Brakuje nam mężów stanu

Jeśli polityk wie, jakie reformy przeprowadzić, lecz ich unika, bo obawia się, że źle to wpłynie na jego szanse na utrzymanie się na politycznym rynku, mężem stanu nigdy nie zostanie

Publikacja: 25.09.2010 01:01

Brakuje nam mężów stanu

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Polityków mamy wielu, mężów stanu policzyć można na palcach jednej ręki. Polityk to osoba wykonująca pewien zawód, specyficzny wprawdzie, lecz porównywalny z innymi zawodami uprawianymi po to, by zarobić na utrzymanie własne i swojej rodziny. Towarzyszy mu czasami stosowna wiedza i kwalifikacje moralne. Ale niejednokrotnie jest to niestety tylko fucha, która nie wymaga żadnych w istocie merytorycznych umiejętności, poza jedną – talentem do zręcznego utrzymywania się na powierzchni i eliminowania potencjalnych konkurentów. Dlatego też wielu polityków drży na myśl, że w kolejnych wyborach może stracić łaski partyjnego szefa, nie znaleźć się na listach kandydatów w wyborach parlamentarnych lub samorządowych albo przepaść w powszechnych głosowaniach. Taki obrót rzeczy skazuje ekspolityków na społeczny niebyt i konieczność znalezienia sobie zatrudnienia pozwalającego na utrzymanie się na materialnym i towarzyskim poziomie, do którego byli dotychczas przyzwyczajeni. A dla wielu nie jest to łatwe.

O niskim prestiżu polskich polityków świadczą wyniki badań opinii publicznej. Wedle ustaleń CBOS z 2009 r. zawodami (funkcjami) o najniższym poziomie społecznego poważania są: minister, radny gminy, poseł na Sejm i działacz partii politycznej. Stosunek do nich jest od lat stabilny: polityk wypada w oczach obywateli znacznie gorzej niż strażak czy pielęgniarka.

Mąż stanu to coś znacznie więcej niż polityk. To człowiek państwa (l’homme de l’Etat), osoba, dla której rzeczywistym celem i punktem odniesienia w działaniach publicznych są sprawy i dobro państwa i narodu, a nie tylko interes jego stronnictwa, środowiska społecznego lub, co gorsza, własny. Mężem stanu może być nie tylko aktywny polityk, ale też ktoś, kto nigdy lub tylko wyjątkowo i przelotnie zajmował stanowiska władcze, lecz mimo to zdołał w sposób znaczący i trwały wpłynąć na bieg spraw w państwie, na sposób myślenia obywateli o sprawach publicznych, na stosunek obcych do własnego kraju.

?

Uznanie kogoś za męża stanu łączy się z reguły z wysoką oceną jego osiągnięć, choć bywa, że nie zawsze są to oceny jednoznacznie pozytywne. Kanclerza Otto von Bismarcka za męża stanu uznają nie tylko Niemcy, ale i my, choć nie jesteśmy z pewnością gotowi umieszczać jego politycznych i państwowych dokonań równie wysoko jak nasi zachodni sąsiedzi. Napoleon Bonaparte jest wybitnym mężem stanu zarówno w naszych oczach, jak i Francuzów. Również Niemcy czy Rosjanie nie odmówią mu wielkości, ale jest to dla nich wielkość ponura i złowroga.

Polska historia ostatnich

100 lat dostarcza podobnych przykładów. Oto dwaj antagoniści: Roman Dmowski i Józef Piłsudski. Każdy z nich był wybitnym polskim mężem stanu, choć każdy w swoim rodzaju.

Roman Dmowski był politykiem, który słusznie postawił na ententę, a nie na państwa centralne, w wojnie 1914 – 1918 r. i w sposób dla Polski niezwykle skuteczny i korzystny wpłynął na przebieg negocjacji pokojowych w Wersalu. W późniejszych latach pojawiał się wprawdzie przejściowo na stanowiskach rządowych, ale największą rolę odegrał jako wybitny pisarz polityczny. Jego zasługą było podjęcie polemiki z polskim romantycznym mesjanizmem i upowszechnianie w naszym społeczeństwie myślenia realistycznego i politycznie trzeźwego. Ale nie można mu też zapomnieć, że, zwłaszcza pod koniec życia, stał się wyrazicielem i propagatorem postaw nacjonalistycznych i antysemickich. Był przy tym znienawidzony i ostro, a nie bez racji, zwalczany przez polską socjalistyczną lewicę i mniejszości narodowe.

Józef Piłsudski był utalentowanym publicystą. Jego pisma z przełomu XIX i XX wieku były chlubą polskiego pisarstwa socjalistycznego i niepodległościowego. Jednakże był on przede wszystkim człowiekiem czynu. To aktywne działania, dzięki którym tak walnie przyczynił się do odzyskania i utrzymania przez Polskę suwerenności państwowej, są głównym tytułem do jego chwały. Ale już zamach majowy i późniejsze rządy, mimo że ich hasłem i celem była Polska mocarstwowa, nie są tak powszechnie zapisywane na konto jego zasług. Piłsudski pozostaje dla nas wielkim mężem stanu, lecz dla Litwinów (a sam miał się za Litwina) jest nadal zaborcą i zdrajcą.

Zarówno Dmowski, jak i Piłsudski byli jednak ludźmi nietuzinkowymi. Potrafili wbrew przeciwnościom właściwym ich czasom, wbrew utartym opiniom, przyzwyczajeniom i strachom rodaków powiedzieć im coś lub dokonać dla ich dobra czegoś niezwykłego. Potrafili iść pod prąd, ryzykując osobiście bardzo wiele.

Okres międzywojenny nie obfitował jednak w Polsce w mężów stanu. Być może do ich grona należałoby zaliczyć Władysława Grabskiego i Eugeniusza Kwiatkowskiego. Nie umiałbym natomiast za męża stanu uznać kogokolwiek ze ścisłego kręgu sanacyjnej elity rządzącej.

W epoce PRL próżno szukać mężów stanu, mimo że niektórzy są, jak słychać, gotowi obsadzać w tej roli Edwarda Gierka czy gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Prawdziwym mężem stanu tego czasu, choć zdecydowanie nie zawodowym politykiem, był natomiast, wedle przeważającej opinii, prymas Stefan Wyszyński. Przez swoje pisarstwo polityczne, a zwłaszcza koncepcje wschodnie, na tytuł męża stanu zasłużył też Jerzy Giedroyc, choć z oczywistych względów do ludzi epoki PRL zaliczony być może jedynie a rebours.

Niestety, czas po 1989 r., mimo że przełomowy i pod każdym względem niezwykły, stwarzający z samej swej natury zapotrzebowanie na wybitne postacie, okazał się jałowy. Obfitował i wciąż obfituje w tłumy polityków. O wielu z nich wszelki słuch już zaginął i mało kto wspomina ich z sentymentem. Gdy zaś idzie o mężów stanu, bez wahań potrafiłbym wymienić dwóch: Tadeusza Mazowieckiego i Leszka Balcerowicza. To ich zasługą było trwałe pchnięcie Polski na nowe tory rozwoju politycznego, społecznego i gospodarczego. Dokonali tego w niewiarygodnie trudnych warunkach, wbrew niezrozumieniu i oporowi znacznej części obywateli, wbrew wielu swoim dotychczasowym przyjaciołom politycznym i osobistym. Wykazali się przy tym niezwykłą odwagą i determinacją, a za swoje dokonania zapłacili wysoką polityczną cenę.

?

Stan polskiej, współczesnej myśli politycznej nie dostarcza wielu okazji do optymizmu. Jest ona produktem przede wszystkim ludzi nauki lub publicystów. Nasi politycy nie są z reguły znani jako oryginalni i odkrywczy myśliciele lub pisarze. Próżno szukać wśród nich autorów porównywalnych ze wspomnianym tu Romanem Dmowskim. Nawet taki gatunek pisarski jak diariusze i pamiętniki, których mistrzem był gen. Charles de Gaulle, jest w Polsce w ostatnich czasach czymś rzadkim. Nie wspomnę już prac Winstona Churchilla wyróżnionych Nagrodą Nobla. Jeśli nasi politycy pojawiają się na kartach książek, to występują tam raczej jako bohaterowie opracowań historycznych lub biografii przygotowywanych przez zawodowych historyków lub publicystów. Wpływ współczesnych polityków polskich na kształtowanie się przekonań i postaw obywatelskich jest z tego punktu widzenia niewielki.

Zdaję sobie sprawę z tego, że wybór mężów stanu, jakiego dokonałem, zwłaszcza gdy idzie o osoby nadal żyjące, ma charakter subiektywny i może być kwestionowany. W istocie, dopiero przyszłość weryfikuje takie ustalenia. Ale pragnienie, aby być zaliczonym do pocztu wybitnych i zasłużonych dla kraju mężów stanu, jest, przypuszczam, wśród polityków często spotykane. Kim zatem trzeba być i co czynić, aby na takie wyróżnienie zasłużyć?

Wydaje się, że obok innych cnót, takich jak umiejętność przewidywania i tworzenia realistycznych, ale i niebanalnych planów politycznych, konieczna jest odwaga w forsowaniu celów korzystnych z punktu widzenia dalekosiężnych potrzeb państwa i społeczeństwa. Mąż stanu musi zatem patrzeć dalej i widzieć więcej niż szeregowy polityk. Jeśli polityk wie, co powinien uczynić, jakie zmiany czy reformy przeprowadzić, lecz ich unika, bo obawia się, że źle to wpłynie na jego szanse na utrzymanie się na politycznym rynku, mężem stanu nigdy nie zostanie. Może być zręcznym i szczęśliwym (do jakiegoś czasu) graczem, ale nikim więcej.

?

Przekleństwem kandydatów na mężów stanu są w naszych czasach badania preferencji politycznych i wyborczych obywateli. Dzięki nim politycy wiedzą albo przynajmniej domyślają się, jakie skutki dla ich przyszłych losów przynieść może podjęcie takich czy innych działań. Gdy upewnią się, że będą to skutki niekorzystne, poprzestający na przeciętności politycy na pewno z nich rezygnują; nie podejmą związanego z nimi ryzyka utraty władzy lub szans na jej zdobycie.

Trudno uwierzyć, aby politycy rządzącej dziś koalicji nie zdawali sobie sprawy z pilnej konieczności dokonania reform w różnych sferach życia publicznego, w tym odnoszących się do polskiego systemu finansowego. A jednak jej szef zapowiedział ostatnio, że ogranicza kroki w tej dziedzinie do absolutnego minimum. Dał przy tym do zrozumienia, że przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi nie uczyni nic, co mogłoby narazić rząd na porażkę. Słychać też głosy, że postulat nieodkładania reform podsuwany jest przez przeciwników rządu w nadziei, że jego spełnienie przyniesie mu klęskę. A w taką pułapkę rząd nie da się wpędzić.

Rzeczywiście, dokonywanie reform już teraz jest związane z ryzykiem, choć kto wie, czy nie jest ono wyolbrzymiane. Gdyby jednak politycy PO i PSL zdobyli się mimo wszystko na odwagę i przeprowadzili to, co i tak będzie trzeba, być może większym już kosztem, w przyszłości uczynić, a w dodatku odnieśli sukces, bez wątpienia zasłużyliby na miano mężów stanu. Bez tego pozostaną być może nadal zręcznymi taktykami, ale wielkimi strategami raczej już nie będą. Nie przekreślałbym jednak ich szans całkowicie. Bo być może na odwagę taką zdobędą się po pomyślnych dla siebie wyborach parlamentarnych w 2011 r. Lecz byłoby to zwycięstwo mniejszego już kalibru, chociaż nadal wartościowe i z punktu widzenia państwa i obywateli pożyteczne.

Autor jest profesorem UW, konstytucjonalistą, stałym współpracownikiem „Rz”

Polityków mamy wielu, mężów stanu policzyć można na palcach jednej ręki. Polityk to osoba wykonująca pewien zawód, specyficzny wprawdzie, lecz porównywalny z innymi zawodami uprawianymi po to, by zarobić na utrzymanie własne i swojej rodziny. Towarzyszy mu czasami stosowna wiedza i kwalifikacje moralne. Ale niejednokrotnie jest to niestety tylko fucha, która nie wymaga żadnych w istocie merytorycznych umiejętności, poza jedną – talentem do zręcznego utrzymywania się na powierzchni i eliminowania potencjalnych konkurentów. Dlatego też wielu polityków drży na myśl, że w kolejnych wyborach może stracić łaski partyjnego szefa, nie znaleźć się na listach kandydatów w wyborach parlamentarnych lub samorządowych albo przepaść w powszechnych głosowaniach. Taki obrót rzeczy skazuje ekspolityków na społeczny niebyt i konieczność znalezienia sobie zatrudnienia pozwalającego na utrzymanie się na materialnym i towarzyskim poziomie, do którego byli dotychczas przyzwyczajeni. A dla wielu nie jest to łatwe.

O niskim prestiżu polskich polityków świadczą wyniki badań opinii publicznej. Wedle ustaleń CBOS z 2009 r. zawodami (funkcjami) o najniższym poziomie społecznego poważania są: minister, radny gminy, poseł na Sejm i działacz partii politycznej. Stosunek do nich jest od lat stabilny: polityk wypada w oczach obywateli znacznie gorzej niż strażak czy pielęgniarka.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy