[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/29/volkoff-czyli-pretekst-do-rozrachunku/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Z twórczością Vladimira Volkoffa i Wiktora Suworowa zetknąłem się w okolicznościach szczególnych, a zarazem – to istotne – dość typowych dla wielu niegdyś (czasem i obecnie) zafascynowanych nią osób pokolenia mojego i młodszego. Były lata 80., a ja byłem studentem zaangażowanym w antykomunistyczne podziemie. Powiedzieć, że stan wojenny, komunizm i zniewolenie kraju przeżywałem wtedy osobiście, byłoby eufemizmem. Tak jak moi koledzy – i ci znani wtedy, i ci poznani później, ale wówczas w różnych punktach Polski dzielący ze mną wspólne pokoleniowe doświadczenie – żyłem w swego rodzaju emocjonalnym transie.
[srodtytul]Błysk w naszych oczach[/srodtytul]
Uważaliśmy, że stoimy w pierwszym szeregu rycerzy, walczących z imperium zła. Imperium, które za kilka lat miało się rozpaść, ale my – przynajmniej większość z nas – rzadko dopuszczaliśmy taką możliwość. Imperium było przecież potężne. A jego zachodni przeciwnicy wydawali nam się żałośni i słabi. Bo zdradzili w Jałcie, nie pomogli Węgrom w 1956 r., a Czechom w 1968 roku. Bo przegrali w Wietnamie. Bo toczył ich rak kontestacji (w naszej optyce niszczącej społeczeństwo, a więc ułatwiającej Rosjanom podbój Zachodu) i pacyfizmu (sterowanego, oczywiście, z Moskwy.
Nawiasem mówiąc, ten emocjonalnie negatywny, wyniesiony z lat 80. resentymentalny stosunek do lewicowych prądów zza Łaby jako do agentury lub co najmniej poputczyków Układu Warszawskiego przyczynił się później znacząco do przyjęcia przez większość z nas prawicowej opcji ideowej). I wtedy podziemne oficyny dały nam w ręce „Montaż” Volkoffa oraz „Akwarium” Suworowa. Książki, które ze snajperską precyzją wstrzeliły się w nasz kształtujący się obraz świata, potwierdzając i intensyfikując nasze ówczesne intuicje. Volkoff – a więc człowiek Zachodu. Volkoff – a więc i Rosjanin, podobnie jak Suworow. Volkoff – kiedyś oficer służb francuskich, tak jak Suworow – radzieckich. Potrójny argument na rzecz tezy, że wiedzą, o czym piszą. Że przedstawiają nie jakąś tam literacką fikcję, tylko prawdziwy – a niedostępny profanom – obraz świata.