Trzy lata temu ukazał się w „Rzeczpospolitej" mój krótki artykuł o zamordowaniu lwowskich profesorów. Gdy gazeta już się drukowała, szperając w sieci, napotkałam anonimowy wpis w Salonie24 dotyczący zbrodni. „Summa fecit – historycy jakoś się do badania tego fragmentu historii nie palą, dziennikarzom jest on obojętny, IPN się poddał – pisze bloger. – Na szczęście pokolenie wojenne już niemal całe wymarło, następne będzie pamiętać słabiej. Wnuki zapomną". Buntuję się: „O, nie wszystkie!".
Piszę do autora e-mail: „O egzekucji wiele razy, w domu, opowiadał mi świadek. A Ty?". „Ja też. Moją babcią była Janina Cieszyńska, córka Antoniego" – odpowiada Piotr Stec. Profesor Antoni Cieszyński, dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza, zginął na Wzgórzach Wuleckich 4 lipca 1941 nad ranem, w grupie 40 Polaków, w większości naukowców. Sądziłam, że pamięć o nich i pozostałych ofiarach tragicznego lipca żyje tylko w starszych ludziach, rokrocznie spotykających się pod pomnikiem koło Politechniki Wrocławskiej, upamiętniającym zamordowanych.
Obudziła nas salwa
W styczniu 2011 roku w trakcie porządkowania archiwum dziadków znajduję cztery pożółkłe kartki. Zbigniew Stuchly: „Wspomnienie". Delikatnie rozkładam rękopis:
„Obudziła nas nad ranem salwa strzałów karabinowych. Zerwałem się z tapczanu i podszedłem do okna. (...) Na polu, od Bursy Abramowiczów szły wolnym krokiem grupki po kilka osób, z tem, że w jednej z nich był niesiony jakiś człowiek na płaszczu. Pochód ten zbliżał się do stoku wzgórza, na którym stała jedna grupa twarzą zwrócona w moim kierunku, a przed nią, tyłem do mnie, niemieccy żołnierze z bronią. Stojących ludzi widziałem tylko do pasa, gdyż dolną część ich ciał zakrywało sfałdowanie wzgórza. Widziałem, jak stojący ludzie przeżegnali się wielkim znakiem krzyża na piersiach, potem nastąpiła salwa. Padli, już ich nie widziałem. Tylko jeden wojskowy stojący z boku przechodził i pochylając się, dostrzeliwał z pistoletu. Obraz ten był przerażający, tragiczny. Wstrząśnięty, starałem się opanować i nie powiedzieć żonie niczego. Po powrocie do sypialni wyjaśniłem, że oficerowie niemieccy przestrzeliwują broń. Żona moja nie odezwała się wcale, a później powiedziała mi, że wiedziała, iż nie mówię prawdy, i że wiedziała, że dzieją się jakieś straszne rzeczy".
Egzekucję na Wzgórzach Wuleckich obserwował dziadek z mieszkania przy ul. Małachowskiego 2 (dziś Ostrogradskich). Oprawcy zgładzili wówczas nie tylko naukowców, ale też żony i potomków niektórych z nich. Wraz z nimi miały zginąć nazwiska znakomitych rodzin oraz świadków ich losów. W 2001 roku na zebraniu założycielskim Związku Potomków Lwowskich Profesorów Zamordowanych przez Gestapo w lipcu 1941 r. we Lwowie odnotowano, że żyje 13 ich potomków i dwóch krewnych w linii bocznej (o tylu wiedzieli założyciele). Dziś, w 70. rocznicę, żyją dzieci pięciorga ofiar zbrodni: Jan Longchamps de Bérier (obecny w mieszkaniu ojca ocalał, bo nie było go na liście – miał dopiero 12 lat), Stanisław Grzędzielski, Zbigniew Kostecki, Barbara Hamerska-Chrobak i Cecylia Bartel. Prezesem Związku był zmarły w ubiegłym roku prof. Tomasz Cieszyński, brat Janiny, wykładowca wrocławskiej AM. W 1941 r. ocalał dzięki przytomności matki, która podała aresztującym, że syn ma 17 lat – a nie – jak miał faktycznie – 20. Cudem uratowali się też jego siostra i szwagier Janina i Marian Puchalikowie. Mieszkali razem. Prof. Antoni Cieszyński kupił tuż przed wojną duży dom. Przeszukujący go żołnierze nie zorientowali się, że istnieją drzwi, które prowadzą do drugiego mieszkania. Marian Puchalik także był naukowcem, później profesorem fizyki na Politechnice Śląskiej.
Profesor Tomasz Cieszyński całe życie poświęcił na dochodzenie do prawdy o zbrodni, którą nazywał bez ogródek ludobójstwem. Gromadził dokumenty, relacje świadków wydarzeń. Zeznawał w śledztwie prowadzonym przez IPN. Kierowany przezeń Związek podejmował próby wytoczenia powództwa o odszkodowanie przed sądami niemieckimi. Skierował memoriał do prezydenta Niemiec Johannesa Raua i prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy. Domagał się od nich wyrażenia żalu i potępienia zbrodni. Po śmierci prof. Cieszyńskiego rozsiani po świecie członkowie Związku Potomków gromadzą się na listach mailingowych, wokół serwisów poświęconych Kresom. Nie zawsze można do nich dotrzeć, kierując się nazwiskiem znanym z kart historii. Im dalsze pokolenie, tym trudniej.