W anglojęzycznej tradycji literackiej silnie obecny jest nurt pisania o gospodarce w sposób zrozumiały dla normalnych ludzi. Czyli dla takich, którzy nie mają najmniejszego pojęcia, co znaczy na przykład to:
C=SN(d1) – Xe-rtN(d2).
natomiast po otrzymaniu informacji na temat oprocentowania swojej lokaty oraz rocznej inflacji będą w stanie określić, ile na lokacie zarobią albo stracą w ciągu roku. Krótko mówiąc, dla ludzi średnio rozgarniętych, którzy rozumieją proste zależności ekonomiczne, rozumieją nawet rzeczy bardziej skomplikowane, gdy ktoś im je próbuje tłumaczyć, ale natychmiast po zakończeniu tłumaczenia gubią wątek i nie bardzo wiedzą, o co chodziło. Zwłaszcza gdy chodzi o najważniejsze zjawisko ostatnich lat, dekad, a może całego stulecia: kryzys finansowy i jego konsekwencje.
Większość z nas potrafi być może śledzić do któregoś miejsca zawiłe, niekiedy wzajemnie wykluczające się wyjaśnienia przyczyn katastrofy, może nawet mamy opinie na jej temat, np. „Ten kryzys oznacza ostateczny krach kapitalizmu” albo „Ten kryzys nie jest klęską wolnego rynku, przeciwnie – pokazuje, jak katastrofalne skutki przynosi mieszanie się rządów w działalność banków” itp. Jednak nie oszukujmy się – zaledwie garstka specjalistów potrafi odróżnić CDO od CDS, a tylko nieco więcej derywaty od lewatywy.
Popularne na rynkach anglojęzycznych książki typu „Freakonomia” Stevena D. Levitta i Stephena J. Dubnera albo pisarstwo Malcolma Gladwella z tygodnika „The New Yorker” należą do specyficznej kategorii. Dla ich autorów ekonomia nie jest zestawem drętwych reguł przedstawianych za pomocą wykresów, tabelek i zawiłych wzorów matematycznych – niemożliwych do ogarnięcia przez człowieka, który musi normalnie pracować, utrzymywać rodzinę i chciałby jeszcze raz na jakiś czas iść do kina, czyli dla prawie wszystkich ludzi żyjących na ziemi, ale jest ona polem fascynujących obserwacji ludzkiej natury, motywacji, które leżą u podłoża naszych decyzji, mechanizmów, które sprawiają, że robimy to, co robimy.