Pod beznadziejnym tytułem – „Opis obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym”, któremu na stronie tytułowej towarzyszy jeszcze bardziej beznadziejna podpowiedź, że kanwą owego opisu jest „historia XV lat Konkursu Teatrów Ogródkowych (1992 – 2006)”, wydana własnym sumptem przez autora, ukazała się jedna z najciekawszych książek ostatnich lat. O polityce, kulturze, mediach w III Rzeczypospolitej, ale nade wszystko o nas – tę Rzeczpospolitą tworzących. O naszych pasjach, aspiracjach, marzeniach, najwięcej zaś – bo i było ich najwięcej – o rozczarowaniach.
56-letni dr Andrzej Tadeusz Kijowski, twórca i animator kultury, człowiek teatru, eksdyrektor kilku stołecznych placówek kulturalnych, inicjator zagospodarowania Doliny Szwajcarskiej, redaktor (m.in. „Tygodnika Solidarność”, „Nowego Światu”, Nowej Telewizji Warszawa), syn pisarza i świetnego krytyka Andrzeja Kijowskiego, prezentując kolejne swoje, co tu dużo mówić – przegrane bitwy o kształt kultury w III RP, mimochodem opowiada o całym swoim życiu. Życiu w salonie, w jego cieniu, na jego marginesie, wreszcie poza nim.
W końcu nie od dzisiaj uważany jest w tym środowisku za enfant terrible, co potwierdził swoim, jakże nietrafnym, wyborem politycznym, angażując się po stronie braci Kaczyńskich.
Ba, został PiS-owskim beneficjentem, a co to w praktyce oznaczało, wytłumaczył mu – cytuję Kijowskiego – uniwersytecki kolega Ryszard Holzer, którego ze sporą dozą naiwności pytał, dlaczego „Gazeta Wyborcza” niezmiennie personalnie go atakuje, przemilczając organizowane i promowane przez niego imprezy.– Andrzejku, z całym szacunkiem – odpowiedział Holzer. – Kto by się tobą w tej wielkiej „Gazecie” w ogóle zajmował, kto to tam jest jakiś Kijowski? Passons! Ale milion złotych. O nie, milion to są pieniądze. I jeśliś je dostał od Urbańskiego (którego osobiście zresztą lubię) i Kaczora, to znaczy, że wszedłeś w PiS-owski układ. A za to nie ma przebacz.
[srodtytul]Materiał dla oleodruku[/srodtytul]
Grubo wcześniej jednak, zanim Andrzej Tadeusz Kijowski został dyrektorem Domu Kultury Śródmieście, na potrzeby którego otrzymał ów sławetny milion, zorientował się, że w stworzonym w wolnej Polsce nowym, decydującym układzie, brakuje dla niego miejsca. Czy dlatego, że w tamtym najważniejszym rozdaniu wyznaczono dla niego raczej poślednią rolę? Jeszcze w PRL, w drugiej połowie lat 80., gdy opowiedział Adamowi Michnikowi o planach stworzenia pisma kulturalnego, ten orzekł: „Ty nie jesteś człowiek na pismo. Ty jesteś człowiek na rubrykę”. Następnie skarcił go za to, że w jakiejś recenzji napisał, że bohaterstwo nie zawsze popłaca, bo w sumie Miłosz dobrze wyszedł na tym, że powstanie warszawskie przesiedział w Milanówku, a nie zginął jak Baczyński czy Gajcy.