawiedliwość, aż do momentu, którego nie jestem już w stanie przekroczyć, bo radykalnie się przedstawianej myśli sprzeciwiam. Ale zawsze staram się go zrozumieć, pamiętając o tym, że ten ktoś poświęcił pół życia albo całe życie filozofii, a mógł to życie zrealizować inaczej, nie jak Nicolai Hartmann, który w latach wielkiego kryzysu pisał swoją „Etykę”, rozgrzewając nogi na butelkach z wodą. Otóż, musiało mu o coś chodzić, miał jakiś poznawczy ból istnienia i ja winienem starać się go zrozumieć. I przekazać to czytelnikowi tak, by i on zrozumiał.

[b]Już w pierwszym tomie pańskiej „Historii filozofii XX wieku” na plan pierwszy wysuwają się dwa wielkie filozoficzne nazwiska: Bergsona i Nietzschego. W istocie każdy myśliciel musiał się wobec nich określić. Czy był jeszcze ktoś równie ważny?[/b]

W pierwszych dekadach XX wieku William James. Bergson z pewnością tak, co do Nietzschego to jednak ta jego wielka sława wzięła się dopiero od Jaspersa, Heideggera, Foulcaulta, Deleuze’a, Derridy. To wszystko rodzi pytanie o początek. Celowo zrezygnowałem z używania terminu „filozofia współczesna”, ograniczając się do filozofii XX wieku – w trosce o precyzję. Bo cóż to znaczy myśl współczesna? To ta, która żyje, jest czytana, interpretowana. A w XX wieku na przykład odkryto na nowo „Poetykę” Arystotelesa. Postawiłem sobie datę 1900 roku i ściśle się jej jako granicy trzymam, wyjątek od reguły robiąc jedynie dla Nietzschego, który w tym właśnie roku zmarł, no ale bez niego nie ma XX-wiecznej filozofii. Co do całej reszty... czasami zastanawiam się i waham, czy aby wiek XX nie spóźnił się o 50 lat. Widać bowiem ogromną różnicę między myślą przedwojenną, głęboko metafizyczną, religijną, bardzo silnie platońską a tym, co przyszło później. Być może gdyby za paradygmat filozofii XX wieku przyjąć ponowoczesność i dekonstrukcjonizm, to z tej perspektywy tamta przedwojenna myśl wyglądałaby jak kontynuacja romantyzmu czy niemieckiego idealizmu XIX wieku, który siłą rozpędu wepchnął się jeszcze w wiek XX. Można więc zapytać, czy już jesteśmy w wieku XXI, na co wskazują daty, czy też mentalnie i kulturowo tkwimy jeszcze w wieku XX, który naprawdę się nie skończył.

[b]A gdzie jest w tym wszystkim miejsce dla nas, Polaków? We wstępie do swojej pracy wspomina pan lata 80., gdy ks. Tischner przywoził z Wiednia niedostępne tutaj książki filozoficzne, które na gorąco tłumaczone były na seminariach i czytane. Z czego wynikało to zapóźnienie: z braku kontaktów z Zachodem, bezwzględności cenzury?[/b]

Z komunizmu, po prostu. Co prawda w Polsce pod tym względem było i tak lżej niż gdzie indziej, czego dowodzi wydawana „Biblioteka klasyków filozofii”. Daleki jestem od apoteozowania tamtych czasów, niemniej jednak to negatywne ciśnienie powodowało, że tamte książki, wtedy poznawane, miały smak. To jak na pustyni, gdy już jakieś zielsko wyrośnie, to pachnie tak, że zwala z nóg. I przypominam sobie taki ładny tekst Otto Marquarda „Historia uniwersalna i multiwersalna”, w którym powiada, że są dwa rytmy historii: jeden powierzchowny, powodujący, że wydaje się nam, iż historia pędzi, przyspiesza i następuje ogromny rozwój cywilizacyjny, obyczajowy, gospodarczy, a gdzie indziej, podskórnie, toczy się historia prawdziwych, niezmiennych problemów antropologicznych. Niezmienne są też stawiane przez ludzi pytania, które z perspektywy tego przyspieszenia wydawać się mogą anachroniczne, ale często bywa tak, że to pędzące koło zawraca i ci, którzy byli w ogonie, znajdują się na przedzie, w awangardzie. Zachód jest dziś całkiem gdzie indziej, już po Slavoju Żiżku, po Giorgio Agambenie i wielu innych nowoczesnych myślicielach, a ja sądzę, że jednak wróci do tych fundamentalnych kwestii metafizycznych, i to może być szansa dla nas.

[b]Jak dotąd poza szkołą lwowsko-warszawską, która w tragicznych okolicznościach przestała istnieć, w dziedzinie filozofii nie dokonaliśmy niczego znaczącego.[/b]

Z polskich filozofów o randze światowej oddaję głos tylko Romanowi Ingardenowi, znanemu zresztą przede wszystkim jako autor książki „O dziele literackim”, ponieważ „Spór o istnienie świata” nie był przekładany. Dwóch jeszcze myślicieli uwzględniam z powodów sentymentalnych: Karola Wojtyłę jako personalistę – myślę, że w ramach filozofii chrześcijańskiej jego „Osoba i czyn” jest dziełem oryginalnym, mieszczącym się gdzieś na poziomie Mouniera czy Maritaina – no i księdza Józefa Tischnera, który co prawda głównego swego dzieła nie dokończył, ale jego „Filozofia dramatu” stanowi interesującą odmianę filozofii dialogu. W części pracy dotyczącej filozofii kultury znajdę też miejsce dla Leszka Kołakowskiego; jego nie da się wcisnąć w ramy marksizmu, bo to był tylko kawałek jego myśli, a nawet gdy pisał o marksizmie, to właściwie zajmował się już czymś całkiem innym. Czasem wspominam też we wstępach, krótko, o Henryku Elzenbergu jako o mało znanym polskim egzystencjaliście. Już z tego widać, że w stosunku do takiej np. myśli rosyjskiej jesteśmy ubogimi krewnymi. Jest to jednak też pochodna sytuacji historycznej: szkoła lwowsko-warszawska właśnie się rozwinęła, gdy wybuchła II wojna światowa i część filozofów tej szkoły zginęła, inni zmarli lub – jak Alfred Tarski – wyemigrowali. A w kraju zapanował marksizm.

[b]Jeszcze słowo o Leszku Kołakowskim, zdaniem przeciętnego polskiego inteligenta – naszym filozofie numer jeden. Przyznam się, że z ulgą w eseju Sławomira Sierakowskiego o Stanisławie Brzozowskim przeczytałem ostre słowa pod adresem autora „Głównych myśli marksizmu”. Mieliśmy prawo oczekiwać od niego więcej niż pogadanek telewizyjnych.[/b]

Rzeczywiście, Leszek Kołakowski napisał kilka ciekawych książek – o świętym Augustynie czy o religii, ale nie były to dzieła rangi zasadniczej. Dla mnie ważniejsze są jego prace wcześniejsze, zwłaszcza „Świadomość religijna i więź kościelna”, która ma parę warstw znaczeniowych i jest bardzo interesująca. Ale Kołakowski zaistniał w świecie dzięki „Głównym nurtom marksizmu” i potem jego następne książki powstawały na tej samej fali. A o Stanisławie Brzozowskim też będę pisał, bo to postać ważna i mało doceniona w szerszym zakresie myśli europejskiej.

[b]A co z marksizmem? Jest już całkiem passe?[/b]

Mieliśmy do czynienia z pewnymi próbami reanimacyjnymi podjętymi przez Żiżka, ale z próbami kompletnie nieakceptowalnymi, w żaden sposób. Wraca się natomiast do myśli młodego Marksa, który pisał także o alienacji i zawarł parę dość cennych uwag na temat antropologii filozoficznej i społecznej. Ale jeśli chodzi o „Kapitał”, to jest to w zasadzie już tylko historia. Co nie zmienia faktu, że XX wiek był silnie naznaczony marksizmem. Symptomatyczna jest tu przygoda Sartre’a, który najpierw napisał, że marksizm jest nieprzezwyciężalną filozofią naszych czasów, a pod koniec życia stwierdził, iż marksistą już nie jest.

[b]W czasach komunistycznych marksiści lgnęli do władzy, z tym że patrząc w dzieje filozofii wstecz, nie było w tej dworskości nic osobliwego.[/b]

O filozofii państwa Hegla mówiło się – co w moim przekonaniu jest dyskusyjne – że była ona filozofią państwa pruskiego. Dopiero od Christiana Wolffa, na początku XVIII stulecia, filozofia zaczęła funkcjonować na uniwersytetach samodzielnie. Wcześniej wykładano ją tylko na fakultetach teologicznych. Także filozofowie musieli się utrzymywać z pracy rąk, jak Baruch Spinoza, w Europie znany jako szlifierz szkła optycznego, czy Jan Jakub Rousseau – kopista nut albo guwerner na dworach. Inni szukali opieki możnowładców albo jak Leibnitz byli dyplomatami, co zawsze w jakiś sposób wikłało ich w bieżącą politykę.

[b]W pierwszym tomie „Historii filozofii XX wieku” odkrywa pan przed czytelnikami mało znanego u nas filozofa francuskiego o swojsko brzmiącym nazwisku Vladimir Jankelevitch.[/b]

Ten zmarły w 1985 roku znakomity myśliciel urodził się w Paryżu, ale pochodził z rodziny rosyjskich Żydów. Jego ojciec przetłumaczył Francuzom całego Freuda. Vladimir za życia był znany głównie jako autor bardzo ciekawej książki o Bergsonie. Jego sława narodziła się dopiero wtedy, gdy zgasła gwiazda Sartre’a.

[b]Podobało mi się jego zdanie, że w moralności wybieramy wszystko albo nic. Był aż takim rygorystą?[/b]

Nie, przynajmniej nie w sensie kierkegaardowskim, polemizował z Kierkegaardem. Powiedział też, że między rozpaczą a taką naiwną nadzieją jest jeszcze rozsądek. Był zwolennikiem złotego greckiego środka, sam siebie nazywał myślicielem śródziemnomorza. We francuskiej filozofii ducha z jednej strony mamy Louisa Lavelle’a, który był mistykiem, a z drugiej – Jeana Naberta, którego filozofia wypływa z otchłani zła, prawie z piekieł. Jankelevitch pokazywał drogi pośrednie.

[b]Ciekawe, że odrzucił w pewnym momencie tradycję filozofii niemieckiej, przestał się nią zajmować.[/b]

Na skutek doświadczeń wojny i na znak protestu, że zapomina się o Holokauście. Nie był odosobniony. Emmanuel Levinas, który przez wojnę siedział w stalagu i tylko mundur armii francuskiej uratował go od śmierci, złożył przysięgę, że po wojnie nigdy nie pojedzie do Niemiec. I słowa dotrzymał, choć był przecież znawcą Husserla i Heideggera. Cała jego rodzina zginęła w czasie wojny. Zastanawiałem się, dlaczego tak negatywnie postrzegał on samo istnienie, dlaczego mówił, że istnienie jest złem, aż uświadomiłem sobie, iż być może kryje się za tym doświadczenie, które Miłosz bardzo celnie wyraził w jednym z wierszy: „Przystojniej byłoby nie być”.

[b]A swoją drogą, czy tradycja filozofii niemieckiej nie jest czasem przeceniana?[/b]

Na pewno nie, to bardzo ważne miejsce na filozoficznej mapie świata, tej mapie, którą, pisząc „Historię filozofii XX wieku”, rysuję. Z centrami w Niemczech właśnie, we Francji, ale i Wielkiej Brytanii i we Włoszech, gdzie w XX stuleciu mamy m.in. Crocego i Gentile, i w Hiszpanii, gdzie najważniejsi wciąż są Ortega y Gasset i Unamuno. Oczywiście, mamy Rosjan, no i Amerykę z jej pragmatyzmem. Ale przez to, że w Polsce patrzyliśmy na wszystkie strony, nie zapominam o czeskim Patočce, o wielkich Rumunach – Emilu Cioranie i Constantinie Noice, o Bułgarce Kristevie. Sam jestem tej mapy, która dopiero się staje – ciekawy.

[b]Czy ma pan swoich ulubionych filozofów XX-wiecznych?[/b]

Najbliższa jest mi problematyka związana z antropologią, z człowiekiem. A zatem egzystencjalizm i filozofia dialogu, ale także fenomenologia i hermeneutyka. To wszystko znajdzie się w drugim i w trzecim tomie „Historii...”. Przy okazji odkrywam dla siebie wiele nowych rzeczy. Tak na przykład będę chciał wrócić kiedyś do Louisa Lavelle’a, filozofa w Polsce całkowicie nieznanego, a bardzo ciekawego. Generalnie jednak jestem silnie związany z tradycją niemiecką, tzn. z poważnym myśleniem o problemach filozoficznych. Nie lubię ponowoczesnego dyskursu będącego rodzajem gry intelektualnej, dlatego że dla mnie filozofia jest zbyt poważną, życiową sprawą, aby można było sobie pozwolić na taką zabawę chętnie kupowaną przez gawiedź.

[b]Trudno oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich dziesięcioleciach największe kariery zrobili ci filozofowie, których wykreowały media.[/b]

Uwielbiające tych myślicieli, którzy potrafią swoje tezy przedstawić krótko, przystępnie, ale przede wszystkim prowokacyjnie. Spełnia się w ten sposób proroctwo Nietzschego określającego samego siebie jako myśliciela filozofującego za pomocą młota. Im większa prowokacja, tym bardziej wydaje się oryginalna. A na domiar złego często towarzyszy jej naukowa nierzetelność. Sartre na przykład czerpał z Lavelle’a całymi garściami. Ściągnął nawet to słynne zdanie: „egzystencja poprzedza esencję”. Sformułował je Lavelle właśnie, 13 lat wcześniej.

[ramka][b]Tadeusz Gadacz[/b]

Urodził się w 1955 roku. Filozof i religioznawca. Profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN oraz Collegium Civitas. Autor m. in.: „O umiejętności życia”, „O ulotności życia”, „Filozofii Boga w XX wieku”. Redaktor PWN-owskiej „Encyklopedii religii”. Ostatnio ukazał się, nakładem krakowskiego Znaku, pierwszy tom jego „Historii filozofii XX wieku”. [/ramka]

[b]Rz: Czy filozofia jest nauką czy może – jak twierdził Ortega y Gasset – ani nauką, ani wiedzą, lecz... nieprzyzwoitością, polega bowiem na „obnażaniu rzeczy i oblekaniu ich jedynie w nagość”.[/b]

[b]Tadeusz Gadacz:[/b] Wszystko zależy od tego, co się rozumie przez naukę. Jeżeli myślimy o tych naukach, które zrobiły karierę na przełomie XIX i XX wieku, czyli o naukach ścisłych, to w tym sensie filozofia nauką nie jest. Jednym z kluczowych problemów podejmowanych już przez Wilhelma Diltheya czy Maksa Webera jest próba wykazania różnicy między naukami humanistycznymi, generalnie nazywanymi naukami o duchu, a naukami ścisłymi. Toczyły się o to spory dość zasadnicze. Myślę, że najcelniej rzecz ujął Hans Georg Gadamer, zwracając uwagę, że nauki przyrodnicze zajmują się przedmiotami dającymi się jakoś zobiektywizować za pomocą metody poznawczej, natomiast nauki humanistyczne zajmują się podmiotami, żywymi ludźmi, których myślenie wyrasta z emocji, życia, doświadczenia. I wcale nie oznacza to, że w naukach humanistycznych nie chodzi o prawdę. Chodzi o prawdę, tylko jest ona zawsze widziana z perspektywy subiektywnej, co jest nie do przezwyciężenia.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy