Wojna zamieciona pod dywan

W wielu krajach tezy Rona Asmusa o nowej Rosji, która definiuje się jako przeciwnik wartości zachodnich, mają posmak publicystycznej rewolucji.

Publikacja: 24.04.2010 01:55

Gruzin protestujący przed rosyjskim posterunkiem w Khati na zachodzie Gruzji (fot: AFP/Louisa GOULIA

Gruzin protestujący przed rosyjskim posterunkiem w Khati na zachodzie Gruzji (fot: AFP/Louisa GOULIAMAKI)

Foto: AFP

Politycy Zachodu flirtują sobie w najlepsze z Dmitrijem Miedwiediewem i Władimirem Putinem. Resetują stosunki, sprzedają nowoczesną broń, na wyprzódki podłączają się do rur z rosyjskim gazem, debatują nad przyjęciem Rosji do NATO. I to wszystko kilkanaście miesięcy po wojnie w Gruzji. Pierwszej od upadku ZSRR wojnie, w której rosyjskie wojska wkroczyły na teren niepodległego państwa.

W takim momencie ukazuje się książka amerykańskiego dyplomaty i eksperta ds. międzynarodowych, na dodatek związanego z demokratami, który pisze bardzo dobitne słowa o nowej Rosji. W Polsce nie brzmi to zaskakująco, ale w wielu krajach Zachodu tezy o nowej Rosji, która definiuje się jako przeciwnik wartości zachodnich, i to przeciwnik agresywny, mają posmak publicystycznej rewolucji. Pod adresem Rosji padają jeszcze określenia takie jak nacjonalizm czy rewizjonizm. A wojna z Gruzją o Osetię Południową to konflikt, w którym Rosja wystąpiła przeciwko Zachodowi. Stało się to na terenie kraju, którego prezydent Micheil Saakaszwili był (i chyba wciąż jest) najbardziej prozachodnim przywódcą w krajach poradzieckich, nie licząc państw bałtyckich, należących już szczęśliwie do UE i NATO.

Gruzja chciała iść na Zachód i została ukarana. Rosja pokazała, że to, co oferuje Europa i Ameryka, nie jest w jej interesie, i że jest już na tyle silna, by wybić innym krajom z głowy przekonanie, że każdy może sobie sam dobierać sojuszników.

To była „Mała wojna, która wstrząsnęła światem” – wynika z tytułu książki Asmusa. Ale z treści można wnosić, że powinna wstrząsnąć, ale tego nie zrobiła. Po tej wojnie nikt nie powinien patrzeć na Rosję (Rosję Putina – tak o niej pisze Asmus) tak jak przedtem. Ale patrzy się na nią, jakby się nic nie stało. – Napisałem tę książkę, ponieważ tę wojnę próbuje się zamieść pod dywan, zapomnieć o niej – powiedział Asmus na jednej z prezentacji w Ameryce.

[b]***[/b]

Formalnie wojna o Osetię Południową, separatystyczną promoskiewską republikę w granicach Gruzji, zaczęła się 7 sierpnia 2008 roku. Asmus podaje nawet konkretną godzinę. O 23.35 Saakaszwili wydał telefonicznie rozkaz ataku na stolicę separatystów – Cchinwali, miasteczko, które żołnierze gruzińscy mogli gołym okiem obserwować z osetyjsko-gruzińskiej granicy. Wydał go, bo dostał od wywiadu informację, że oddziały rosyjskie wjechały do tunelu rockiego, który łączy leżącą w Federacji Rosyjskiej Osetię Północną z Osetią Południową.

Ale konflikt tlił się od dawna. Ronald D. Asmus uważa, że stan zimnej wojny między Moskwą a Tbilisi utrzymywał się od lat i to Moskwa ten stan podtrzymywała. Karmiła się nienawiścią do Saakaszwilego. Ale nie wszystko sprowadza się do personaliów – jak chciałoby wielu polityków i ekspertów na Zachodzie, dla których Saakaszwili to człowiek nieodpowiedzialny, w gorącej wodzie kąpany rusofob, kaukaski rozrabiaka z zapędami dyktatorskimi.

Asmus przypomina, że Gruzja miała kłopoty z Rosją już przed rewolucją róż, która w 2003 roku wyniosła do władzy obecnego prezydenta. Znienawidzony przez Kreml był już jego poprzednik Eduard Szewardnadze, ostatni szef dyplomacji ZSRR, lubiany przez Niemców za zgodę na zjednoczenie ich kraju.

Jak pisze Asmus, im większe sukcesy na drodze do zachodniej normalności osiągała Gruzja, tym bardziej wroga i wściekła robiła się Moskwa. Na początku 2008 roku rozdrażniło ją jeszcze dodatkowo uznanie przez państwa zachodnie niepodległości Kosowa, a później poparcie Ameryki i nie tylko Ameryki dla wprowadzenia Gruzji i Ukrainy do przedsionka NATO zwanego MAP (Plan działań na rzecz członkostwa).

Prawdziwym powodem wojny nie był wcale nierozwiązany status Osetii Południowej (i drugiej republiki separatystycznej – Abchazji), choć i to stanowiło poważny problem. Była nim próba wyrwania się Gruzji na prawdziwą wolność, próba zerwania quasikolonialnych więzi z Moskwą i stania się częścią demokratycznego Zachodu. To diagnoza podobna do tej, jaką głosili politycy i publicyści w Polsce czy na Litwie. W Niemczech czy Francji – nie występująca lub występująca rzadko.

[b]***[/b]

Najciekawsze w tej książce są kulisy dyplomacji, zwłaszcza ze szczytu NATO w Bukareszcie na początku kwietnia 2008, gdzie miała zapaść decyzja w sprawie MAP dla Gruzji i Ukrainy. Toczyła się tam walka o kilka zdań w deklaracji końcowej. W tej walce wzięli też udział Lech Kaczyński, Radosław Sikorski i Anna Fotyga. Bukareszteńskie spotkanie przywódców stało się, podkreśla Asmus, najbardziej dramatycznym starciem od szczytu w Madrycie w 1997 roku, kiedy debatowano nad pierwszym rozszerzeniem NATO na wschód, w tym o Polskę. Deklaracja ma 50 punktów, ale emocje rozpalił ten z numerem 23 – o Gruzji i Ukrainie.

Najważniejsze starcie rozegrało się między kanclerz Angelą Merkel, która robiła wszystko, by niczego tym krajom nie obiecać, a przywódcami z Europy Środkowo-Wschodniej – rumuńskim gospodarzem Traianem Basescu, prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem oraz Lechem Kaczyńskim. Szefowa niemieckiego rządu zapewniała, że Zachód nie kieruje się zdaniem Kremla, choć Putin, wówczas jeszcze prezydent, czekał na odpowiednią deklarację szczytu, by się na jego zakończenie pojawić.

Nie zgodziła się na wpisanie do deklaracji, że Gruzja i Ukraina dostaną MAP kilka miesięcy później, na grudniowym spotkaniu szefów dyplomacji państw sojuszu. Wzięła kartkę i przedstawiła swoją propozycję: „Zgadzamy się dziś, że pewnego dnia Gruzja i Ukraina zostaną członkami NATO”.

– „Madame kanclerz, w naszej części świata «pewnego dnia» nic nie znaczy, a właściwie znaczy «nigdy» – zareagował Basescu.

Merkel zgodziła się, by wyrzucić „pewnego dnia”, ale chciała zakończyć zdanie stwierdzeniem, że wstąpią, „jeżeli takie będzie ich życzenie”. Na to nie zgodzili się przywódcy Europy Środkowo-Wschodniej, a Kaczyński podkreślił, że to zniechęca, a nie zachęca Ukrainę, gdzie poparcie dla członkostwa jest słabe. Ostatecznie usunięto „jeżeli takie będzie ich życzenie”, motywując to tym, że przecież wbrew woli nikt do NATO nie wstąpi.

Przywódcy zachodni byli tak zaskoczeni ostatecznym sformułowaniem („te państwa zostaną członkami NATO”), że brytyjski premier Gordon Brown zażartował: – „Wiem, że nie daliśmy im MAP, ale nie mam pewności, czy nie uczyniliśmy ich członkami NATO”.

Pod drzwiami, za którymi ustalano szczegóły punktu 23. deklaracji, stał cały w nerwach wiceszef rosyjskiej dyplomacji Aleksander Gruszko. Wyszedł do niego Martin Erdmann, Niemiec kierujący departamentem politycznym NATO. „I co z MAP?” – dopytywał się Gruszko. „MAP-u nie dostaną”, odparł Erdmann, dodając, że w tekście jest coś może nawet gorszego dla Rosji. I przeczytał mu fragment o obietnicy członkostwa.

[b]***[/b]

W Polsce Ronald D. Asmus był przez chwilę bardziej popularny niż kiedykolwiek w Ameryce (tam zresztą chyba nigdy nie był bardzo znany, nie ma swojego hasła w angielskojęzycznej Wikipedii). Było to kilka tygodni przed wybuchem wojny w Gruzji. Wystąpił w sławnym pytaniu „Czy pan zna Rona Asmusa”, które prezydent Kaczyński miał zadać Sikorskiemu w tajnej rozmowie w BBN (4 lipca 2008) dotyczącej negocjacji z Amerykanami. Znajomość z Amerykaninem miała ponoć świadczyć o dotyczącym tarczy antyrakietowej tajnym pakcie Sikorskiego z demokratami, którzy, jak się zapowiadało, wrócą do władzy.

Sikorski, Kaczyński i jego minister Mariusz Handzlik są wśród wymienionych przez Asmusa osób, które przyczyniły się do powstania książki. Lista tych, z którymi autor rozmawiał na temat małej wojny, jest zresztą imponująca. Zwłaszcza Gruzinów z Saakaszwilim na czele. Nie ma tam natomiast nazwisk rosyjskich, osetyjskich czy abchaskich (jest tylko mowa o anonimowych niezależnych rosyjskich analitykach). Może stąd bierze się przekonanie, że Osetyjczycy i Abchazi mogli się zgodzić na pozostanie w granicach Gruzji z daleko posuniętą autonomią. Autor nie zetknął się osobiście z nienawiścią ich przywódców do Gruzji i „terrorysty, faszysty Saakaszwilego”. Nie miał też dostępu do dokumentów rosyjskich.

Asmus ma nadzieję, że Rosjanie sami upomną się o ujawnienie prawdy o tym konflikcie. Ma też nadzieję, że kiedyś Rosja zrozumie, iż Zachód nie jest dla niej zagrożeniem, i odwracanie się od niego to brnięcie w ślepą uliczkę. Ale na razie – przed tym „kiedyś”, przypominającym trochę „pewnego dnia” z niemieckiej wersji bukareszteńskiej deklaracji szczytu NATO – Zachód musi wrócić do swoich podstawowych zasad. Musi pamiętać, że każdy kraj ma prawo sam wybrać sojusz, do którego chce należeć. A drzwi do NATO muszą pozostać otwarte. Ładnie powiedziane.

[i]Ronald D. Asmus „A Little War that shook the world”, wyd. Palgrave Macmillan, Nowy Jork 2010[/i]

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu