To zmiana układu sił na szczytach władzy poprzez praktykę, bo Komorowski formalnie według konstytucji ma spore kompetencje, np. w polityce zagranicznej. Ale cóż z tego, skoro prezydent elekt daje do zrozumienia, że nie będzie z nich korzystać. Coś jak niegdysiejsze białe małżeństwa. Im więcej było wzajemnych duserów, jakimi raczyli się prezydent i premier – tym mocniejsze wrażenie braku partnerstwa. Tylko po co „młodszy brat” premiera ma być wybierany jeszcze przez wszystkich Polaków?

Co w nagrodę otrzyma Joanna Kluzik-Rostkowska, obsypana przez Jarosława Kaczyńskiego komplementami, była szefowa jego sztabu wyborczego? Na razie PiS zwleka z wypełnieniem wakatu na przynależnym mu stanowisku wicemarszałka Sejmu. Na dodatek natychmiast w partii pojawił się inny genialny pomysł. Skoro Kluzik-Rostkowska jest posłanką z Łodzi, niech startuje i wygra jesienią br. prezydenturę tego miasta. Niby atrakcyjna propozycja i miły dowód uznania, a faktycznie podwójna pułapka. Albo Kluzik-Rostkowska wygra prezydenturę i wtedy czas na pożegnanie się z polityką sejmową, albo przegra i wtedy zostanie wycięta z czołówki partyjnej. Mili koledzy zawsze czuwają.

Czy szef poznańskiej Platformy rozprawi się z Palikotem? – pyta z wypiekami na twarzy „Wyborcza”. Oj, naiwni... Sąd koleżeński zebrać się ma dopiero 25 września i do tego czasu emocje ostygną. A obrońcy Janusza odegrają na forum partii rozdzierający serce spektakl.

Akurat koledzy z „Wyborczej” powinni pamiętać pewien zabawny rytuał, jaki odbywał się w partii nieboszczce Unii Wolności hen na początku lat 90. Barbara Labuda łamała bez skrupułów linię partii jakąś libertyńską wypowiedzią. Tadeusz Mazowiecki wybuchał gniewem i dochodziło do posiedzenia, podczas którego miano ją wyrzucić z UW. W finałowej scenie Jacek Kuroń wstawał, podchodził do Labudy i gromko ogłaszał: – Jeśli chcecie wyrzucić Basię, to wyrzućcie ją razem ze mną. Oczywiście nikt nie chciał, aby Jacek odszedł z Basią, więc wniosek upadał. Unitom wystarczyło zapału na odgrywanie takiego regularnego rytuału przez mniej więcej pięć lat. Ile ochoty na takie komedie tkwi w platformersach?

A ile ochoty tkwi w Grzegorzu Schetynie, by zostać marszałkiem Sejmu? Sejmowi reporterzy chyba trafnie wietrzą w tym szatański plan Donalda Tuska, aby odsunąć przesympatycznego pana Grzegorza od roli machera partyjnego aparatu. Czy w gabinecie marszałka Sejmu jest jakiś żyrandol?

A tak przy okazji, skoro tyle dziś wspomnień – to co z rocznicą wojny na górze z lata 1990 roku? Jakoś nikt nie ma ochoty na wspominki. Kaczyński – bo musiałby wspominać, jak wynosił do władzy Wałęsę. Donald Tusk musiałby przyznać, że wyśmiewał wtedy Mazowieckiego za powolność. A politycy dawnej Unii Demokratycznej unikają wspomnień sprzed 20 lat, bo musieliby się przyznać do wyzywania wtedy Wałęsy od warchołów i wrogów demokracji. Coś w stylu dzisiejszych ataków na Kaczyńskiego. Niechęć do wspomnień lata 1990 roku łączy dziś naszych polityków jak sycylijska omerta. Ot, niewygodna rocznica...