W pobazyliańskim klasztorze, w sali sąsiadującej ze słynną Celą Konrada, odbył się 28 stycznia 1931 roku– jak w każdą środę – wieczór literacki. Tym razem swoje utwory czytało czterech młodych poetów: Teodor Bujnicki, Jerzy Zagórski, Kazimierz Hałaburda i Czesław Miłosz. Słowo wstępne wygłosił ich kolega Stefan Jędrychowski. Wśród widzów był recenzent „Słowa", najlepszej wileńskiej gazety, której szef wkrótce złożył utalentowanym studentom propozycję nie do odrzucenia. Mieli stworzyć comiesięczny dodatek kulturalny.
Tak narodziły się „Żagary", pismo, które dało nazwę grupie zbuntowanych wierszokletów z Uniwersytetu Stefana Batorego. Najkrócej zabawił w tym towarzystwie Hałaburda, lider uczelnianych wszechpolaków i zawołany bokser. Został usunięty z pisma za udział w antysemickich rozróbach. Na jego miejsce przyszedł Jerzy Putrament, który właśnie antysemitą być przestał. Antoni Gołubiew, przyszły powieściopisarz, odszedł sam. Drażnił go radykalizm kolegów.
Żagaryści nie uznawali bowiem kompromisów. Atakowali skamandrytów za bezideowość i schlebianie pensjonarskim gustom. Wykpiwali konkurencję spod znaku krakowskiej awangardy. Jędrychowski pisał o „zbrodniach przymiotnika". 20-letni Miłosz chłostał „mętne frazesy liberalne i humanitarne". Największy oddźwięk miały jednak artykuły programowe Henryka Dembińskiego: „Defilada umarłych bogów" i „Podnosimy kurtynę". Autor, najwyraźniej pod wrażeniem światowego kryzysu, wywodził, że „kapitalizm zdycha jak stara wypracowana szkapa", a „na Kremlu Stalin posuwa powoli wskazówkę na zegarze rewolucji światowej". Lekiem, który uzdrowi polską gospodarkę, miało być upaństwowienie banków oraz reforma rolna bez wypłaty odszkodowań.
Tego już Stanisław Cat-Mackiewicz, redaktor naczelny pisma utrzymywanego ze składek kresowych ziemian, tolerować nie mógł. Po ośmiu numerach podziękował studentom za współpracę. Przenieśli się pod skrzydła prorządowego „Kuriera Wileńskiego", gdzie historia się powtórzyła. Próbowali jeszcze wydawać gazetę własnym sumptem, lecz widmo bankructwa szybko zajrzało im w oczy. W 1934 roku „Żagary" były już tylko wspomnieniem, choć drogi jego autorów miały się jeszcze nieraz skrzyżować.
W kręgu przyjaciół
Polityczne poglądy radykałów znad Wilii kształtowały się pod wpływem lektur. Na początku czerpali natchnienie z „Przedwiośnia" Żeromskiego oraz z pism Stanisława Brzozowskiego. „Byliśmy antyendeccy i antysienkiewiczowscy" – wspominał po latach Miłosz. Jędrychowski pół żartem, pół serio wywodził, że w stronę komunizmu pchnęły ich reportaże Stanisława Cata-Mackiewicza. Szef „Słowa", zaprzysięgły konserwatysta, opisując swoje wrażenia z podróży po Kraju Rad, mimowolnie dał wyraz fascynacji bolszewicką dynamiką i rozmachem, jakże kontrastującymi z zastojem panującym na polskich Kresach. Od 1930 roku przy wileńskim uniwersytecie działał Instytut Europy Wschodniej, pionierski ośrodek badań sowietologicznych. Jego biblioteka, zawierająca dzieła marksizmu-leninizmu, stała otworem przed zainteresowanymi.
Człowiekiem, który poprowadził młodą elitę Wilna czerwonym szlakiem, był Henryk Dembiński. Miał imponującą wiedzę, charyzmę i publicystyczny talent, a „talentu oratorskiego mógłby mu pozazdrościć Piotr Skarga". Wróżono mu wielką przyszłość. Już jako 19-latek został prezesem katolickiego stowarzyszenia Odrodzenie, potem wybrano go na prezesa Bratniaka, najważniejszej organizacji studenckiej USB. Krążyły słuchy, że oferowano mu pracę w MSZ i kancelarii prezydenta. Duchowy opiekun Odrodzenia ksiądz Walerian Meysztowicz do końca wierzył, że Henryk się opamięta i „ochrzci komunizm". Stało się jednak odwrotnie.
Mniej efektowny od Dembińskiego był Stefan Jędrychowski, który pierwsze polityczne kroki stawiał w piłsudczykowskim Legionie Młodych. Miłosz widział w nim młodego Fausta, kandydata na niekonwencjonalnego poetę i krytyka. Przezwisko Robespierre nadane Jędrychowskiemu przez kolegów trafniej określało jego przyszłość.