Kręgosłup Jerzego Dobrowolskiego

Misternie utkana z rozmów i cytatów, bezpretensjonalna, tryskająca humorem, doskonała ikonograficznie opowieść Romana Dziewońskiego przypomina Jerzego Dobrowolskiego, jedną z najwybitniejszych postaci naszego kabaretu

Publikacja: 26.09.2009 15:00

Kręgosłup Jerzego Dobrowolskiego

Foto: TVP/EAST NEWS

Red

Chociaż odszedł 22 lata temu, kolejne pokolenia ulegają atakom śmiechu, obcując z jego dokonaniami. Głównie ekranowymi („Zezowate szczęście”, „Rejs”, „Nowy”, „Motodrama”, „Kłopotliwy gość”, „Poszukiwany, poszukiwana”), rzadziej radiowymi, gdyż obecne władze Programu III PR z rzadka wznawiają audycje pióra czy też z udziałem Dobrowolskiego. Żal, że ani w telewizji, ani w radiu nie zarejestrowano programów Konia oraz Owcy – zjawisk na firmamencie kabaretu. Dlaczego tak niewiele pozostało – wyjaśnia autor książki, potwierdzając swój talent kronikarski, dokumentacyjny oraz narracyjny.

„Zakończył się tydzień pisania listów. W najbliższym czasie rozpocznie się miesiąc doręczania” – powyższa wiadomość pochodzi z kroniki radiowej „Decybel” emitowanej na antenie radiowej Trójki u progu dekady Edwarda Gierka. Audycję zdjęto z ramówki, gdy władza ludowa w końcu zorientowała się, że autor kpi z absurdów „coraz bardziej nas otaczającej rzeczywistości” (copyright by Kazimierz Rudzki). Taśmy programów skasowano w stanie wojennym. Tym większe więc brawa dla Dziewońskiego za benedyktyńską kwerendę, dzięki której ocalił od zapomnienia humorystyczne perełki, z których lwia część nie tchnie naftaliną.

Choćby taka wiadomość: „W związku z wejściem w życie ustawy o pasożytnictwie społecznym cały szereg osób złożyło podanie o zwolnienie z Komitetu do spraw Radia i Telewizji i rozpoczęło poszukiwanie uczciwej pracy”.

Albo: „Stołeczne przedsiębiorstwo oczyszczania miasta zostało zaskoczone pierwszym śniegiem. Zaskoczenie było tym większe, że pierwszy śnieg spadł w tym roku po raz drugi”.

Czy: „Tej wiosny, wcześniej niż zwykle, zazieleniła się kiełbasa”.

Nic dziwnego, iż twórczość Dobrowolskiego często kastrowały nożyczki cenzora. Urzędnik z ulicy Mysiej amputował puentę takiej, na przykład, informacji: „W najbliższym czasie zostanie wystrzelony polski załogowy statek kosmiczny – takie przypuszczenie snują zagraniczni korespondenci, opierając się na fakcie, że u nas w kraju nic się na ten temat nie mówi”.

Ze stacją z ulicy Myśliwieckiej Dobrowolski był związany przez ponad dekadę. Dbał w niej o rozrywkę razem z Jonaszem Koftą, Adamem Kreczmarem, Jackiem Janczarskim, Janem Tadeuszem Stanisławskim, że wymienię tylko zatrudnionych już w niebiańskim kabarecie. Aż nadszedł 13 grudnia roku pamiętnego i przestało być do śmiechu...

„Ostatni okres pojawienia się Dobrowolskiego na estradzie był... smutny. Żaden z jego pomysłów na kabaret nie został zrealizowany. Wspominał o wieku, stanie zdrowia, zmęczeniu. Zapiski oraz uporządkowane już fragmenty większej całości, czyli kontynuacji »Wspomnień moich pamiętników« nie pozostawiają złudzeń. (...) porażające go bezprawie rządzących, konferencje prasowe rzecznika rządu, sprawozdania z procesów morderców Grzegorza Przemyka i księdza Jerzego Popiełuszki” – pisze Dziewoński, podkreślając jednocześnie, że jego bohater nie miał złudzeń co do kondycji polskiego kabaretu. W sierpniu 1985 roku zanotował: „Byłem uczestnikiem, a siłą rzeczy i obserwatorem słynnych Derbów Estradowych w Koninie. Podobno odbywają się od sześciu lat. Tragedia. Nie ma już szansy dotarcia ze słowem do publiczności. Płytka, tania, tandetna rozrywka – tak. Myśl, słowo – nie”.

„Dobrowolskiego porażał poziom bezmyślności, prymitywnego chamstwa i traktowania widzów jak debili. Skauci piwni zaczęli wyznaczać »trynd« – komentując ich obecność na ekranie, nie miał żadnych wątpliwości, czym to się skończy. (...) Doszły biesiady urządzane przez wyrocznię – słupek oglądalności. Rozrywki traktującej widza jak partnera już właściwie nie ma” – słusznie konkluduje Roman Dziewoński.

„Jurek teraz, patrząc na to, co się dzieje, umarłby. Oglądając w telewizji to, co nazywane jest kabaretem. I te koszmarne kabaretony... to jest głębiej niż dno. On takiego bezmózgowia nie znosił” – dodaje Jerzy Turek, jeden z wykonawców (oprócz niego: Józef Nowak, Wojciech Pokora, Andrzej Stockinger) efemerycznego kabaretu Owca, występującego u schyłku lat 60. w salce redakcji tygodnika „Szpilki” przy placu Trzech Krzyży z programem „Dla mnie bomba”.

Równie krótki był żywot satyrycznego debiutu Dobrowolskiego – Konia, galopującego po małej scenie Teatru Dramatycznego dekadę wcześniej (grali w nim: Wiesław Gołas, Mieczysław Czechowicz – potem Mieczysław Stoor, Zbigniew Bogdański – następnie Stanisław Wyszyński oraz Zdzisław Leśniak), dworującego z estetyki okresu – jak się wtedy mówiło – błędów i wypaczeń.

W tamtych ponurych latach przyszło Dobrowolskiemu studiować. Opiekunem roku w warszawskiej PWST był Marian Wyrzykowski, rektorował Aleksander Zelwerowicz, wykładali Zofia Małynicz, Aleksander Bardini, Jan Kreczmar, Jacek Woszczerowicz.

Postrach na uczelni siali aktywiści w czerwonych krawatach, ze: „słynną szalejącą towarzyszką sekretarz (Katarzyną Łaniewską – przyp. TZZ). Dopadała na zebraniach koleżanki, donosząc publicznie, iż ubierają się na modłę amerykańską, zdobywają stroje na ciuchach bądź z paczek przysyłanych z Zachodu, a przecież socjalistyczne studentki nie mogą się tak ubierać. I należy je wykluczyć z grona. Potem następowały celebracje zebrań, składanie samokrytyki wobec spędzonych, siedzących ze spuszczonymi głowami, kolegów. Koleżance sekretarz buzowała czerwona krew. Szczuła i piętnowała zgodnie z linią partii. Gnoiła ludzi. (...) Co ciekawe, podczas wojny polsko-jaruzelskiej towarzyszka sekretarz zmieniła front i zachowywała się normalnie, czyli przyzwoicie. Teraz, po latach, przemeblowana mózgowo, aktualnie pierwsza święta, przy różnych okazjach demonstruje »nowe szaty króla«”.

Dobrowolski ze swoim pochodzeniem (ojciec sanacyjny major, olimpijczyk, wychowawca wybitnych polskich szermierzy z szablistą wszech czasów Jerzym Pawłowskim na czele, animator gimnastyki na falach eteru) na uczelni nie czuł się bezpiecznie. Tym bardziej że sam miał dyskwalifikujący w zenicie bierutowszczyzny życiorys. Jako trzynastolatek wstąpił do konspiracji, uczestniczył w akcjach małego sabotażu, był łącznikiem w powstaniu warszawskim na rodzinnym Żoliborzu, końca wojny doczekał w niemieckich kazamatach. W 1984 roku starał się o kartę kombatancką. „Może tylko tak sobie był pan w obozie” – argumentował odmowę „jeden z zasiadających w (...) ZBOWiD... synów jedynej słusznej linii i słusznego kierunku zniewolenia, a nie wyzwolenia Polski”.

Być może doczekał się od petenta jakiegoś określnika, gdyż Dobrowolski uważał, iż „najzłośliwsze, najbardziej sarkastyczne bywają epitety. Przykład: Wanda Wasilewska – Matka Boska Katyńska; Eichmann humoru – Witold Filler”. Ten ostatni, podsumowając własne osiągnięcia w TVP, akcentował: „Dwóch tylko twórców świadomie nie dopuszczałem. Byli to: Antoni Słonimski i Jerzy Dobrowolski”.

Niczym detektyw Phillip Marlowe kreowany w sztuce „Kłopoty to moja specjalnośc” zmagał się Dobrowolski z alkoholowym nałogiem. Przez lata mieszkał w skromnej kawalerce na Powiślu. Gdy założył rodzinę (żona Jolanta Zykun, dwie córki), przeprowadził się do większego lokum na Bielany. Ubierał się bez przesadnej elegancji: flanelowe koszule i sztruksy, swetry i dżinsy, kurtki khaki i polary, mokasyny i adidasy. Samochodów – kolejno Trabant, Wartburg i maluch – potrzebował głównie do podróży na Mazury. Krainie Tysiąca Jezior był wierny od czasów studenckich. Najchętniej odpoczywał w głuszy nieopodal modnej wśród stołecznej society wsi Krzyże. Bywał w chacie Ireny Karel i Zygmunta Samosiuka, usytuowanej w pobliżu Ostródy – nad niewielkim, lecz krystalicznie czystym i rybnym jeziorem. Kiedyś opowiadał o złowionym szczupaku: „którego sama fotografia ważyła kilka kilogramów”.

Chyba najtrafniej „Pasażera na gapę” – jak brzmi tytuł świetnej biografii filmowej Dobrowolskiego autorstwa Roberta Kaczmarka – zdefiniował Franciszek Pieczka: „Był jak ryba wyrzucona na płytką wodę. Nie mógł pływać za bardzo. Co się odbił, wpadał na mieliznę. I do tego kręgosłup miał za twardy. Nie na tamte czasy”.

Roman Dziewoński „Dla mnie bomba Jerzego Dobrowolskiego”. LTW, Dziekanów Leśny 2009

Chociaż odszedł 22 lata temu, kolejne pokolenia ulegają atakom śmiechu, obcując z jego dokonaniami. Głównie ekranowymi („Zezowate szczęście”, „Rejs”, „Nowy”, „Motodrama”, „Kłopotliwy gość”, „Poszukiwany, poszukiwana”), rzadziej radiowymi, gdyż obecne władze Programu III PR z rzadka wznawiają audycje pióra czy też z udziałem Dobrowolskiego. Żal, że ani w telewizji, ani w radiu nie zarejestrowano programów Konia oraz Owcy – zjawisk na firmamencie kabaretu. Dlaczego tak niewiele pozostało – wyjaśnia autor książki, potwierdzając swój talent kronikarski, dokumentacyjny oraz narracyjny.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą