Wrzenie w okolicach absurdu

Znakomity tom Macieja Sieńczyka „Wrzątkun” to zbiór rysowanych nowelek, nawiązujący do najlepszych tradycji purnonsensu. Jedyny w swym rodzaju komiksowy kabaret. Gorąco polecam

Aktualizacja: 08.08.2009 18:01 Publikacja: 08.08.2009 15:00

Wrzenie w okolicach absurdu

Foto: Rzeczpospolita

Ma 37 lat, zilustrował trzy książki Doroty Masłowskiej, jest stale obecny (rysunkowo) w „Lampie”, udziela się (artystycznie) w Rastrze. Cztery lata temu wydał debiutancki album komiksowych opowiastek „Hydriola”. Oto, co trzeba widzieć o Macieju Sieńczyku, zanim sięgnie się po „Wrzątkuna”.

Ten zbiór komiksowych nowelek składa się z ponad 30 kilkuplanszowych historyjek, przez cztery lata publikowanych w czasopiśmie „Lampa”. Fabułki łączy jedno: absurd. Oraz sposób rysowania. No i styl narracji.

Wczoraj śnił mi się komiks Sieńczyka. A raczej, miałam senne konsekwencje jego opowieści. Jakby jakieś wahadełka na zielonym tle. Obrazy tak wyraźne, że byłabym w stanie je narysować. I poprowadzić kolejne kadry. Właśnie w ten sposób powstaje część Sieńczykowych komiksów – z nocnych majaków.

Pojawiają się zazwyczaj około godziny piątej. Artysta jest już przygotowany. Notes, pióro, szkic. Tak samo postępował Salvador Dali, także inni surrealiści. Wątpię jednak, żeby André Breton zaaprobował styl autora „Hydrioli”. Jego też nie sposób zaklasyfikować jako spadkobiercę artystów, którzy przekładali nauki dr. Freuda na obraz. Sieńczyk działa w innym wymiarze. Loty jego fantazji są na pozór niskie, wręcz przyziemne. Bohaterowie – skromni, przyziemni, szablonowi. Jedyna analogia Sieńczykowych kreacji z tworami surrealizmu to zlepianie niedopasowanych elementów w jednorodną materię. Nie widać szwów, ale coś zgrzyta. Niepokoi. Odrzuca i przyciąga.

[srodtytul]Od Topora do Czeczota[/srodtytul]

Natomiast hobby naszego artysty jest w 100 procentach godne wyznawców podświadomości: zbiera nogi. Sztuczne. Znaczy, protezy. Skupuje je na targach staroci, choć nie wie po co. Kiedyś Breton nabył na pchlim targu przedmiot, który go fascynował i inspirował. Dopóty, dopóki nie wiedział, czemu służył. Kiedy się okazało, że to niemiecki hełm, stracił zainteresowanie. U Sieńczyka inaczej – wie, co to protezy, tylko nie rozumie siebie, nie ma wytłumaczenia potrzeby ich gromadzenia. Sądzę, że fascynują go imitacje człowieka. Fragmenty ciała, erzace. Bo to modele do jego rysunków.

Na gładkich polach kolorów pojawiają się realistyczne rysunki. Staranna kreska, gdzieniegdzie tak zagęszczona, żeby imitowała światłocień (sposób zapożyczony z ludowego drzeworytu). Sylwetki niby poprawne anatomicznie, lecz poszczególne partie ciał nie całkiem do siebie przystają, mają o włos chybione proporcje. Twarze jak odrysowywane z szablonu. To bardziej maski niż żywe oblicza. Płaskie wycinanki. Do tego ruchy postaci są niezborne. Schematyczne. Odnosi się wrażenie, że u Sieńczyka występują lalki pociągane za sznurki. Taki teatr marionetek. Komiksowa odnoga Teatru Groteska.

W efekcie bohaterowie Sieńczyka wydają się fizycznie i umysłowo upośledzeni, choć trudno określić, na czym polega ich ułomność. Na braku psychologicznej prawdy? Podobne mankamenty pojawiają się na XIX-wiecznych amatorskich sztychach, u niektórych malarzy naiwistów, na ludowych malowidłach. Topor pierwszy zrobił z tego użytek, z quasi-nieudolności ulepił własny styl.

Sieńczyk zdaje się intelektualnym pobratymcem autora „Księżniczki Anginy” (notabene właśnie wydanej przez Wydawnictwo Sonia Draga). Ileż zbieżności w klimacie rysunków, w dialogach! Nonsens, seks i czarny humor – oto wspólne cechy. Nie od rzeczy będzie wspomnieć o jeszcze jednym duchowym krewniaku – Andrzeju Czeczocie, który sformułował własny język satyry, wyprowadzony z rodzimego folkloru, a oparty na komizmie płynącym z makabry i dosadności.

[srodtytul]Będąc młodym wrzątkunem[/srodtytul]

Jest jeszcze jeden daleki kuzyn Sieńczyka: Daniel Clowes, rysownik i scenarzysta nominowany do Oscara za scenariusz „Ghost World”, obsypany nagrodami za serię „Eightball”, graficzne opowieści o klimacie przywodzącym na myśl „Miasteczko Twin Peaks” Lyncha. Niedawno ukazał się na polskim rynku komiks „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza”. Opowieść nie do opowiedzenia. Fabuła rwie się i zapętla, nie prowadząc do żadnej puenty. Po wstępnej, w miarę logicznej sekwencji akcja zamienia się w sen obłąkanego. Jak u Sieńczyka.

Historyjki Sieńczyka to pastisze bulwarowych rewelacji. Jest historyjka o starowince, która wróciła do sił i zdrowia, bo za radą doktora zaczęła boksować; o kobiecie z obliczem oszpeconym w wyniku poparzenia, którą kochający mąż ogolił i na potylicy namalował twarz; o terroryście w samolocie, który odstąpił od zbrodniczego planu po tym, gdy zobaczył w ustach śpiącego pasażera resztki jedzenia uformowane w figurkę modlącego się chłopca. Tytułowym „Wrzątkunem” jest dzieciak (urodzony jak autor w 1972 roku), potem mężczyzna, któremu do życia niezbędna jest gotująca się woda. Toteż cały czas przebywa w kombinezonie wodnym, wyposażonym w tornister na buzujący ogień. To jednak nie przeszkodziło mu wejść w związek małżeński i dochować się czwórki potomstwa. Zupełnie normalnego, poza najmłodszym, który musiał jedną rączkę nurzać we warze. Rodzinne szczęście padło w gruzach, gdy Wrzątkun spadł z drabiny podczas gospodarskich zajęć.

Teraz o słowie. Sieńczyk ma słuch na nowomowę naszej epoki. Na wykoślawienia gramatyczne i niezborność wypowiedzi. Pretensjonalność, nieszczerość. Pustosłowie. Na zwroty przeszczepiane z mediów, z wypowiedzi polityków i prominentów.

W jego tekstach odnajduję echa najinteligentniejszych kabaretów lat 70. i 80. Tych oddających absurdy życia nie wprost, lecz poprzez nonsensowne sytuacje i słowne wygibasy. Tey, Elita, Kabaret 202, Salon Niezależnych (niedawno Wydawnictwo Znak przypomniało jego dzieje), radiowe „60 minut na godzinę” – oto, gdzie tkwią źródła „Hydrioli” i „Wrzątkuna”.

Oto przykłady. W opowieści „Flokar” narrator – przeciętny Polak – spotyka kosmitę przybywającego z przyszłości, z roku dziesięciotrylionowego. Co robi? „Zdjąłem zegarek i ofiarowałem go mężczyźnie, aby zyskał pewność, że w naszych czasach, które tak chętnie krytykujemy za ich bezduszność, żyją ludzie dobrej woli”.

Z kolei historyjkę „Mężczyzna o nogach ze świateł” zamyka myśl konstatacja: „To niezwykłe, że w czasach ogólnego zamętu i transformacji chętniej jeszcze słuchano opowieści, w których człowiek był w centrum i objawiał się całym bogactwem swego postępowania”.

Jakby Kolega Kierownik i Młoda Lekarka odżyli w nowych wcieleniach. Typy u Sieńczyka, tak jak wyżej wymienieni, posługują się językiem półpolskim, współczesnym odpowiednikiem mowy propagandy sukcesu.

Historyjki zebrane we „Wrzątkunie” różnią się jednak od kabaretowych monologów i skeczów z doby dogorywania PRL. Otóż Sieńczyk nie sili się na aluzje. Jego żywiołem jest sam absurd, bez podtekstów. Unika puenty. Zawiesza opowieści w bezczasie, w bezsensie.

W tym także ma rację. Rozumie potrzeby i nastroje swego pokolenia. Generacja X nie potrzebuje morałów ani nie chce wyciągać wniosków. Byle było śmiesznie i strasznie.

[i]Maciej Sieńczyk (scenariusz i rysunki)

Wrzątkun, Wyd. Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2009[/i]

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą