– Był antycelebrytą. Imponował mi skromnością, a przecież swoimi wspinaczkami pisał historię himalaizmu – mówi Krzysztof Wielicki. – Należał do naszego pokolenia, które było inne. Szliśmy w góry, żeby realizować ambitne, sportowe cele, robić coś nowego, a nie wyżywać się medialnie.
– Wokół Erharda istniała aura tragiczności. Jeśli taki człowiek ginie w wypadku, przejmuje to dodatkowo – mówi przyjaciel i wspinaczkowy partner Szwajcara Wojtek Kurtyka. – W swoim czasie był najsilniejszym himalaistą na świecie. Na szczyty ośmiotysięczników „wbiegał" w kilkanaście godzin. Miał dar kreatywności wspinaczkowej tylko pozornie wykraczający poza rozsądek. Jego szalone pomysły okazywały się genialnymi rozwiązaniami.
Erharda Loretana spotkałam po raz pierwszy w 1999 r. na Festiwalu Gór w Łodzi. W drobnym, szczupłym, niepozornym brunecie zwracały uwagę silne ręce z dużymi dłońmi. Kiedy rozmawiał, ujmował ciepłem i spokojem, frapował wewnętrzną wolnością.
Ośmiotysięczniki za wino
Urodził się 28 kwietnia 1959 r. w szwajcarskim miasteczku Bulle w pobliżu średniowiecznego Gruyere. Ojciec, mechanik, opuścił dom i dwóch synów, kiedy Erhard miał siedem lat. Chłopcu zaimponował sąsiad, który z plecakiem wyruszał w góry. Zaczął się wspinać w wieku 11 lat. – Byłem samoukiem wspinaczki – opowiadał. – Czytałem o niej po kryjomu na lekcjach w szkole, a podczas przerw ćwiczyłem na drzewie.
W szkole średniej w Gruyere spotkał kolegów, ambitnych alpinistów. Między 16. a 17. rokiem życia pokonał najtrudniejsze, północne ściany w Alpach: Eiger, Matterhorn, Grand Jorasses. Zaczął marzyć o Himalajach. Poradzono mu, żeby najpierw oswoił się z wysokością. Zapracował więc na wyprawę stolarstwem, którego się wyuczył, i pojechał w Andy. Wszedł na pięć sześciotysięczników, w tym na Huascaran, na trzy nowymi drogami. Miał 20 lat, kiedy uzyskał uprawnienia przewodnika alpejskiego. I ruszył wyżej.
Na pierwszy swój ośmiotysięcznik pojechał po sprzedaniu mebli własnej roboty. – Z kolegami z kursu przewodnickiego zorganizowaliśmy wyprawę na Nanga Parbat, jedyną w moim życiu tradycyjną, z zakładaniem obozów, poręczowaniem drogi linami.
Choć stanął na szczycie, wyprawę tę ciężko przeżył. Choroba wysokości zabiła jego przyjaciela. Na kolejne sześć ośmiotysięczników pojechał za wino. – Nalepialiśmy na butelki etykietki: ekspedycja na Gasherbrum, Manaslu, Annapurnę... Staliśmy przy szosie i sprzedawaliśmy wino. Kosztowało o 3 franki drożej niż w sklepie, ale ludzie przyjaźnie się uśmiechali, zatrzymywali samochody i kupowali.
W Karakorum w ciągu dwóch tygodni wspiął się z Jeanem Troilettem na trzy ośmiotysięczniki: dwa Gasherbrumy i Broad Peak, na ten ostatni wszedł i zszedł w dwie doby.
– To było mistrzostwo! – podsumowuje ten wyczyn Krzysztof Wielicki. Loretan miał za sobą już siedem ośmiotysięczników, a wciąż stał przy szosie z butelkami wina, żeby zarobić na kolejne wyprawy.