Bogdan Wenta prowadzi do zwycięstwa

Bogdan Wenta mówi, że nie można żyć przeszłością. Nowe zwycięstwa muszą spychać w cień poprzednie

Publikacja: 15.01.2011 00:01

Bogdan Wenta lewituje z pomocą swojej drużyny po meczu z Argentyną w czerwcu 2008 r., który dał pols

Bogdan Wenta lewituje z pomocą swojej drużyny po meczu z Argentyną w czerwcu 2008 r., który dał polskim piłkarzom awans na igrzyska olimpijskie w Pekinie

Foto: Fotorzepa, Bartosz Sadowski BS Bartosz Sadowski

Rozmawiając z nim, trzeba się przyzwyczaić do trudnych pierwszych piętnastu minut. Ostrzega, że nie ma więcej czasu, i próbuje odpowiadać albo półsłówkami, albo banalnymi stwierdzeniami o dawaniu z siebie wszystkiego. Mniej więcej od pierwszego wyjścia na papierosa jest już sobą. O tym, że minął kwadrans, przypomina sobie po dwóch godzinach, w trakcie których krzyczy z emocji i szepcze konspiracyjnie na przemian. Bogdan Wenta lubi tłumaczyć.

– Każdy z nas jest trochę egoistą, ale życie pisze takie scenariusze, że jednego dnia jesteś wszystkim, następnego – niczym. I wtedy łatwiej to znieść, jeśli cały czas było się sobą – mówi.

I jest sobą. Piłkarze poszliby za nim w ogień, zarówno ci, którzy mówią o nim Bogdan, jak i ci, dla których jest panem trenerem. To człowiek sukcesu, przywódca stada, charyzma w czystej postaci. Nie lubi, gdy coś jest nie po jego myśli, więc do końca zadowolony nie był nigdy od 2004 roku, kiedy został trenerem reprezentacji. Polacy wywalczyli srebrny i brązowy medal mistrzostw świata, na mistrzostwach Europy zajęli czwarte miejsce, a na igrzyskach olimpijskich w Pekinie – piąte. Dla sportu, który w Polsce umierał, takie wyniki były jak tlen, dla Wenty to było rozczarowanie.

[srodtytul]Dużo czasu[/srodtytul]

Za każdym razem, gdy moi zawodnicy czuli, że coś osiągnęli, przypominałem im, że decydujące starcie jednak przegrali – mówi z uśmiechem. Tak było w finale mistrzostw świata w 2007 roku w Niemczech, gdzie nikt na nich nie stawiał, a walczyli z gospodarzami o złoto. Każdy następny turniej był już trudniejszy, bo Polaków nie lekceważono. Jedno udało im się bez wątpienia – rozkochali w sobie kibiców normalnością i walecznością. Gdy Wenta 15 sekund przed końcem meczu z Norwegią poprosił o przerwę i kazał swoim piłkarzom odebrać piłkę i zdobyć gola, bo „zostało dużo czasu”. Oni mu uwierzyli i awansowali do półfinału po rzucie Artura Siódmiaka z własnej połowy, a trener przeszedł do legendy. 15 sekund to teraz jedna Wenta. Mecz z Norwegią oglądało w telewizji blisko 6 milionów ludzi.

Robi wrażenie. Ma prawie dwa metry wzrostu, waży prawie sto kilo. Jeszcze kilka lat temu miał na głowie irokeza, teraz zostawił już sobie tylko wąski pasek brody. Po konferencjach prasowych staje przed dziennikarzami z całego świata i swobodnie odpowiada po niemiecku, hiszpańsku i angielsku. Obce języki wykorzystuje też do dyskutowania z sędziami. Ci znają już jego zagrania, bo zawsze jest podobnie – najpierw krzyczy, wytykając błąd arbitra, ale gdy trafia na takiego, który nie lubi dyskutować, natychmiast dodaje, składając ręce jak do modlitwy: „Ma pan rację, panie sędzio”. W kilku meczach w ten sposób pomógł, w kilku – jak w półfinale mistrzostw Europy z Chorwacją w ubiegłym roku – przeszkodził. Sędzia pokazał mu żółtą kartkę za pociągnięcie zawodnika z drużyny przeciwnej i odebrał Polakom piłkę. Później jego zespół nie podniósł się już w meczu o brązowy medal.

[srodtytul]Pięć lat o okrętach[/srodtytul]

Przed Wentą trenerem był Wenta zawodnik. Jeden z najlepszych w historii polskiej piłki ręcznej i równie niepokorny. Grając w Wybrzeżu Gdańsk, tak się zdenerwował na sędziego, który ciągle się mylił, że podbiegł i wylał mu wodę z butelki na głowę. Został zawieszony na cztery mecze.

Urodził się w Szpęgawsku na Kociewiu w niezbyt bogatej rodzinie. Kiedy zainteresował się nim trener Leon Wallerand, równie ważne jak treningi u kogoś, kto uchodził za łowcę talentów, było zapewnienie internatu i wyżywienia. Przez pięć lat uczył się projektowania kadłubów w Conradinum – gdańskim Technikum Budowy Okrętów. Rodzice zgodzili się na wyjazd, bo szkoła miała renomę i dawała szansę, że wychowa chłopaka na inżyniera. Bogdan marzył o piłce nożnej, ale choroba zabrała mu rok sportu i po powrocie do zdrowia zdecydował się na piłkę ręczną.

Rozwijał się bardzo szybko, jako 17-latek zadebiutował w barwach Wybrzeża. Wszedł wtedy na parkiet za Daniela Waszkiewicza, który teraz pomaga mu prowadzić reprezentację. Waszkiewicz jest tą spokojną częścią duetu, to on rysuje schemat taktyczny i wręcza Wencie jako sugestię do przekazania zawodnikom.

Wenta krzyczy i denerwuje się tak bardzo, że potrafi przestawić ważącego sto kilogramów zawodnika z miejsca na miejsce na ławce rezerwowych. Wścieka się nawet wtedy, gdy zawodnik nie cieszy się po bramkach. Gdy widzi, że przesadził z krytyką – bo dla słabszych psychicznie jego słowa mogą być destrukcyjne – warczy na tych bardziej doświadczonych, by pocieszyli tego, który zawinił. – Gdy krzyczę na sędziów, Daniel jest obok mnie i każe mi się zamknąć, bo zaczną gwizdać przeciwko nam. Najczęściej skutkuje – opowiada.

[srodtytul]Zabrane marzenia[/srodtytul]

19-letni Wenta zadebiutował w reprezentacji Polski. Cztery lata później, wiosną 1984 roku, przeżył największe rozczarowanie w sportowym życiu. Do dzisiaj, gdy o tym mówi, jest poruszony. – Generałowie mówili nam, że żyjemy w wolnym kraju i spokojnie szykowaliśmy się do igrzysk w Los Angeles, wierząc, że nikt nie zabierze nam przygody życia. Mieliśmy tam jechać po złoty medal. Aż tu nagle drużynę na zgrupowaniu odwiedził jakiś aparatczyk i powiedział, że solidaryzujemy się z narodem radzieckim i na igrzyska nie jedziemy. Wszyscy płakali, dorośli faceci. Trener kazał nam iść się upić – wspomina.

Z Wybrzeżem pięć razy został mistrzem Polski, zgodę na wyjazd zagraniczny załatwiał tego samego dnia co Dariusz Dziekanowski, który jechał do Celticu Glasgow. Wenta za 90 tysięcy dolarów do klubu Elgorriaga Bidasoa Irun w Hiszpanii. Był rok 1989, kiedy chłopak z Kociewia pierwszy raz zetknął się z zawodowstwem pełną gębą. Baskowie równie co umiejętności cenili jego charakter. Wenta został dwa razy wybrany na najlepszego zawodnika ligi i trafił do wielkiej Barcelony.

Tam spotkał największych, nie tylko w swoim sporcie. Wspomina piłkarzy drużyny Johana Cryuffa jako dobrych znajomych. Christo Stoiczkowa i Michaela Laudrupa bardziej niż Pepa Guardiolę i Romario. – Znamy się z Pepem, ale nie wiem, czy mnie pamięta. To, że teraz z Barceloną wygrywa wszystko, to nie jest przypadek, bo ma szacunek do ludzi: tych ze swojej drużyny i przeciwników. Teraz działa podobnie. Christo był inny, bardziej szalony, często bywał na naszych meczach – opowiada.

O Barcelonie mówi, że to wyzwanie. Trzeba być jej częścią, by zrozumieć, czym jest dla Katalonii. Wenta to jedyny Polak, który grał tam w zawodowej drużynie, szanują go do dziś, jego zdjęcie wisi w klubowym muzeum. Z Barceloną dwa razy wywalczył Puchar Zdobywców Pucharów, dwa krajowe puchary i został wicemistrzem Hiszpanii.

[srodtytul]Nie zapomniałem[/srodtytul]

Hiszpanię wspomina do dziś, bo tam dojrzał, zrozumiał, jak ważna w jego życiu jest wiara i rodzina. Iwona zawsze była dla niego największym przyjacielem, ale też największym krytykiem. Zawarli układ, że nie będą grać w karty ani ze sobą rywalizować na żadnym innym polu, tak oboje nie znoszą porażek. Iwona mówi o Bogdanie, że to furiat i raptus, ale jednocześnie widzi, z jakim poświęceniem pracuje i jak bardzo zawodnicy mu wierzą. Ona też wierzy.

Kiedyś była mistrzynią Polski w gimnastyce sportowej, teraz prowadzi fitness club. Poznali się w szarej Polsce, zaraz po stanie wojennym, pobrali w roku olimpiady w Los Angeles (1984). Świadek Bogdana miał garnitur, w jakich reprezentanci mieli maszerować na defiladzie podczas otwarcia. Syn urodził się w 1996 roku, już w Niemczech. Ma na imię Tomasz, ale bardziej z niego Thomas, słabo mówi po polsku. Często można go spotkać z matką w biurze prasowym po najważniejszych meczach. Przyjeżdżają, gdy gra się już o medale, wcześniej nie chcą rozpraszać.

Wenta z Barcelony trafił do Niemiec. Grał w TuS Nettelstedt, jako Kaszub bez problemów dostał też niemieckie obywatelstwo (z polskiego musiał wtedy zrezygnować, odzyskał je dopiero w 2008 roku). Do reprezentacji Polski przestano go powoływać, bo był już „za stary”. Po przegranym meczu z Francją w 1994 roku został kozłem ofiarnym.

Nikt już do niego nie zadzwonił nawet ze słowem „dziękuję”. Dla Niemców był jeszcze młody, zagrał w mistrzostwach Europy, świata, a w 2000 roku pojechał na igrzyska do Sydney, gdzie Niemcy zajęli piąte miejsce. Spełniło się jego marzenie, które 16 lat wcześniej zabrali mu komuniści.

Później w Polsce często go pytano, czy zdradził ojczyznę, dla Niemców natomiast zawsze był Polakiem. Koledzy z reprezentacji Niemiec załatwili mu nawet dres z białym orłem, rozumieli i nie mieli nic przeciwko temu, gdy nie chciał grać przeciwko Polsce. Dzisiaj na spotkania z reprezentacją Niemiec mobilizuje się podwójnie. – Nigdy nie zapomniałem, gdzie się urodziłem – mówi. Jak Wenta śpiewa hymn, słychać w ostatnim rzędzie na trybunach. Jeszcze jako nastolatek w Gdańsku śpiewał w chórze.

[srodtytul]Medal w Londynie[/srodtytul]

Po Nettelstedt jako 37-latek trafił do dużo silniejszej drużyny – SG Flensburg-Handewitt. Tam zaczął też pracować jako trener. Gdy w 2004 roku w Polsce ogłoszono konkurs na selekcjonera, napisał plan naprawy, z którego sam później się śmiał. Przyznał się do wszystkiego – że jako trener nie ma doświadczenia ani sukcesów. Zanim zgłosił swoją kandydaturę do Związku Piłki Ręcznej w Polsce (ZPRP – do dziś obowiązuje ta dziwna nazwa, za komuny nie mogło być przecież Polskiego Związku Piłki Ręcznej, bo skrót byłby PZPR), skontaktował się z wszystkimi zawodnikami, których widział w drużynie, i upewnił się, że chcieliby z nim współpracować. Usłyszał, że chcą. Wygrał konkursową rywalizację z Bogdanem Kowalczykiem, tym samym, który uznał kiedyś, że jako zawodnik jest już za stary na reprezentację.

O meczu z Norwegią, jednej Wencie i wizerunku twardzieli, na jaki zapracowali jego piłkarze, nie chce już mówić. – Pojawił się syndrom Wembley. Jesteśmy krajem, który żyje przeszłością. Na okrągło puszcza się skoki Małysza, bramkę Laty z Brazylią, uliczkę Bońka w Barcelonie, siatkarzy Wagnera. A mnie się marzy, żeby każda następna impreza wymazywała poprzednie. Jesteśmy świadomi swojej klasy, jak w tej piosence – „I believe, I can fly”.

To Wenta nauczył swoich zawodników latać, jest największą gwiazdą drużyny. Jako jedyny podpisał dwa kontrakty reklamowe, potrafi sprzedać wizerunek człowieka sukcesu. Za półtora roku aż ośmiu z jego ulubionych zawodników chce zrezygnować z występów w reprezentacji ze względu na wiek. Za półtora roku, czyli po igrzyskach w Londynie, gdzie marzy mu się medal.

– Zwycięstwa dają mi niepewność, bo nie wiem, co będzie, kiedy się skończą, a po porażkach znowu musisz się zmobilizować – mówi Wenta. – Długo się uczyłem, by z porażek wyciągać wnioski. Puściłem chłopakom nagrany nasz poprzedni mecz z Niemcami, w którym rywale nas roznieśli. Oni krzyczeli, żebym zatrzymał te urywki, bo nie będą mogli o tym zapomnieć. A ja ich dalej katowałem, bo mają pamiętać. To ma boleć. Jak cienka granica dzieli sukces od klęski, sprawdzili sami. Dzień po słynnym meczu z Norwegią chłopcy kazali Siódmiakowi rzucić tak jeszcze raz. Rzucił i nie trafił, wszyscy umierali ze śmiechu. Rzucił drugi raz, nie trafił i była cisza.

Rozmawiając z nim, trzeba się przyzwyczaić do trudnych pierwszych piętnastu minut. Ostrzega, że nie ma więcej czasu, i próbuje odpowiadać albo półsłówkami, albo banalnymi stwierdzeniami o dawaniu z siebie wszystkiego. Mniej więcej od pierwszego wyjścia na papierosa jest już sobą. O tym, że minął kwadrans, przypomina sobie po dwóch godzinach, w trakcie których krzyczy z emocji i szepcze konspiracyjnie na przemian. Bogdan Wenta lubi tłumaczyć.

– Każdy z nas jest trochę egoistą, ale życie pisze takie scenariusze, że jednego dnia jesteś wszystkim, następnego – niczym. I wtedy łatwiej to znieść, jeśli cały czas było się sobą – mówi.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą