We wspomnieniach dziecka pamiętam każdy szczegół, każdego wuja czy ciotkę. Typy jak z Fredry. Ale ziemiaństwo nie było tak bogate, jak się mówi. Owszem, kto miał cukrownię, gorzelnię – żył dobrze, ale reszta – „tylko nasze zboże tanie", jak mówi Orgon w „Dożywociu".
W połowie lat 30. zapanowała moda na pensjonaty w majątkach. Dochód pewny, bo od głowy chyba 6 – 8 złotych. Towarzystwo dobre, bo tylko z polecenia. Oczywiście musiały być atrakcje. Jezioro, urządzenia plażowe, siatkówka, tenis, konie pod wierzch. Bardzo zrobiło się to modne.
Często urządzano też polowania. Jeden z kolegów, Trechciński, miał obiekt mojej zazdrości – prawdziwy sztucer, i chodziliśmy z nim strzelać ptaszki. Nie było to może humanitarne, ale atrakcyjne. Kiedy w końcu Roman z niechęcią wręczył mi sztucer, złożyłem się i jednym strzałem załatwiłem wielkiego gawrona. Roman się wściekł i powiedział, że to przypadkiem. Ja na to: „Mam przecież srebrną odznakę strzelecką!". Nawiasem mówiąc, przydałbym się może w powstaniu jako snajper, gdybym miał z czego strzelać.
Wracajmy do wakacji. Ponieważ rodzina była dobra, ale na święta, więc na dłuższą metę trzeba było pomyśleć, jak spędzić te dwa miesiące. I tak w 1939 roku po rodzinnej naradzie postanowiliśmy nie jechać jak zwykle nad morze – „bo można nie zdążyć" – tylko skorzystać z dobrej rady kuzynki, która poleciła nam majątek znajomych, państwa Mokiejewskich, pod Szydłowcem. Były tam wszelkie atrakcje, które wyliczyłem: i jezioro, i konie, i polowanie, i... kuchnia. Teraz proszę to, co powiem, przeliczyć na kalorie. Dzień zaczynał się śniadaniem między ósmą a dziesiątą – jajka, sery, dżemy – normalnie. O jedenastej było drugie śniadanie – tylko wędliny i sery, kawa. Obiad dla bardzo zgłodniałych już o drugiej. Pięć dań – przystawki, zupa, drugie, deser, kawa. Potem spoczynek i o piątej podwieczorek (tak, tak!). Ciasta – babka, sernik – kawa. Następnie mały spacerek i o siódmej kolacja – zakąski, ciepłe danie, kawa, herbata.
Jak można było to wszystko zjeść? Nic dziwnego, że na przedwojennych zdjęciach panowie na ogół są otyli, a panie „obszerne". Oczywiście kwitły flirty, co Stefan Kiedrzyński opisał w sztuce „Pensjonat we dworze". Pamiętam ojca, jak obwoził kajakiem po okolicznych szuwarach seksowną panią majorową, pamiętam mamę w objęciach zdolnego pianisty Grzybowskiego, wywijającą fokstrota.
Grzybowski w połowie sierpnia dostał kartę mobilizacyjną i wyjechał. Potem jego nazwisko znalazłem na liście katyńskiej. Tak skończył się świat, który istnieje już tylko wirtualnie, we wspomnieniach starych weteranów.