Dla wszystkich jesteście w połowie drogi: dla chrześcijan za bardzo żydowscy, dla Żydów za bardzo chrześcijańscy...
Gdybyśmy przyjmowali chrześcijański styl życia, chrześcijańską kulturę, zaprzeczalibyśmy swojej tożsamości, a tego nie chcemy. Żydzi przestaliby nas słuchać, bo tak głęboko zakorzenione jest w nich przekonanie, że katolicy i luteranie to najwięksi wrogowie Żydów.
Jak wielu jest mesjanistycznych Żydów?
Trudno o dokładne dane, bo nie tworzymy jednego Kościoła. Optymistyczne szacunki mówią, że na całym świecie jest nas około 100 tysięcy. W Izraelu mieszka pewnie około 5 tysięcy".
? ? ?
Kolejną rozmowę o sprawach nie mniej spornych ważnych, choć zdecydowanie bardziej doczesnych, przeprowadził Jacek Przybylski ze Zbigniewem Brzezińskim, który deklaruje: Liczę, że Polska będzie poważna.
"Decyzja polskiego rządu o niewysyłaniu żołnierzy na wojnę w Libii była błędem?
Uważam, że byłoby korzystniej dla Polski, gdyby polski rząd bardziej czynnie wsparł Francję, Wielką Brytanię oraz oczywiście Amerykę w staraniach o stworzenie lepszej sytuacji geopolitycznej, a także lepszej sytuacji w kraju położonym tak blisko Europy Zachodniej i w którym Europa Zachodnia ma poważne interesy.
Czego się pan spodziewa po stosunkach polsko-rosyjskich? Czy podmieniając tablicę w Smoleńsku przed uroczystościami rocznicowymi albo paląc przed rosyjską ambasadą w Warszawie kukłę Władimira Putina, Polacy i Rosjanie nie zmarnowali szansy na historyczne polsko-rosyjskie pojednanie?
Nie zgodziłbym się ze słowem „zmarnowali". Natomiast jasne jest dla mnie, że niektórzy szkodzą. Niestety, w obydwu krajach są elementy zacietrzewione, które patrzą jedynie w przeszłość i nie rozumieją, do jakiego stopnia nastąpiły istotne zmiany w stosunkach polsko-rosyjskich. Nie rozumieją też, jak bardzo zmiana tych relacji leży w interesie obydwu państw, a w szczególności obydwu narodów.
Kto w Polsce – według pana – szkodzi tym stosunkom?
Niektóre wypowiedzi ze strony pewnych polityków są nieumiarkowane, nieopanowane, nieprzemyślane, a jeżeli są przemyślane, to jeszcze gorzej. I utrudniają one proces, który na dalszą metę leży w interesie Polski i w interesie Rosji. Uważam, że poważny mąż stanu nie powinien przemieniać osobistego bólu, poczucia zawodu i osobistych niechęci w politykę, która dzieli naród, rozbija jedność narodową i przemienia demokratyczną dyskusję o poszczególnych wyborach politycznych we wzajemne obelgi, podejrzenia i pełne nienawiści oskarżenia. Tego rodzaju postępowanie jest niegodne i szkodliwe i będzie historycznie ocenione bardzo negatywnie.
Jarosław Kaczyński – bo o nim pan mówi – stara się bronić pamięci zmarłego brata. Dlaczego miałby zmieniać swoje postępowanie i mówić jednym głosem z rządem Donalda Tuska?
Sądzę, że ważne jest to, aby nie zniszczyć pozytywnej w pewnych aspektach pamięci o śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim. To był człowiek bardzo patriotyczny, pochodzący z niezwykle patriotycznej rodziny, w której żywa była świadomość, że zarówno powstanie warszawskie, jak i „Solidarność" w zasadniczy sposób wyrażały postawę narodową. Jego wielkim osiągnięciem było stworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego. I wydaje mi się, że sposób, w jaki jego tragiczna śmierć została wykorzystana politycznie, aby dzielić, wywoływać podejrzenia i wzajemne oskarżenia, niszczy pamięć o Lechu Kaczyńskim. Również z ludzkiego punktu widzenia trudno mi więc zrozumieć, dlaczego ktoś, kto jest jemu tak bliski, bierze tak czynny udział w tej kampanii.
Czy w poprawie stosunków między Polską a Rosją mogą pomóc Amerykanie?
W bardzo ograniczonym stopniu. Amerykanie mogą przyklaskiwać, doradzać, ewentualnie łagodzić spięcia. Uważam jednak, że rządy w Polsce i Rosji oraz narody polski i rosyjski są dostatecznie dojrzałe, aby samodzielnie doszły do porozumienia. Nadal widzę, że zarówno władze w Moskwie, jak i w Warszawie chcą poprawy wzajemnych stosunków."
? ? ?
"MSZ nie robiło nic, by zapobiec tablicowemu kryzysowi zawczasu. Nie szukało kompromisu z wdowami. Do ostatniej chwili nie informowało Pałacu o komplikującej coraz bardziej sytuacji. Z tego powodu prezydentowa złożyła kwiaty przed tablicą przyczepioną kilka godzin wcześniej przez Rosjan. Prezydent RP został narażony na podobną konfuzję, ale udało się znaleźć brzozę i tam złożyć hołd. Ważna wizyta przez chwilę stanęła pod znakiem zapytania. Szef MSZ nie złożył wyjaśnień w Sejmie, za to prowadził ożywiona akcję informacyjną na Twitterze. Ani uśmiechy profesora Nałęcza, ani bon moty ministra Litwina nie przekonają nas, że była to normalna sytuacja. Jeśli to wszystko nie jest skandalem, to co nim jest?" - tak Michał Majewski i Paweł Reszka podsumowują swoją Historię mało dyplomatyczną, która systematyzuje zebrane dotąd informacje o indolencji polskich władz w kwestii smoleńskich tablic.
? ? ?
"Ostatni raz pokazali się publicznie 15 lat temu na łamach tygodnika „Polityka" i miesięcznika „Sukces". Zniknęli. Od pięciu lat brak od nich odpowiedzi na moje e-maile, wiadomości na Facebooku i Naszej-Klasie. Proszę o kontakt, tłumaczę kontekst, zapraszam do rozmowy – milczenie. Ponawiam propozycję – znowu cisza. Dzwonię – nie chcą rozmawiać. Roman przez telefon pytany, czy to on, mówi, że nie. Ich koledzy i znajomi z pracy też rzadko kiedy wiedzą, że oni to oni. Ale R. nie chcą tego zmieniać.
Tajemnicę ich pochodzenia znają nieliczni i tak ma zostać. Bo co tu mówić? Chyba tylko o rozgoryczeniu, że wiele obiecano, ale w końcu nic nie dano i tylko piętrzono coraz to nowe absurdalne warunki, żeby nie mogli dostać mieszkań i zrealizować polis. Że zapomogi się zdewaluowały i nie pomogły. Że w kontaktach publicznych kazano ciągle mówić gładkie słowa wbrew ich woli. Że zagłaskano w czasach PRL, by w III RP rzucić na zbyt głęboką wodę, stąd brak pracy, kłopoty mieszkaniowe i kredytowe. Że wiecznie sprowadzano ich do wspólnego mianownika, a oni przecież są tak różnymi osobami, co niewielu zdaje się zauważać.
Kiedyś mówiono: słynne i gdańskie. Dziś są po prostu rodzeństwem R. O tę anonimowość walczyły przez lata" - pisze w reportażu Czterdziestolecie pięcioraczków Jakub Kowalski
? ? ?
Agnieszka Rybak przygotowała do tego numeru kolejną rodową sagę, zatytułowaną Wybór rotmistrza Manteuffel-Szoege.
"Trzynaście gałęzi rodu uznaje się dziś za Niemców, Polaków, Szwedów lub Rosjan. Ci, którzy wywodzili się z terenu Niemiec, poprzestawali na jednym członie nazwiska. Ci z Inflantów, Kurlandii i Estonii dodawali do niego drugi człon: Szoege, Zoege, Soie, Sey. Tradycje tej części rodu sięgają XIII wieku, kiedy jako wasale króla duńskiego przenieśli się z Dolnej Saksonii nad Bałtyk.
Pierwszym udokumentowanym Manteufflem, który opowiedział się po stronie króla polskiego, był w czasie wojny ze Szwecją lat 1601 – 1620 rotmistrz Andrzej. Nie wyszedł na tym dobrze – stracił nabyte przez ojca dobra Enneberg, które pozostały po stronie szwedzkiej. Andrzejowi udało się jednak wyjść z opresji dzięki dobremu ożenkowi. Przejął dobra teścia w Kurlandii, a jego syn Jan Otomar, major wojsk polskich, stał się protoplastą polsko-inflanckiej linii Manteufflów-Szoege.
Na hasło Manteuffel pojawiają się obok siebie w internetowej wyszukiwarce, pozbawieni kontekstu miejsca i czasu. Edwin Karl Rochus von Manteuffel, pruski feldmarszałek z zawadiacko zakręconym lokiem. Hasso von Manteuffel w mundurze niemieckiego generała z czasów II wojny światowej, dowódca Trzeciej Armii Pancernej, a po wojnie deputowany FDP do Bundestagu. Ryszard Manteuffel-Szoege, profesor SGGW – elegancki, z muszką, w rogowych okularach. Wybitny historyk Tadeusz Manteuffel na werandzie, z książką rozłożoną na kolanach. I wielu innych.
Córki Tadeusza Manteuffla – Anna Szarota, historyk, i Małgorzata Cymborowska, biochemik – na pytanie o Hasso von Manteuffla reagują zdumieniem. Nie znają generała. Mówią: Manteufflów można spotkać wszędzie!
Prof. Tomasz Szarota, zięć Tadeusza Manteuffla: – Profesor dostał kiedyś w języku niemieckim zawiadomienie o ślubie kogoś z tamtej rodziny. Podziękowania wysłał po francusku".
? ? ?
Drugi nasz reporter Dariusz Rosiak wybrał się tym razem na rekonesans kataklizmu, który co prawda dzieje się w owadziej skali, ale jego konsekwencje dla ludzi mogą być równie groźne jak wielkich wojen. "Einstein mówił, że jeśli wyginą pszczoły, człowiekowi zostaną cztery lata istnienia. Nie warto sprawdzać, czy miał rację" - tak rozpoczyna się jego reportaż Rzeczpospolita pszczela.
"Do niedawna myślałem, że pszczoły to owady. Teraz nie jestem taki pewny. Już w XIX wieku niemiecki pszczelarz i mistrz stolarski Johannes Mehring uważał, że pszczela rodzina jest jak jeden organizm, który można przyrównać do kręgowców. Pszczoły robotnice stanowią ciało – organy wewnętrzne i układ pokarmowy, matka pełni rolę żeńskich, a trutnie męskich narządów płciowych. W 1911 roku amerykański biolog William Morton Wheeler ukuł określenie „superorganizm", które miało pisywać formy życia charakterystyczne dla owadów społecznościowych, takich jak np. mrówki czy właśnie pszczoły. Ale ostatnio przebił ich wszystkich niemiecki badacz pszczół Jurgen Tautz. W swojej książce „Fenomen pszczół miodnych" wydanej w Polsce w 2008 roku porównuje on rodzinę pszczelą do... ssaka.
Nie do wiary? Tautz wylicza wspólne cechy ssaków i rodziny pszczelej: zarówno my, jak i one karmimy potomstwo mleczkiem, chronimy potomstwo przed zmiennymi czynnikami świata zewnętrznego, utrzymujemy stałą temperaturę ciała (ssaki – 36 stopni, pszczoły – zaledwie o jeden stopień niżej), ssaki mają największy mózg wśród kręgowców, najlepiej się uczą, pszczoły dominują swoją inteligencją i zdolnością przyswajania informacji nad innymi bezkręgowcami, a nawet nad niektórymi kręgowcami, zarówno ssaki, jak i pszczoły mają niski poziom rozrodczości, pszczela rodzina złożona z tysięcy osobników wychowuje w ciągu roku zaledwie kilka matek. Z pewnością pszczoły zasłużyły na tytuł honorowego członka gromady ssaków, konkluduje Tautz.
Skąd pszczoły wiedzą, która z nich jest królową? – pytam Roberta Rybusiewicza, wiceprezesa Mazowieckiego Związku Pszczelarzy. Jest połowa kwietnia, odwiedzam pasiekę hodowlaną pod Pruszkowem. Od kilku dni w Warszawie świeci słońce, pszczoły zaczynają opuszczać ule.
– Po pierwsze, nie żadna „królowa", tylko matka pszczela. Anglicy mówią „królowa", ale prawidłowa nazwa jest polska, bo to nie matka rządzi innymi pszczołami, tylko robotnice rządzą matką. A skąd wiedzą? Feromony mówią im wszystko. Mówią, czy matka jest w ulu, gdzie jest i co mają robić. Człowiek, jak czegoś nie widzi, to myśli, że tego czegoś nie ma. Ale w rodzinie pszczelej żyje czasem nawet 80 tysięcy pszczół, większość z nich nigdy w życiu nie zobaczy matki. Ale każda będzie pracowała po to, by w ulu było jedzenie i by matka mogła składać jajeczka. Gdy przyjdzie jej kolej, robotnica będzie składać miód, nektar, propolis, pszczoły latające będą szukać pożytku, czyli pożywienia, strażniczki będą pilnować ula, świta przyboczna będzie karmić matkę mleczkiem, bo wie, że jeśli matka nie dostanie białka, to nie złoży jajeczek. A trutnie będą się lenić i obżerać.
– Skąd matka wie, że jest matką, skąd pszczoły wiedzą, którą larwę wybrać, skąd robotnica wie, że ma pracować, skąd pszczoła latająca wie, że ma wylecieć z ula i szukać pożytku? – pytam.
– Dlaczego, dlaczego? To jest dobre pytanie – mówi pan Ryszard. – A pan skąd wie, że jest mężczyzną, a nie kobietą?"
? ? ?
Warto mieć wątpliwości
to esej Piotra Zaremby o różnych obliczach realizmu politycznego w PRL i warunkach, w jakich możemy ex post dokonywać jego moralnej oceny.
"W PRL nigdy nie było jednego rodzaju realizmu. Inny był pozytywizm profesora czy inżyniera, który – aby robić coś pożytecznego – nawet zapisywał się do PZPR. Inny – niezależnych instytucji takich jak Kościół, które zmuszone były paktować, aby przetrwać. Jeszcze inny wąskich środowisk dostających koncesje na wydawanie pisma czy wręcz zasiadanie w Sejmie.
Mamy do czynienia z wręcz karuzelą motywacji: od geopolitycznej rezygnacji poprzez przekonanie, że socjalizm jest jednak przyszłością (występował nawet w Znaku - patrz socjalizująca redakcja "Więzi"), po poszukiwanie rekompensaty za lata marginalizacji.
Często jeden motyw zmieniał się w drugi. Nawet w latach 80. tracąca masowe poparcie ekipa Jaruzelskiego przyciągała szanowanych profesorów jak pozostający wcześniej na kontrze dawny socjalista Czesław Bobrowski. Mamiąc ich złudną perspektywą wpływu na państwo, własną wstydliwą rezygnacją z ideologii. Drogi od i do kolaboracji czy tylko gry przez 44 lata prowadziły w obie strony. Możliwe, że i Nałkowska gdyby dożyła października '56, stałaby się odnowicielką.
Problem w tym, że każdy z rodzajów pozytywizmu pociągał za sobą cenę. Płacił ją rektor czy dyrektor chodzący na pierwszomajowe pochody. I prymas Wyszyński zobowiązujący się w roku 1950 do wspierania kolektywizacji rolnictwa. I wreszcie katoliccy czy do jakiegoś stopnia niezależni uczestnicy rozmaitych gier politycznych z władzą. W większości przypadków można było zajść za daleko lub się zatrzymać. Zawsze warto było mieć wątpliwości. Dokonywać rachunków sumienia.
Pierwszy przykład z brzegu: posłowie Znaku chlubili się interwencjami na rzecz rozmaitych grup, także takich, które za czasów stalinowskich były na dnie klasowego społeczeństwa. Roman Graczyk zauważył, że sam fakt załatwienia komuś paszportu był jakąś racją istnienia tego środowiska. Tyle że tacy posłowie byli tym bardziej skuteczni, im rzadziej wyrażali votum separatum w sejmowych głosowaniach i debatach. Więc co powiedzieć samemu sobie, gdy ustawa stanowi nonsens albo, co gorsza, krzywdzi kogoś, pogarsza sytuację całych grup? Że to tylko dylemat pozorny, bo ustawa i tak by przeszła?
Traktowanie dramatycznych wyborów jako oczywistości odbiera historii jej sens. Z „Dzienników" Kisiela wynika, że przynajmniej on czuł wyrzuty sumienia, toteż koledzy uczynili z niego już po śmierci nieznośnego malkontenta. Na początku roku 1970, kiedy Znak grzązł już w ugodowości, on sam siebie przyrównuje do króla Midasa, który wszystko zamienia nie w złoto, a w gówno, bo stworzył Znak. W innym miejscu nazwał wezwania do pozytywnej pracy na Znakowych zebraniach "oślizłymi". Pewnie to za mocne, ale dajmy mu prawo do rozterek. Czy byłby lepszym człowiekiem, gdyby ich nie miał? I powtórzmy - tylko w formie materiału do dyskusji: kto tu był bardziej realistą?".