Pancerz Klicha

Bycie ministrem w rządzie Tuska było podobno jego marzeniem. Dziś jest najczęściej wskazywanym przez media do wymiany członkiem rządu

Publikacja: 06.08.2010 19:08

Pancerz Klicha

Foto: ROL

– Nauczyłem się żyć w stanie bezustannej medialnej dymisji – przekonuje minister obrony narodowej Bogdan Klich. – Jak? Po prostu przed wyjściem z domu zawieszam emocje na kołku. Nie wyobrażam sobie, by minister obrony nie potrafił zachować zimnej krwi – wyjaśnia, popijając kawę z kubka Żandarmerii Wojskowej. I można by w ten oficjalny, spokojny wizerunek ministra uwierzyć, gdyby nie to, że za chwilę dorzuca: – Choć wielu osobom należałoby czasem dać w zęby.

Klich twierdzi, że spekulacje mediów o dymisji są nieuzasadnione. Dziennikarze i eksperci, którzy mają z nim często do czynienia, mówią, że jest bardzo czuły na swoim punkcie i krytykę swoich poczynań w resorcie odbiera bardzo osobiście. A tej jest bardzo dużo. Właściwie od początku swojego urzędowania był wymieniany w medialnych spekulacjach wśród ministrów, którym grozi dymisja. Żołnierze i opozycja zarzucają mu, że pozwolił na drastyczne cięcia wojskowego budżetu.[wyimek]Nigdy nie usłyszałem od premiera , że grozi mi dymisja. To moje rzekome odchodzenie z rządu to fakty medialne[/wyimek]

– Który minister zgodziłby się na zabranie wojsku 5 mld albo na sprofesjonalizowanie wojska z dnia na dzień? – mówi Karol Karski, poseł PiS.

Eksperci zarzucają mu indolencję.

– Jest najgorszym ministrem, jakiego można sobie wyobrazić – uważa Tomasz Hypki, wydawca „Skrzydlatej Polski”. – Zupełnie nie rozumie wojska.

[srodtytul]Konserwatysta na rusztowaniu[/srodtytul]

Bogdan Klich w czasach PRL, w podziemiu, działał w organizacji Wolność i Pokój. Wielu jej działaczy odmawiało służby wojskowej ze względu na przekonania. Szli do więzienia zamiast do jednostek. Sam Klich do tego pacyfistycznego nurtu jednak podobno nie należał.

– Nie był zadymiarzem, raczej konserwatywny, trochę inny od wielu WiP-owców, choćby anarchistów. Ale jak była potrzeba, wchodził z nami na rusztowania, by protestować – mówi Jan Rojek, dziś dyrektor krakowskiego oddziału TVP.

Klich w działalność opozycyjną zaangażował się już w liceum.

– Kiedy założyliśmy SKS, organizowaliśmy obozy w górach dla młodzieży licealnej. W taki sposób trafiła do nas ta najmłodsza generacja współpracowników komitetu, także Bogdan Klich

– opowiada Bogusław Sonik, europoseł Platformy, jeden z założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności w Krakowie. – To wtedy przeszli chrzest bojowy, rewizje, zatrzymania.

Sonik przyznaje, że w pewnym sensie czuje się „patronem” opozycyjnej działalności Bogdana Klicha w czasach PRL. Także podczas internowania w Załężu ich cele sąsiadowały. – Bogdan miał zabawową grupę. Najpierw wywiercili do nas dziurę, a potem zabawialiśmy się nawzajem puszczaniem „miotacza płomieni” – czyli podpalaniem aerozolu – wspomina Sonik.

To w Załężu powstała słynna w czasie komuny piosenka „Zielona WRON-a”, którą śpiewano na melodię piosenki „Teraz jest wojna”. Klich napisał jedną ze zwrotek: „Świetlica, spacerek, wieczorem rowerek; Albina zaś duma rozpiera. Niech siedzi ekstrema, pożytku z niej nie ma. My Polskę zbudujem od zera”.

– Za śpiewanie zostaliśmy oskarżeni o „szerzenie treści antysocjalistycznych w miejscu publicznym”. Nasz proces był szczytem absurdu. Publiczność co chwila spadała ze śmiechu z krzeseł – wspominał Klich w 2004 roku w wywiadzie prasowym.

Młodzi ludzie skupiali się wtedy na samokształceniu, kolportażu bibuły, ulotek i – już na uniwersytecie – polemice z reżimowymi organizacjami studenckimi.

– Bogdan, w dużej mierze dzięki postawie rodziców, w których miał wsparcie, był już wtedy świadomym opozycjonistą. Nie, jak to nierzadko bywało, zbuntowanym przeciwko bliskim nastolatkiem – mówi Aleksander Galos, jego bliski znajomy z tego okresu, dziś prawnik specjalizujący się w problematyce gospodarczej, członek rady nadzorczej Stalexportu.

Jego przyjaciel, krakowski działacz opozycyjny Zdzisław Jurkowski, podkreśla: – Mało kto może to dziś pamięta, ale w drugiej połowie lat 80. w społeczeństwie panował marazm. A on w tym okresie nadal aktywnie działał. My wtedy nie sądziliśmy, że komuna się skończy. W rozmowach między sobą braliśmy pod uwagę, że trzeba będzie walczyć w jakimś zbrojnym powstaniu – dodaje Jurkowski.

Pod koniec lat 80. Klich skończył dwa kierunki studiów – medycynę (ze specjalizacją z psychiatrii) i historię sztuki na UJ. Potem co jakiś czas wracał do tych profesji. Był też redaktorem naczelnym czasopisma artystycznego „Tumult”.

Jednak ciągnęło go do polityki. W wyborach w 1991 r. startował do Sejmu w Unii Demokratycznej. Bez powodzenia. W 1993 r. stworzył Międzynarodowe Centrum Rozwoju Demokracji w Krakowie, później przekształcone w Instytut Studiów Strategicznych. Działał w Unii Demokratycznej, potem Unii Wolności.

W 1999 roku został wiceministrem obrony w rządzie Buzka. Szefem resortu był wtedy Janusz Onyszkiewicz z Unii Wolności.

– Zadzwonił do mnie z propozycją objęcia stanowiska wiceministra. Myślę, że przyczyniła się do tego moja działalność w Instytucie Studiów Strategicznych – mówi Klich.

Kiedy UW odeszła z rządu, ministrem został Bronisław Komorowski. Z resortu wkrótce odszedł też Klich.

– Dobrze nam się współpracowało

– mówi. Z Komorowskim spotkał się już wkrótce ponownie w nowej partii, która powstała w 2001 r. – Platformie Obywatelskiej. Klich zaangażował się w tworzenie jej struktur w Małopolsce.

W 2001 roku dostał się z jej list do Sejmu, a w 2004 – do Parlamentu Europejskiego. Tam m.in. przewodniczył delegacji Parlamentu ds. stosunków z Białorusią. Część kolegów europosłów twierdzi jednak, że nie był zbyt aktywny.

– Nie zapamiętałam, aby się korzystnie wyróżniał. W rankingach, jakie sporządzają dziennikarze, oceniając pracę europosłów, nigdy nie był wysoko – mówi prof. Genowefa Grabowska, która w latach 2004 – 2009 należała w Brukseli do frakcji socjalistów. – Szybko odszedł do rządu Tuska. Myślę, że znacznie lepiej odnajduje się w polityce krajowej niż europejskiej.

Sonik przyznaje, że marzeniem Klicha było wtedy zostanie ministrem obrony w rządzie Tuska.

[srodtytul]Za dużo stołówek[/srodtytul]

Obsadzenie tego resortu nie było jednak pewne do ostatniej chwili. Wybór dokonywał się między Bogdanem Zdrojewskim a Klichem.

– Sam kreuje się na szefa MON, i to zbyt nachalnie – mówił wtedy „Rz” jeden z polityków PO. Ostatecznie Zdrojewski został ministrem kultury, MON przypadł Klichowi.

Swoje spotkanie z premierem Tuskiem, na którym oficjalnie dowiedział się, że będzie ministrem obrony, Klich wspomina dziś tak: – Premier wyraźnie powiedział wtedy, że oczekuje ode mnie dwóch rzeczy: wyprowadzenia wojsk polskich z Iraku oraz przeprowadzenia profesjonalizacji armii. Z obu tych zadań się wywiązałem.

Wstrzymanie powszechnego poboru do wojska premier Donald Tusk zapowiedział zaraz po zwycięskich wyborach w 2007 roku. Rzeczywiście, po raz ostatni pobór został przeprowadzony w 2008 roku. Zdaniem krytyków Klicha to jedyny element profesjonalizacji, jaki udało się zrealizować. Mówią, że na zamówienie polityczne Klich wprowadził reformę zbyt szybko, ze szkodą dla wojska.

– Wygląda tak, że ograniczono się do wstrzymania poboru przymusowego – tak profesjonalizację armii ocenia w wywiadach prasowych gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych, który odszedł z wojska z hukiem po konflikcie z Klichem. – Zobaczmy tymczasem, jak wygląda profesjonalizacja w innych armiach na świecie. Francja prowadzi ten proces już dziewięć lat i końca nie widać. Niemcy nie zdecydowały się zrezygnować z poboru. Modernizacja polega u nas na zabraniu armii pieniędzy. A to powoduje posługiwanie się przestarzałym sprzętem, którego nie warto użytkować.

Zgoda na ograniczenie budżetowych wydatków na wojsko to też jeden z głównych zarzutów oponentów wobec Klicha. Kiedy na początku 2009 roku Sejmowa Komisja Obrony usłyszała od przedstawicieli MON, że po cięciach budżetowych resort ma na zakupy dla wojska 2,2 mld zł mniej, szef BBN Aleksander Szczygło wyliczył, że wojsko dostanie mniej o 5 mld zł mniej (z powodu konieczności spłaty długów z roku poprzedniego).

Klich tłumaczy dziś, że paradoksalnie dzięki tak radykalnym oszczędnościom wojsko mogło przejść restrukturyzację.

– Przeprowadziliśmy audyt, który pokazał, gdzie są obszary faktycznych potrzeb, a gdzie te, w których są zbędne zadania. Pokazał zwłaszcza, że za mniejsze pieniądze można wykonać to samo. Pozwolił na określenie realnej wartości zadań wykonywanych przez wojsko, np. że nie potrzebujemy aż tylu stołówek.

Spór z prezydentem Lechem Kaczyńskim i BBN toczył się także o wielkość zawodowej armii, gdy się okazało, że zamiast zakładanych przez PiS w planie profesjonalizacji 150 tysięcy żołnierzy (120 zawodowych i 30 tys. rezerwy) będzie ona mieć w swych szeregach tylko do 120 tys. osób (w tym 100 tys. armii zawodowej).

Jeden z dziennikarzy zajmujących się w tym czasie sprawami wojska opowiada natomiast: – Jak to ogłaszali, to Klich, dbając o poprawność wizerunku urzędu, kazał usuwać te stare informacje, w których pojawiało się 150 tys. jako docelowy stan armii. Jego ludzie usuwali to z archiwum strony informacji na stronie internetowej. Podobno pracowali nad tym w wielkim popłochu całą noc – mówi nasz rozmówca.

Sam minister mówi, że takiej sytuacji sobie nie przypomina. Zaczyna natomiast tłumaczyć różnicę między faktycznym stanem zatrudnienia a liczbą etatów na papierze. – Moi krytycy często tej różnicy nie zauważają. Stąd się brały częste nieporozumienia co do planowanej wielkości armii – mówi.

Minister jest krytykowany nie tylko za realizację swoich ministerialnych działań. W 2009 roku „Wprost” napisał, że byli asystenci i współpracownicy Klicha pracują w administracji publicznej i państwowym biznesie. Zdaniem tygodnika Jarosław Hodura, który był asystentem Klicha w Parlamencie Europejskim, a później doradcą w MON, znalazł zatrudnienie w Grupie Hoteli WAM, spółce powstałej po wydzieleniu 21 hoteli z majątku Wojskowej Agencji Mieszkaniowej. Prezesem zarządu Grupy Hoteli był wtedy Marcin Dulian, były szef biura europoselskiego Klicha i jego wieloletni przyjaciel. A we wrześniu 2008 r. dyrektorem krakowskiego oddziału Wojskowej Agencji Mieszkaniowej został Grzegorz Lipiec – sekretarz małopolskiej PO i wieloletni współpracownik Klicha.

– Na początku kadencji, kiedy z nim rozmawiałem, był bardzo krytycznie nastawiony do Agencji Mienia Wojskowego. Namawiałem go wówczas do stworzenia urzędu ds. uzbrojenia i zlikwidowania AMW. Twierdził, że ją zlikwiduje. Potem jednak umieścił tam swoich ludzi i dziś już nie wydaje się tym zainteresowany – mówi Hypki.

Kontrowersje zaczął też budzić krakowski Instytut Studiów Strategicznych. Kiedy Klich został szefem resortu obrony, zrezygnował z funkcji prezesa ISS. Zastąpiła go żona Anna Szymańska-Klich. W 2009 roku „Rz” pisała, że jego działalność dofinansowywały kontrolowane przez Skarb Państwa firmy – Jastrzębska Spółka Węglowa, Katowicki Holding Węglowy oraz koncern paliwowy PKN Orlen. Tłumaczono wtedy, że kontrakty zostały zawarte przed nominacją dla ministra. A wszystkie osoby z zarządu fundacji ISS pracują społecznie.

W lutym tego roku MON informował, że kupi od Metalexportu-S pięć śmigłowców za 313 mln zł. Jednak umowę podpisano dopiero w lipcu.

„Rz” ujawniła, że MON będzie musiał zapłacić ostatecznie za maszyny 75 mln zł więcej, niż informowano kilka miesięcy wcześniej.

MON podkreśla, że zakup śmigłowców przebiegał zgodnie z prawem i był monitorowany przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego oraz Żandarmerię Wojskową.

– Zakup śmigłowców dla żołnierzy w Afganistanie, który miał być priorytetem dla ministra Klicha, pokazuje jego nieudolność i przypomina mi ciągnącą się latami sprawę zakupu samolotów dla VIP – komentował sprawę dla „Rz” Ludwik Dorn, poseł niezrzeszony.

[srodtytul]Słabość jego siłą[/srodtytul]

Ogromna fala krytyki spotyka Klicha teraz – po katastrofie smoleńskiej. Poseł PiS Antoni Macierewicz zarzuca mu wręcz, że to on ponosi odpowiedzialność za katastrofę, i wypomina, że nie rozstrzygnął przetargu na zakup nowych samolotów dla VIP. Podobnie ostro krytykuje go w tej sprawie generał Sławomir Petelicki, pierwszy dowódca GROM. „To nie piloci Tu-154 są winni katastrofy pod Smoleńskiem, ale minister obrony narodowej Bogdan Klich, który zostawił ich bez wsparcia i pomocy (…). Państwo, które nie potrafiło zapewnić ochrony swojemu prezydentowi, ministrom i najwyższym dowódcom wojskowym (czyli znaczącej części infrastruktury krytycznej tego państwa), nie zdało egzaminu. Wmawianie Polakom, że państwo zdało egzamin, a zawiniła pogoda, piloci, lotnisko w Smoleńsku i Kancelaria Prezydenta, kompromituje nas nie tylko w oczach sojuszników w NATO i Unii Europejskiej, ale przed całym światem” – pisał w „Rz”.

Politycy PO są oburzeni. – Zrzucanie na niego odpowiedzialności za katastrofę smoleńską to zwykłe świństwo. Przecież przetargów na samoloty nie rozstrzygnęła także poprzednia ekipa – mówi poseł Jerzy Fedorowicz (PO).

A generał Mieczysław Bieniek, polski przedstawiciel wojskowy przy komitetach wojskowych NATO i UE, bliski współpracownik szefa MON, podkreśla: – To, co robi minister, czyli profesjonalizuje i modernizuje armię w warunkach takich obostrzeń budżetowych, to tytaniczna praca. Ciężka, u podstaw. Niedawno zakończyliśmy misję w Iraku. Ciągle jesteśmy w Afganistanie. Do tego zdarzyła się nam straszna katastrofa pod Smoleńskiem, która dotknęła także sił zbrojnych. Wojsko wspierało też powodzian. Z tym wszystkim radzi sobie jeden minister.

Ostatnio gasi jeszcze jeden pożar, tym razem w GROM. Polityczna burza wybuchła, gdy pod koniec lipca do dymisji podał się szef jednostki płk Dariusz Zawadka, a odejście zapowiedziało kilku dowódców. W mediach pojawiły się nieoficjalne informacje, iż oficerowie GROM nie chcą, aby nowym szefem Dowództwa Wojsk Specjalnych po generale Potasińskim, który zginął pod Smoleńskiem, został płk Piotr Patalong, poprzedni dowódca GROM, z którym Zawadka miał być skonfliktowany.

Generał Roman Polko, który również w przeszłości dowodził tą jednostką, nie wierzy jednak, aby to planowane mianowanie było prawdziwą przyczyną dymisji pułkownika Zawadki. Ten ostatni tego zresztą nie potwierdza.

Premier oświadczył, że ogólnonarodowa debata o sytuacji w GROM jest nie do zaakceptowania, bo działania tego typu jednostek powinny pozostawać w tajemnicy. Wymagają też dyscypliny.

– Takiego kryzysu nie było w armii od 20 lat – twierdzi jednak gen. Sławomir Petelicki, pierwszy dowódca tej specjednostki. – GROM to dobro narodowe.

A o wyjaśnienia w tej sprawie poprosili ministra posłowie z sejmowej komisji.

Sam Klich jest zadowolony ze swojej pracy. – Wojsko przechodzi największą reformę od 1989 roku. Zmiany są trudne, wielu osobom mogą się nie podobać. Stąd krytyka – przekonuje.

W jego gabinecie leżą na biurku starannie poukładane dokumenty – jawne w czerwonych teczkach, niejawne w niebieskich. Wyjmuje z teczek jedną kartkę.

– Jeśli najkrócej można by streścić cel ostateczny moich działań w resorcie, to sprowadza się on do tego jednego diagramu – mówi. Wynika z niego, że w tej chwili 53 proc. jednostek to oddziały bojowe. A chciałby, żeby ta liczba zwiększyła się do 2012 roku do 62 proc. – Wszystkie moje działania podejmowane w resorcie prowadzą właśnie do tego – zaznacza.

I przekonuje, że ma pełne zaufanie premiera. – Nigdy nie usłyszałem od premiera, że grozi mi dymisja. To moje rzekome odchodzenie z rządu to fakty medialne. Premier ma jednak pełne prawo do meblowania gabinetu według swojego uznania – przekonuje.

Politycy w PO mówią: – Nie ma teraz za bardzo chętnych, by go zastąpić. Kto chciałby teraz wziąć sobie na głowę ten tak atakowany, skonfliktowany MON – mówi jeden z polityków PO z otoczenia premiera. Zdaniem innego jedyną osobą, która mogłaby zastąpić Klicha, jest Paweł Graś. Jednak premier go potrzebuje – jest rzecznikiem rządu i jego bliskim współpracownikiem. Podobno sam nie pali się do przejęcia tego resortu.

– Przy takiej krytyce Klicha zdymisjonowanie go przez premiera byłoby jak przyznanie się do porażki i oddanie racji PiS. Liczy się też to, że zgadza się na wszystkie cięcia finansów. Paradoksalnie – słabość ministra jest jego siłą.

I sądzę, że pozostanie na stanowisku do końca kadencji – dodaje.

– Nauczyłem się żyć w stanie bezustannej medialnej dymisji – przekonuje minister obrony narodowej Bogdan Klich. – Jak? Po prostu przed wyjściem z domu zawieszam emocje na kołku. Nie wyobrażam sobie, by minister obrony nie potrafił zachować zimnej krwi – wyjaśnia, popijając kawę z kubka Żandarmerii Wojskowej. I można by w ten oficjalny, spokojny wizerunek ministra uwierzyć, gdyby nie to, że za chwilę dorzuca: – Choć wielu osobom należałoby czasem dać w zęby.

Klich twierdzi, że spekulacje mediów o dymisji są nieuzasadnione. Dziennikarze i eksperci, którzy mają z nim często do czynienia, mówią, że jest bardzo czuły na swoim punkcie i krytykę swoich poczynań w resorcie odbiera bardzo osobiście. A tej jest bardzo dużo. Właściwie od początku swojego urzędowania był wymieniany w medialnych spekulacjach wśród ministrów, którym grozi dymisja. Żołnierze i opozycja zarzucają mu, że pozwolił na drastyczne cięcia wojskowego budżetu.[wyimek]Nigdy nie usłyszałem od premiera , że grozi mi dymisja. To moje rzekome odchodzenie z rządu to fakty medialne[/wyimek]

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał