Plus Minus poleca (16-17 lipca)

Ewa Usowicz rozmawia z mecenasem Krzysztofem Piesiewiczem, Rafał Ziemkiewicz pisze o Manueli Gretkowskiej, a Jacek Przybylski o poligamii...

Publikacja: 15.07.2011 19:54

Plus Minus poleca (16-17 lipca)

Foto: Rzeczpospolita

Chciałbym jeszcze trochę nieba

- mówi mecenas Krzysztof Piesiewicz w poruszającym wywiadzie, jaki przeprowadziła  Ewa Usowicz.

Zaszył się pan kompletnie po tzw. sprawie Piesiewicza. Co pan robił w tym czasie?

Przez pierwsze miesiące byłem w kompletnym szoku, nie mogłem zrozumieć, dlaczego ktoś mi to zrobił. Długo i profesjonalnie przygotowywał. Chorowałem...

Miał pan takie momenty, kiedy nie chciał już dalej żyć?

Tak, dziś wiem, że godność jest niekiedy ważniejsza niż życie. Ale nie rozmawiajmy o tym. Cięcie!

Skoro przechodzimy na nomenklaturę filmową, to czy tworzył pan coś w czasie „zaszycia"?

Tak, dopracowałem scenariusze „Wiary" i „Miłości". Ale nie mam już radości z pisania scenariuszy, chętnie stworzyłbym tylko coś do teatru. W ogóle chcę po prostu pisać bez posiłkowania się tą całą maszynerią produkcyjną i tymi, którzy ją finansują.

Kiedy zapadnie wyrok w sprawie szantażystów?

Sąd wyznaczył kolejną rozprawę na 25 sierpnia, wtedy powinny być mowy końcowe. Wszystkie dowody zostały już przeprowadzone. Zmęczony jestem tą sprawą, chciałbym, żeby proces się wreszcie zakończył.

Był pan przez całe lata obrońcą, ale też oskarżycielem posiłkowym, tak jak w sprawie Popiełuszki. Teraz występuje pan w charakterze pokrzywdzonego, a może się okazać, że wkrótce oskarżonego w sprawie o narkotyki. Zmienił się pański punkt siedzenia na sali sądowej. Czy także punkt widzenia na tę salę, na proces...

Na sali sądowej byłem tylko raz, gdy musiałem złożyć zeznania w charakterze pokrzywdzonego. Przez długi czas moja kondycja była na tyle kiepska, że nie byłem w stanie spojrzeć na oskarżonych, czytać dokumentów związanych ze sprawą. Z tej perspektywy tym bardziej doceniam rolę i pomoc mądrego adwokata. Doceniam fakt, że sąd rozpatruje sprawę przy drzwiach zamkniętych. Gdyby było inaczej, kontynuowałby zamiary sprawców.

Jeśli szantażyści zostaną skazani, to przyniesie to panu jakąś ulgę, oczyszczenie, odwet?

Nie czuję kompletnie nic.

Nic a nic?

Nic. Kompletna pustka. Chcę tylko, by ta sprawa się skończyła.

Nie pokazuje się pan publicznie. Boi się pan reakcji ludzi?

Nie, bo spotykam się z ogromną życzliwością obcych ludzi. Dostaję ogromną ilość e-maili z wyrazami wsparcia, choć bywa, że te e-maile mnie zadziwiają.

Z jakiego powodu?

Ludzie piszą mniej więcej w takim duchu: „Nie interesuje mnie pana prywatne życie, to wyłącznie pana sprawa. I tak pana cenię, życzę wszystkiego dobrego". Rzecz w tym, że te sfilmowane przebieranki to nie jest moje prywatne życie! To perfidna ustawka zaplanowana przez szantażystów. W pewnym momencie nie kierowałem już swoim postępowaniem w sposób świadomy. Mogli robić, co chcieli.

Wielokrotnie słyszałam opinie dotyczące tej sprawy, które można by streścić następująco: sfera obyczajowa tej afery wcale mnie jakoś specjalnie nie emocjonuje, ale przekonywanie przez Piesiewicza, że wciągał nosem leki, jest beznadziejne...

A ja już wielokrotnie to tłumaczyłem i nie chcę wyjaśniać po raz kolejny. Ta sprawa trwa i jestem w niej ofiarą! Ci, którzy debatują o immunitecie, niech się lepiej głębiej nad nim zastanowią. Bo jest instytucja immunitetu, ale i instytucja prowokacji.

? ? ?

? ? ?

"Urodził się jako ósme dziecko stolarza z Kcyni. Zmarł w zapomnieniu jako producent proszku na katar. Wybitny polski uczony, ojciec elektroniki, został właśnie oczyszczony z zarzutu kolaboracji z Niemcami." Agnieszka Rybak odtwarza w reportażu Metoda profesora Czochralskiego fascynujący i pełen kontrowersji życiorys naukowca.

"Dowód niewinności składa się z dwóch kartek. Pożółkłych, jak przystało na zapiski z czerwca 1944 r. Na pierwszej wykaligrafowano: „Przesyłam inf. od prof. Czochralskiego". Druga to spisany na maszynie raport dla Oddziału II Komendy Głównej AK. Autor, konkretny, skrupulatny i pragmatyczny, podaje, że na terenie zakładu są tartaki i hale kryte drewnianym dachem, co ułatwia pożar. Doradza jednak „raczej opanowanie w stosownej chwili tych magazynów z najrozmaitszym wysokowartościowym sprzętem".

Jan Czochralski to jeden z najsłynniejszych polskich naukowców. Metoda krystalizacji metali, znana na świecie jako metoda Czochralskiego, doprowadziła do rewolucji elektronicznej. Twórcy komputerów, telefonów komórkowych i cyfrowych aparatów fotograficznych wiele mu zawdzięczają. Jego dorobek naukowy nie budził nigdy wątpliwości. Patriotyzm owszem.

Ostatnia odsłona wojny o Czochralskiego miała miejsce po artykule w „Gazecie Wyborczej" w 1998 r. Prof. Zygmunt Trzaska-Durski, współtwórca „Solidarności" na Politechnice Warszawskiej, specjalista z zakresu krystalografii, stwierdził: „Uczony jest, ale Wielkiego Polaka nie ma". Paweł Tomaszewski, doktor z Instytutu Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych PAN z Wrocławia, replikował: „Wzywam dr. Trzaskę-Durskiego do zaprzestania szastania nieprawdziwymi oskarżeniami". W lutym 2011 r. rektor PW prof. Włodzimierz Kurnik postanowił jednak sięgnąć do dokumentów i definitywnie rozstrzygnąć spór o profesora. Wyprawa ostatniej szansy pod wodzą prof. Mirosława Nadera, wiceprzewodniczącego senackiej komisji ds. historii i kultury i przewodniczącego komisji etyki, wyruszyła na kwerendę archiwów.

Przed miesiącem w Archiwum Akt Nowych odnalazł się meldunek Czochralskiego dla Komendy Głównej AK. Senat Politechniki Warszawskiej jednogłośnie podjął uchwałę w sprawie przywrócenia godności, dobrego imienia i wizerunku profesora."

? ? ?

"Fiasko współpracy z Chinami przy budowie A2 oznacza koniec planów o strategicznym partnerstwie. Na nasze miejsce już ochoczo wskoczyli Węgrzy" - pisze w analizie Autostradą na pobocze prezes Centrum Studiów Polska  Azja Radosław Pyffel.

"W ostatnich tygodniach, zajmując się w Polsce emocjonalną wypowiedzią ojca Rydzyka, propozycją badań psychiatrycznych Jarosława Kaczyńskiego oraz awanturą polskich europosłów w Strasburgu, pominęliśmy sprawę konsekwencji katastrofy, do jakiej doszło przy budowie autostrady A2. Wybiegają one daleko poza horyzont nadchodzącej kampanii wyborczej czy Euro 2012.

Z nieformalnych informacji wynika, że Chińczycy, widząc, iż ponoszą straty i nie mają szans na odbicie ich innymi zamówieniami (gdyż do walki o nie staje kilkanaście firm), uznali, że lepiej jest z Polski uciec i zostawić tutaj spaloną ziemię. Zwłaszcza iż polska strategia opiera się na krótkoterminowej współpracy, która widzi w Chińczykach tanich wykonawców i nie ma na celu rozwoju stosunków politycznych, gospodarczych i kulturalnych, do których budowa dwóch odcinków A2 miała być tylko preludium. W analogicznej sytuacji w Arabii Saudyjskiej inna chińska firma China Railway, która także przeliczyła się w ocenie kosztów budowy szybkiej kolei dla pielgrzymów z Mediny do Mekki, zdecydowała się, czy to w wyniku inaczej skonstruowanej umowy, czy większego znaczenia Arabii Saudyjskiej, jednak dokończyć budowę ze stratą 623 milionów dolarów.

Na Polskę postanowiono machnąć ręką. Najwięcej skorzystał na tym zamieszaniu Viktor Orban. Widząc, iż Polska nie jest zainteresowana strategicznym partnerstwem z Chinami, wiedział, że drugiej takiej szansy mieć już nie będzie. Premier Wen Jiabao zaraz po zerwaniu polskiego kontraktu z Covekiem (będzie teraz rozbudowywał lotnisko w Budapeszcie) zaproponował w trybie natychmiastowym wizytę na Węgrzech. Orban tylko na to czekał. Pokazał, że ma wizję, na której bardzo mu zależy. Przyszło mu to dużo łatwiej, bowiem jest w Europie kandydatem numer jeden do poddania się badaniom psychiatrycznym, choćby dlatego że często otwarcie mówi o zmierzchu Zachodu.

Prasa naszych bratanków nie kryje obaw co do posunięć Orbana. Z jednej strony imponuje jej rozmach jego polityki, ale jednocześnie obawia się, iż rozwój Chin wciąż jest zagadką i bliskie związki z tym krajem mogą mieć dla przyszłości Węgier 'nieprzewidziane konsekwencje'. Warto jednak obserwować oba kraje, by porównać, który z nich w ostatnich tygodniach dokonał lepszych wyborów".

? ? ?

"Obok gwarnej i zabrudzonej cywilizacji zachowały się na Mazurach miejsca o wciąż dziewiczej przyrodzie. Najsilniej doceniają to cudzoziemcy. Instruktor jazdy konnej Mike Joung po raz pierwszy przyjechał z Niemiec na Mazury w 2009 r. Był wczesny listopad, ostre jesienne słońce podświetlało na złoto ostatnie liście brzóz rosnących na skrajach ciemno zielonych sosnowych i świerkowych lasów; między drzewami błyskała niebieskimi refleksami woda leśnych jezior, a nad nią białe chmury pędziły po błękitnym niebie.

– Oczu nie mogłem oderwać. Tyle tu było przestrzeni i tyle kolorów. Zaczynałem rozumieć, dlaczego w Niemczech ludzie, którzy się tutaj urodzili, nie mówili o sobie „Niemcy", ale „jesteśmy z Prus Wschodnich" albo „z Mazur" – opowiada.

Zanim został instruktorem jazdy, był zawodowym żołnierzem. Ale dusza wyrywała mu się ku naturze.– Dla mnie przyroda jest najważniejsza. Szukałem więc miejsca, gdzie będzie jej najwięcej i to dostępnej dla każdego. W Niemczech większość terenów jest prywatnych, ogrodzonych. Nie jest możliwe, by swobodnie jeździć po lasach.

O Mazurach czytał najpierw w Internecie, oglądał dokumentalne filmy w telewizji; potem zaczął rozmawiać z tymi, którzy już tam byli.Ze znalezieniem pracy w mazurskiej stadninie Mike nie miał trudności. Pierwsze było Gałkowo pod Uktą w sercu Puszczy Piskiej, przy szlaku Krutyni.– Pracuję w Polsce trzeci rok i 95 proc. moich kontaktów z mieszkańcami Mazur, z turystami przyjeżdżającymi tutaj jest pozytywnych – przyznaje.

Gdy jedzie z grupą do lasu, to najchętniej wybiera scieżki blisko rzeki Sawicy. Lubi patrzeć na startujące z nadbrzeżnych sitowisk czaple siwe; na śródleśnych łąkach konie wychodzą na stadka saren.

– W Mazurach fascynuje mnie różnorodność. Są tu lasy, przez które można jechać dzień i nie spotkać osady; są wielkie jeziora i śródleśne oczka; górki, bystre rzeki, bagna – wylicza Mike. I są jeszcze miejsca na tyle niezwykłe, że ich zachowanie do dziś może uchodzić za prawdziwy cud." - tak brzmi wstęp do sporządzonego przez Iwonę Trusewicz ilustrowanego opowieściami o ludziach rankingu Siedem Cudów Mazur.

Chciałbym jeszcze trochę nieba

- mówi mecenas Krzysztof Piesiewicz w poruszającym wywiadzie, jaki przeprowadziła  Ewa Usowicz.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy