Orwell nie tylko o polityce

Opowiadania, wspomnienia i felietony pisarza ujawniają jego zmysł obserwacyjny oraz kostyczny humor

Publikacja: 15.01.2011 00:01

Orwell nie tylko o polityce

Foto: Rzeczpospolita

George Orwell ostatnimi laty niebywale się uklasycznił. „Rok 1984” i „Folwark zwierzęcy” stały się lekturami szkolnymi, a autor tych kultowych niegdyś książek postrzegany bywa zazwyczaj wyłącznie jako nieprzejednany antykomunista, bezkompromisowy miłośnik prawdy, istny człowiek z żelaza.

Dobrze więc się stało, że kolejne publikowane teksty Erica Blaira (tak brzmiało prawdziwe nazwisko pisarza) przybliżają go jako człowieka nie tylko zajmującego się polityką światową, ale na co dzień np. ogrodnictwem, bibelotami z epoki wiktoriańskiej czy kulinariami.

Przyznaję, że tym właśnie zagadnieniom poświęcone szkice – z pewnością mniej istotne w dorobku autora czy wręcz błahe – pomieszczone wśród 25 opowiadań, recenzji i innych drobnych form literackich w świeżo wydanym przez Świat Książki tomie „Kilka myśli o ropusze zwyczajnej”, przypadły mi najbardziej do gustu.

Zresztą, dla miłośnika prozy Orwella wszystko, co wyszło spod jego pióra, włącznie z powstałym w wieku nie tyle młodzieńczym, ile dziecięcym (między 1916 a 1918 rokiem) „Zabójstwem Bellinghama Vernona” jest interesujące. W takich to opowiadaniach, wspomnieniach, felietonach ujawnia się nie tylko wrażliwość społeczna autora „Braku tchu”, jego przywiązanie do idei socjalistycznej, ale – może przede wszystkim – zmysł obserwacyjny pisarza, jego umiejętność przedstawienia pełnego życia obrazu kilkoma zaledwie pociągnięciami pióra, wreszcie specyficzny, kostyczny rodzaj humoru, którym przesycona jest ta proza, mówiąca przecież zwykle o trudnych, smutnych i ponurych sprawach.

Dlatego tak rozkoszna jest lektura tytułowego szkicu – „Kilku myśli o ropusze zwyczajnej”, po raz pierwszy opublikowanego w „Tribune” 12 kwietnia 1946 r. Data powstania tego tekstu jest istotna; pisał go człowiek zachwycony przyjściem wiosny. Opisawszy z niejakim uniesieniem ropusze gody, przyznaje Orwell, że nie wszystkich muszą ciekawić akurat ropuchy. Pozostają wszak drozdy, kukułki, krokusy i tarnina; „rzecz w tym – powiada – że wiosenne przyjemności są dostępne każdemu i za darmo. (...) Któregoś dnia widziałem pustułkę nad gazownią w Deptford, kiedy indziej zaś usłyszałem na Euston Road pierwszorzędny koncert w wykonaniu kosa. W promieniu czterech mil żyje na pewno kilkaset tysięcy, jeśli nie miliony, ptaków: aż przyjemnie pomyśleć, że żaden z nich nie płaci bodaj pół pensa komornego”.

Zadaje Orwell retoryczne pytanie: „... czy jest rzeczą naganną politycznie, podczas gdy wszyscy jęczymy (a przynajmniej powinniśmy jęczeć) pod jarzmem kapitalizmu, twierdzić, że często po prostu warto żyć, ponieważ śpiewa kos, a w październiku widać żółte wiązy – czy też następuje jakieś inne zjawisko naturalne, które jest darmowe i kompletnie pozbawione tego, co redaktorzy lewicowych gazet nazywają „aspektem klasowym”?”. A kończąc esej, konstatuje: „W fabrykach zbrojeniowych piętrzą się stosy bomb atomowych, patrole policyjne krążą po mieście, z megafonów płynie rzeka kłamstw, lecz Ziemia nadal krąży wokół Słońca i ani dyktatorzy, ani biurokraci, choć bardzo im się to nie podoba, nie odwrócą tego”.

 

 

George Orwell był nade wszystko – niezależnie od swoich bynajmniej nie niezmiennych poglądów politycznych – piewcą i miłośnikiem Merry Old England, a jeszcze szerzej – świata, którego już nie było. W jednej z pogadanek, jakie wygłaszał w czasie wojny przed mikrofonami BBC, powiedział: „W roku 1900 nie znaleźlibyście nikogo, kto by wątpił w ciągłość cywilizacji. Jeżeli bowiem w świecie, takim jakim podówczas go postrzegano, żyło się nielekko, jeśli nawet ów świat był prosty i powolny, był on jednak również bezpieczny. Sprawy szły mniej lub bardziej znajomym i przewidywalnym torem, panowało też przeświadczenie, że może i życie nie stanie się przyjemniejsze czy łatwiejsze, lecz barbarzyństwo nie powróci na pewno”.

Charakterystyczny pod tym względem jest szkic Orwella „Powrót z Bangkor”, tyczący się literatury dla dzieci i młodzieży, bardziej zresztą amerykańskiej niż brytyjskiej, na której wychował się i on, i wielu jego rówieśników i starszych kolegów. Mniej zajmuje się tutaj literaturą, którą należy traktować serio, w rodzaju „Przygód Tomka Sawyera” czy „Chaty wuja Toma”, a więcej powieściami drugorzędnymi, w dużej mierze już zapomnianymi, jak: „Małe kobietki” Louisy May Alcott, „Rebeka ze Słonecznego Potoku” Kate Douglas Wiggin, „Dzieci Heleny” Johna Habbertona (w Polsce znane jako „Wakacje bez mamy”) czy wręcz kolorowymi historyjkami z przygodami Bustera Browna.

„Przywykliśmy sądzić – czytamy – iż amerykańskie społeczeństwo jest bardziej nieokrzesane, bardziej awanturnicze, a także – w sensie kulturowym – bardziej demokratyczne niż nasze; z utworów takich pisarzy jak Mark Twain i Bret Harte, że już nie wspomnę o opowiadaniach o kowbojach i Indianach zamieszczanych w tygodnikach, wyłania się obraz dzikiego, anarchistycznego świata zaludnionego przez ekscentryków i straceńców, pozbawionych tradycji oraz poczucia przywiązania do konkretnego miejsca. Ta »barbarzyńska« dziewiętnastowieczna Ameryka oczywiście istniała, jednakże w gęściej zaludnionych stanach wschodnich społeczeństwo rodem z powieści Jane Austen przetrwało dłużej niż w Anglii. Nie sposób też zaprzeczyć, że było ono lepsze niż to, które powstało w następstwie nagłego uprzemysłowienia w późniejszych dziesięcioleciach”.

I rzeczywiście, bohaterowie „Dzieci Heleny” są w naturalny sposób niezepsuci, zacni, prawi, pobożni. Tego, oczywiście, nie da się powiedzieć o ich następcach, komiksowych herosach w rodzaju Supermana. Niestety. Ta dawna, dziewiętnastowieczna Ameryka była krajem, „w którym – pisał George Orwell – podwójny koszmar, dręczący niemal każdego współczesnego człowieka: bezrobocia oraz ingerencji państwa w każdy aspekt życia, był jeszcze zupełnie nieznany. Owszem, istniały podziały społeczne, nawet wyraźniejsze niż obecne, znano też biedę (pamiętajmy, że rodzina w „Małych kobietkach” popadła w taki niedostatek, iż jedna z dziewcząt sprzedaje swój warkocz fryzjerowi), nie było jednak, w przeciwieństwie do naszych czasów, wszechogarniającego poczucia bezsilności. Każdy miał równe szanse, a jeśli ktoś ciężko pracował, mógł być pewien, że zarobi na godziwe życie – a nawet, że się wzbogaci; takie panowało ogólne przeświadczenie i z grubsza rzecz biorąc, było ono prawdziwe w odniesieniu do większej części ludności. Innymi słowy, cywilizacja dziewiętnastowiecznej Ameryki była cywilizacją kapitalizmu w jego najlepszym wydaniu”.

I tyle o kapitalizmie, co warto zadedykować naszym mędrcom od polityki społecznej wygadującym bzdury o „dzikim” kapitalizmie. Dzicy to oni są.

A co z socjalizmem, tak istotnym w życiu Erica Blaira? Reprezentatywnym w tej kwestii wydaje się krótki esej „Czym jest socjalizm?” z 31 stycznia 1946 r., w którym Orwell mówi wprost, że to utopiści „stanowiący obecnie rozproszoną mniejszość są rzeczywistymi kontynuatorami socjalistycznej tradycji”. Tradycji tak bliskiej autorowi „Roku 1984”, jak daleki i wstrętny był dla niego sowietyzm, z którym bezpośrednio zetknął się w trakcie wojny domowej w Hiszpanii, w której wziął udział po stronie republikańskiej, walcząc w szeregach milicji trockistowskiej POUM (Robotniczej Partii Zjednoczenia Marksistowskiego), zniszczonej tyleż przez zwolenników generała Franco, ile przez stalinistów. Swoją drogą, celem POUM było zwycięstwo socjalizmu w Hiszpanii, „potem zaś na całym świecie”. Hmm...

 

 

Ale nie zapominajmy, że Orwell – jak pisał o nim Paul Johnson – był niemal klasycznym przykładem Starego Intelektualisty w tym sensie, „że dla niego polityczne zaangażowanie się w osiągnięciu utopijnej, socjalistycznej przyszłości było oczywistym zamiennikiem religijnego idealizmu, w który nie mógł uwierzyć. Bóg mógł dla niego nie istnieć. Pokładał swą wiarę w człowieku, ale przyjrzawszy się bliżej obiektowi swego nabożeństwa, wiarę tę utracił”.

Polityczne prognozy Orwella ukazują niekiedy niemałą jego naiwność. Mylił się też niejednokrotnie, ale jakże chciał nie mylić się w sprawach znacznie mu, jak się zdaje, bardziej leżących na sercu niż polityka. Otóż w szkicu „»Podły« klimat to najlepszy klimat” wywodzi, że klimat wyspiarski jest niezrównany (niechętnie przyznaje, że luty na Wyspach jest wprawdzie wyjątkowo wredny, ale za to jaki krótki to miesiąc!), miejscowe owoce najsmaczniejsze, a kwiaty najpiękniejsze. Jeszcze dalej idzie w tekście „Kuchnia brytyjska”, gdzie – ewidentnie wbrew faktom – broni wyspiarskiej sztuki gastronomicznej, która, jak dobrze wiadomo, nie istnieje, a Wolter w jednym tylko miał rację, a mianowicie, gdy stwierdził, że „Anglia ma sto religii, lecz tylko jeden sos”. To nieprawda, zaperza się Orwell, mamy i owsiankę, i puddingi, i... dodałbym tu jeszcze fish and chips – wszystko w równym stopniu obrzydliwe. Ale ta orwellowska obrona jest wzruszająca. Królestwa bez kresu i miasta popiołów bronić wypada niekiedy i w drobnych sprawach.

George Orwell „Kilka myśli o ropusze zwyczajnej oraz inne nieznane szkice, opowiadania i eseje”. Przeł. Bartłomiej Zborski. Świat Książki, Warszawa 2011

George Orwell ostatnimi laty niebywale się uklasycznił. „Rok 1984” i „Folwark zwierzęcy” stały się lekturami szkolnymi, a autor tych kultowych niegdyś książek postrzegany bywa zazwyczaj wyłącznie jako nieprzejednany antykomunista, bezkompromisowy miłośnik prawdy, istny człowiek z żelaza.

Dobrze więc się stało, że kolejne publikowane teksty Erica Blaira (tak brzmiało prawdziwe nazwisko pisarza) przybliżają go jako człowieka nie tylko zajmującego się polityką światową, ale na co dzień np. ogrodnictwem, bibelotami z epoki wiktoriańskiej czy kulinariami.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał