– To nieprawda, jak mówią niektórzy, że po Traktacie Lizbońskim ranga Prezydencji spada – mówi mi były minister ds. europejskich w jednym z poprzednich rządów. – Prezydencja to jest największe wydarzenie w Unii. Traktat Lizboński nie ograniczył przecież inicjatyw ustawodawczych Prezydencji. W 2011 roku decydowane będą kluczowe dla Polski sprawy, w tym budżet budżet i kwestie energetyczne. Jeśli będziemy umieli dobrze przygotować i wykorzystać swoje pół roku, to może być naprawdę ważny dla nas okres. Tymczasem słyszę urzędników ministerstwa, którzy na Forum Ekonomicznym w Krynicy mówią, że 90 procent agendy polskiej Prezydencji jest już gotowe i nie mamy większego wpływu na to, co będzie się działo. I jeszcze chcemy przerzucić osobę odpowiedzialną za przygotowania do Prezydencji na stanowisko zastępcy zastępcy pani Ashton. To jest przykład skrajnego upadku aspiracji dyplomacji polskiej.
Źródła w MSZ twierdzą, że zadaniem Dowgielewicza (jeśli dostałby stanowisko, co wcale nie jest pewne) jest wciągnięcie jak największej ilości Polaków do ESDZ. – On na tym stanowisku nie będzie miał takich możliwości – ucina mój rozmówca.
Witold Waszczykowski idzie jeszcze dalej: – Nie ma wizji miejsca Polski w Europie – mówi Witold Waszczykowski. – Polityka zagraniczna w ogóle jest temu rządowi niepotrzebna. Przydaje się tylko o tyle, o ile przyczynia się do utrzymania wizerunku partii kochanej przez naród, lubianej, dobrze widzianej, dobrze wypadającej w Europie. Teraz dostaniemy dwóch ambasadorów i miejsce w gabinecie Francuza, który będzie kierował Dyrekcją Generalną ESDZ. To zostanie odtrąbione jako wielki sukces polskiej dyplomacji, chociaż Dyrektor Generalny to jest w istocie kwatermistrz, oberurzędnik od zarządzania strukturami i majątkiem, budżetem ambasad unijnych. Nasz człowiek wchodzi w urzędniczą strukturę unijną, ale to nie jest polityczne stanowisko decyzyjne, nie przepisze się na na konkretne zyski dla Polski.
Sam minister Dowgielewicz nie komentuje sporu: – Została podjęta decyzja, że mogę być kandydatem. Ale od początku mówiliśmy, że możliwe są inne kandydatury. Liczy się tylko jedno: aby Polska była reprezentowana na najwyższych szczeblach dyplomacji UE.
[srodtytul]Albo żebrak, albo ważniak[/srodtytul]
Europoseł Paweł Zalewski odrzuca zarzut zaniku aspiracji ze strony rządu: – Mówienie, że Polska rezygnuje dziś z podmiotowości, że ogranicza aspiracje, jest totalnym niezrozumieniem polityki rządu. Dla Donalda Tuska sprawy zagraniczne są istotne choćby dlatego, że od 2005 roku polityka zagraniczna jest jednym z najbardziej istotnych kryteriów dzielenia się polskiej sceny politycznej. To jest chyba ewenement na skalę światową; nigdzie indziej na notowania rządu czy opozycji nie wpływa tak bardzo ich stosunek do polityki zagranicznej.
Zalewski ma rację, pytanie jednak, na ile rządowi zależy na przeprowadzeniu poważnych inicjatyw dyplomatycznych, a na ile zadowala się PR-owskim sukcesem. – Polska nie ma jasnego zdania na temat swojej roli w Europie ani na świecie – mówi mi jeden z byłych sekretarzy stanu. – Priorytety, o których się mówi, czyli wykorzystanie środków unijnych, pogłębianie spójności Unii, otwarcie jej na nowych członków, to są spisane przez dyrektorów departamentów hasła na potrzeby mediów. W Polsce w ogóle nie ma czegoś takiego jak planowanie strategiczne, debata w zamkniętym gronie na temat polskich interesów strategicznych, opracowywanie instrumentów ich realizacji. Przez trzy lata w Departamencie Strategii i Planowania MSZ nie było dyrektora. Więc o czym my mówimy? To jest poziom ogólny, gdy zejdziemy niżej, jest jeszcze gorzej. Od lat trąbimy, jak to bardzo zależy nam na Ukrainie. Np. jak to powinniśmy zbudować fundusz stypendialny dla studentów ze wschodu, żeby Polska była miejscem edukacji dla nich, bo to służy budowaniu soft power. Od kilku lat nie ma umowy w sprawie takiego funduszu, bo MSZ nie potrafi jej skonstruować.
Paweł Zalewski częściowo zgadza się z ta krytyką: – Nie mamy zdania na temat siebie w Unii. Z jednej strony chcemy ciągle więcej środków z funduszu spójności, ale równocześnie domagamy się miejsca w G20, chcemy być najważniejsi przy podejmowaniu decyzji. To rozdwojenie jaźni jest dla Polski bardzo niebezpieczne. Bo jeśli jesteśmy krajem traktowanym jak ważny na świecie, to nie możemy równocześnie zachowywać się jak żebrak, któremu się wszystko należy. Nie można prowadzić polityki roszczeniowej wszędzie, gdzie to możliwe: „Nam się należą i pieniądze, i wpływy.” Oczekuje się od nas odpowiedzialności w sprawach międzynarodowych i to w wielu wymiarach, w wielu miejscach na świecie.
Tymczasem Polska nie chce odpowiedzialności. Zrezygnowaliśmy z obecności wojskowej na Wzgórzach Golan, rezygnujemy z wpływów na Bałkanach, co w sytuacji, gdy dla kilku krajów z tego rejonu rysuje się perspektywa zbliżenia z Unią, jest niewytłumaczalne. Partnerstwo wschodnie jest w letargu, a nawet – jak mówi Witold Waszczykowski – powinno być traktowane jako nasza porażka. Zamiast możliwości współkształtowania całej polityki wschodniej Unii, w tym wobec Rosji, dostaliśmy jedynie wpływ na jej wycinek. Poza tym Partnerstwo Wschodnie nie gwarantuje krajom członkostwa w Unii. Nie jest także oparte na współpracy gospodarczej, szczególnie w energetyce, czego chciał prezydent Lech Kaczyński. Nie jest więc atrakcyjnym programem dla jego uczestników Zamiast możliwości współkształtowania całej polityki wschodniej Unii, w tym wobec Rosji, dostaliśmy jedynie wpływ na jej wycinek.
Gdy pada nazwisko poprzedniego prezydenta, pojawia się oczywiście pytanie o metodę: – Są dwie szkoły – mówi Paweł Zalewski. – Można walczyć z rzeczywistością albo rozepchnąć się i próbować ją zmieniać. Największe potęgi europejskie chcą zbliżenia z Rosją i to jest dla nas oczywiście trudne do zaakceptowania. Jednak bardzo chętnie się dowiem, jak moglibyśmy zmienić podejście Niemców, Francji, Holandii, Włoch, Wielkiej Brytanii do Rosji. Za rządów PiS próbowaliśmy, stosując metodę antagonizowania, stawiania spraw na ostrzu noża. I ta metoda nie przyniosła dobrych efektów. Dziś ambicją rządu i prezydenta jest próba modelowania tych relacji i blokowania rozwiązań negatywnych dla Polski.
[srodtytul]Nie bać się tupania[/srodtytul]
Nawet jednak i Zalewski wykazuje pewną bezradność wobec największego kuriozum polskiej polityki zagranicznej ostatnich lat, czyli umowy gazowej z Rosją. Od dawna wiadomo, że minister Sikorski był przeciwny jej podpisaniu, według źródeł rządowych również Dowgielewicz zwracał uwagę, że umowa może być niezgodna z prawem Unii. Te głosy były ignorowane, umowę podpisano. Dlaczego premierowi Pawlakowi udało się przeforsować umowę, od skutków której broni nas dziś zażarcie niemiecki unijny komisarz ds. energetyki? Zresztą w dobrze pojętym interesie nie Polaków, tylko niemieckich firm, które chcą konkurować z Gazpromem. – Nie potrafię panu odpowiedzieć na to pytanie – mówi mi wysoki rangą urzędnik MSZ i nawet rozumiem jego skrępowanie. W grę bowiem wchodzić może albo głupota i brak kompetencji, albo poświęcenie interesów państwa na rzecz utrzymania koalicji rządowej, albo jeszcze jawne realizowanie interesów obcego państwa. Co gorsze?
– Premier Pawlak ma własną koncepcję relacji z Rosją, dobrze się stało, że umowa ta będzie renegocjowana – mówi Paweł Zalewski.
– Ten rząd nie jest w stanie zabiegać o podmiotowość Polski w Europie i na świecie – mówi Witold Waszczykowski - Chodzi o to, czy mamy być krajem samodzielnym, czy też peryferiami i zapleczem politycznym Unii. Prezydent mówi, że będziemy ożywiać Trójkąt Weimarski. Wszystko możemy ożywiać, tylko w jakim celu i jak to wprowadzimy w unijny obieg, jeśli są już w Unii nowe struktury decyzyjne powołane po ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego? Co mamy do zaproponowania Francuzom i Niemcom, by traktowali nas jak równorzędnego, a nie podrzędnego partnera? Teraz nasza rola w Europie i świecie wygląda tak: możemy mieć pracę, regulować ruch na parkingach i zapleczu, raz do roku dostaniemy bon na zakupy w bogatszych państwach. Pytanie brzmi: czy chcemy być ambitnym, decyzyjnym graczem na arenie europejskiej, czy nasze ambicje zatrzymują się na szybkich transakcjach gospodarczych? Zajmiemy się spokojnym mnożeniem bogactwa, powolutku będziemy modernizować Polskę i koniec. Owszem, spora grupa Polaków właśnie na takie ograniczenie aspiracji się godzi, ale to jest myślenie zgubne również dla tych, którzy się na nie godzą. Gdyż celem dyplomacji jest nie tylko tanio kupić i gdzieś indziej drożej sprzedać. Dyplomacja ma kształtować, stymulować rozwój sytuacji międzynarodowej w otoczeniu państwa w pożądanym kierunku. A pożądane cele na wschodzie to dalsza demokratyzacja i rozszerzanie instytucji europejskich, tak abyśmy sąsiadowali ze stabilnym i przewidywalnym obszarem.
– Metoda antagonizowania innych, tupania, trzaskania drzwiami jest taką samą metodą uprawiania polityki jak każda inna – mówi mi jeden z byłych polskich wysokich rangą negocjatorów z Unią. – Nam się wydaje, że jak się na nas Niemcy obrażą, albo Francuzi zrobią krzywą minę, to jest koniec świata. Nie jest. Wszyscy w Unii stosują metodę tupania, a naszym błędem jest zwykle zbyt wczesne wycofanie się. Tak było np. przy negocjowaniu "pierwiastka". Te nasze kompleksy, prowincjonalizm, zaściankowość nie pozwalają nam rozwinąć skrzydeł, a jeśli już je rozwiniemy, to boimy się, żeby ktoś nam ich nie przyciął.
[srodtytul]Być jak Rosjanie[/srodtytul]
W trakcie naszego spotkania rozmawiamy o niedawnej wizycie ministra Ławrowa w Polsce o płaskości debaty toczonej na marginesie tej wizyty, niedorzecznych zarzutach (czy polscy ambasadorowie, jeśli posłuchają, co ma do powiedzenia, zarażą się od Ławrowa rusofilią?) i przesadnych nadziejach (czy Rosja już kocha Polskę, czy dopiero się w nas zakocha?).
Mój rozmówca podaje mi wycinek z International Herald Tribune sprzed dwóch lat, w nim tekst Michaiła Gorbaczowa o nowym otwarciu w stosunkach Rosji i Unii Europejskiej. Czytam i jakbym słyszał ministra Ławrowa. Gorbaczow pisze dokładnie o tym, jak Rosja zamierza w ciągu najbliższych lat wpływać na Unię, jak będzie marginalizować wpływy byłych państw komunistycznych.
– Tak wygląda współczesna dyplomacja – mówi mój rozmówca. – Gorbaczow wiedział dokładnie, jak ma wyglądać strategia Rosji i wiedział, że ta strategia będzie realizowana z pełną determinacją i precyzją. Gorbaczow, Ławrow, Medwiediew, Putin mają jedną wspólną cechę: traktują siebie jako instrumenty państwa, ludzi wyznaczonych do realizacji konkretnych, szczegółowo zaplanowanych celów w interesie Rosji. Może już czas, żeby akurat w tym Polska zaczęła naśladować Rosjan.
—Dariusz Rosiak