Mukataa, rządowa i administracyjna dzielnica Ramallah, nieoficjalnej stolicy Autonomii Palestyńskiej. Niedaleko mauzoleum Jasera Arafata zatrzymuje się autobus pełen palestyńskich dzieci. Wybiegają uśmiechnięte, powiewając narodowymi flagami, nauczyciel ostrym głosem przywołuje je do porządku – za chwilę wejdą na teren jednego z najbardziej drogich Palestyńczykom miejsc. Nauczyciel wyjaśnia mi, że grób jest tymczasowy, bo ostatecznie Arafat pochowany zostanie w Kopule na Skale w Jerozolimie – zaraz po tym, jak Jerozolima stanie się stolicą niepodległej Palestyny.
Jestem w Ramallah kilka dni po wypuszczeniu z izraelskich więzień ponad tysiąca więźniów palestyńskich. W zamian palestyński Hamas zwolnił izraelskiego sierżanta Gilada Szalita przetrzymywanego w Gazie od 2006 roku. Dzieci zamiast iść do grobu Arafata, kierują się na pusty plac, w środku którego stoi małe mauzoleum poświęcone innej postaci.
Marwan Barghouti, jeden z najbardziej charyzmatycznych liderów OWP, odsiaduje karę pięciokrotnego dożywocia za współudział w pięciu morderstwach ludności cywilnej w Izraelu (sąd nie zarzucał mu bezpośredniego udziału, tylko kierowanie zamachami). Miał się znaleźć w gronie wypuszczonych za Szalita, jednak ostatecznie Izrael nie zgodził się zwolnić człowieka, którego izraelski działacz pokojowy Uri Avnery nazwał palestyńskim Mandelą Dziś zdjęcia i podobizny Barghoutiego widać niemal na każdej ulicy w centrum Ramallah. I nic dziwnego – wielu Palestyńczyków uważa, że Barghouti jest jedynym politykiem palestyńskim zdolnym zasypać wewnętrzne podziały między OWP rządzącą w Ramallah a Hamasem kontrolującym Strefę Gazy.
– I właśnie dlatego Izraelczycy go nie wypuścili – mówi mi doktor Hanan Ashrawi, była negocjatorka w rozmowach pokojowych, dziś posłanka i członkini Komitetu Wykonawczego OWP. – Marwan Barghouti jest więźniem sumienia, to lider polityczny, a nie terrorysta, a mimo to traktowany jest przez Izrael jak zbrodniarz. Tak jest wygodnie premierowi Netanjahu. Jasne jest, że to porozumienie to wynik chwilowej wspólnoty interesów Netanjahu i Hamasu. Obie strony są wewnętrznie osłabione: Netanjahu przez protesty społeczne i przez arabską wiosnę, której skutków Izrael śmiertelnie się boi. Hamas zaś boi się, że prezydent Abbas i OWP zdobywają popularność wśród Palestyńczyków. Zwłaszcza dzięki wrześniowemu wystąpieniu w ONZ, w którym Abbas wezwał do nadania nam statusu pełnoprawnego członka ONZ. Wymiana więźniów czasowo daje Hamasowi więcej siły i popularności. Ale wątpię, czy to przełoży się na długotrwałe strategiczne poparcie dla Hamasu.
Hanan Ashrawi nie jest neutralnym komentatorem, jako wysoka rangą działaczka OWP stanowi stronę w trwającym od 2006 roku sporze między Hamasem a al Fatah (w maju 2011 roku obie organizacje podpisały porozumienie teoretycznie kończące konflikt, w praktyce nadal istnieją dwa ośrodki władzy palestyńskiej – jeden w Ramallah, drugi w Gazie). Jednak z jej oceną zgadza się wielu komentatorów i to po obu stronach tzw. zielonej linii oddzielającej Izrael od Zachodniego Brzegu, Gazy i wzgórz Golan. Wielu moich rozmówców przedstawia podobną wersję: sprytny prawicowy rząd izraelski, który mógł dokonać wymiany więźniów już kilka lat temu, przetrzymywał ich jako zakładników, by wykorzystać, gdy przyjdzie właściwy moment. I ten moment przyszedł, a Netanjahu porozumiał się ze śmiertelnym wrogiem – Hamasem. Ten przystał na umowę, widząc, że OWP zdobywa teren wśród Palestyńczyków.
Domagając się członkostwa w ONZ, prezydent Abbas próbuje umiędzynarodowić konflikt, co miałoby nadać negocjacjom pokojowym nowy impuls. – Naszą deklaracją wyjmujemy sprawę przyszłości Palestyny z rąk izraelskich i amerykańskich, likwidujemy monopol tych dwóch państw na rozwiązanie problemu i mówimy: to jest wspólna odpowiedzialność wszystkich członków ONZ – mówi doktor Ashrawi.
W nieoficjalnej stolicy
Na ulicach Ramallah łatwo zapomnieć o polityce. To 30-tysięczne miasto 20 kilometrów na północ od Jerozolimy, oddzielone betonowym murem od terenów Izraela, nie sprawia wrażenia stolicy okupowanego narodu. Rondo w centrum zakorkowane, na targach bogactwo towarów, domy handlowe pełne zakupowiczów, kawiarnie i restauracje – zatłoczone. A na przedmieściach boom inwestycyjny – szklane wieżowce, eleganckie osiedla mieszkaniowe budowane z piaskowca, którego tutaj pod dostatkiem. Ramallah to jedno z najszybciej rozwijających się miast nie tylko w Autonomii Palestyńskiej, ale na całym Bliskim Wschodzie.
– Ramallah przejęło rolę nieoficjalnej stolicy palestyńskiej w związku z tym, że nasza stolica nie może funkcjonować we wschodniej Jerozolimie – mówi mi Sam Bahour, szef lokalnej firmy konsultingowej AIM. Sam współtworzył Palestyńskie Przedsiębiorstwo Telekomunikacyjne, od 1999 roku zbudował również sieć centrów handlowych. – Czyli w ostatniej dekadzie odniósł pan sukces? – pytam.
– Gdybym funkcjonował w normalnej gospodarce, np. budował supermarkety w Polsce, to pewnie bylibyśmy dziś przy 50. albo 60. sklepie. To, że w tak trudnej sytuacji udało nam się zbudować dziesięć centrów, świadczy, jak odporne i uparte jest środowisko biznesowe w Palestynie, ale nie mówi wiele o stanie Ramallah. Od czasu porozumień z Oslo z końca 1993 roku lokalny biznes, politycy, organizacje międzynarodowe – wszyscy umieścili tu swoje siedziby. To jest dla tego miasta poważne obciążenie, Ramallah nigdy nie było zaprojektowane do pełnienia roli stolicy. Dlatego to, co widzimy, jest złudne. Boom inwestycyjny to bańka mydlana, błędem byłoby myśleć, że to, co widać, pokazuje, jak pięknie rozwija się nasza gospodarka.