Katastrofa smoleńska świadczy o stanie państwa polskiego. Rację miał premier rządu RP, gdy w publicznej reakcji na katastrofę powiedział, że takiej tragedii nie znał świat współczesny. Polska znowu zapisała się w świadomości świata nieporównywalną z niczym klęską. Bo to nie był tylko wypadek, tragedia, nieszczęście, fatum. To jest klęska, wielka klęska państwa polskiego, pokazująca jego słabość – i to niezależnie od tego, jakie są bezpośrednie przyczyny rozbicia się samolotu. To nie powinno się zdarzyć. Takie wypadki oglądać można tylko w hollywoodzkich filmach. W „realu” mogą się być może zdarzyć w jakimś kraju afrykańskim, w Kirgizji, w krajach, gdzie trwa wojna domowa, na rubieżach cywilizacji.
Wbrew serwowanej nam neogierkowskiej propagandzie Polska nie jest zieloną wyspą szczęśliwości, lecz raczej takim właśnie tupolewem: pozornie niemałym, ale z postsowieckimi narzędziami pokładowymi, częściowo tylko zmodernizowanym i zokcydentalizowanym, z kadłubem świeżo polakierowanym barwami narodowymi, by ukryć korozję, z ukrytymi wadami konstrukcyjnymi, lecącym w niebezpieczne strony. Ale znowu nakarmiono nas tanim populizmem. Usłyszeliśmy, że państwo doskonale zdało egzamin, a wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. To świadczy nie tylko o tym, że po śmierci Lecha Kaczyńskiego kraj znalazł się bez autentycznego przywództwa, ale też o tym, że obóz rządzący sam uwierzył w swoją propagandę i nie jest w stanie posługiwać się innym językiem jak język samouwielbienia.
[srodtytul]Płacz zamiast dymisji[/srodtytul]
Tymczasem im więcej wiemy o okolicznościach tej katastrofy, tym bardziej ponury obraz się wyłania. Muszę przyznać, że w chwilach najczarniejszych myśli i obaw nie przyszło mi do głowy, że tak może wyglądać ochrona najważniejszych osób w państwie i że tak się dba o ich bezpieczeństwo. Na lotnisku w Smoleńsku było dwóch oficerów ochrony. W ogóle nie przygotowano ochrony na lotniskach zapasowych. Generał Janicki opowiadał, że płakał, gdy dowiedział się o tym, co się stało. Nie jest to reakcja, której oczekujemy od szefa BOR. Czy rozpłakali się też oficerowie wywiadu i kontrwywiadu? A może szlochało całe wojsko? Po śmierci prezydenta i innych przedstawicieli polskiej elity politycznej podanie się do dymisji jest minimum tego, co powinien zrobić ten, kto za ich bezpieczeństwo odpowiadał. Jeśli ma się chociaż odrobinę honoru.
Jest rzeczą oczywistą, że ci, którzy zginęli, nie powinni się znaleźć w jednym samolocie. Dzisiaj się okazuje, że nie ma nikogo odpowiedzialnego za ten stan rzeczy. Ujawnia się cały chaos organizacyjny i kompetencyjny. Polska już dawno powinna zakupić nowoczesny samolot. A w tamtą stronę świata powinny latać nawet dwa samoloty, i nikt nie powinien wiedzieć, w którym jest głowa państwa. To nie byłby wyraz obsesji lub nieufności wobec gospodarzy, lecz tej samej przezorności, która nakazuje, by przywódcy państwa mieli osobistą ochronę, a podawane im jedzenie było sprawdzane przez toksykologów. Przed tą wizytą Polska powinna domagać się spełnienia przez stronę rosyjską wyśrubowanych standardów bezpieczeństwa, bo przecież nie chodziło o kraj, z którym łączą nas dobre czy sojusznicze stosunki.
Wszyscy wiemy, że prezydent Kaczyński sprzeciwiał się rosyjskiej dominacji w Europie Wschodniej i był liderem, wokół którego skupiali się przywódcy państw niepokornych. W Tbilisi rzucił bezpośrednie wyzwanie imperium, które – jak pokazuje ludobójcza wojna w Czeczenii, wojna w Gruzji, działania na Ukrainie – nie jest bynajmniej imperium łagodnym. Nie jest także, jak wiemy, państwem prawa lub państwem demokratycznym i zdarzają się w nim niewyjaśnione zabójstwa i niewyjaśnione zamachy terrorystyczne, jak na przykład ten, który stanowił bezpośredni powód do ponownej interwencji w Czeczenii. Przypadłości zdrowotne Wiktora Juszczenki i śmierć Litwinienki pokazują, że jego przeciwnicy nawet poza jego granicami nie mogą czuć się bezpiecznie. A przyczyna nagłego pogorszenia się cery Juszczenki mogła być wyjaśniona tylko dzięki lekarzom w Wiedniu.