A może tak zrezygnować z Autonomii

Logika strachu, zemsty, nienawiści zamyka Izraelczyków i Palestyńczyków w izolacji zarówno fizycznej, jak i mentalnej

Publikacja: 05.11.2011 00:01

Zdjęcia i podobizny jednego z najbardziej charyzmatycznych liderów OWP Marwana Barghoutiego, skazane

Zdjęcia i podobizny jednego z najbardziej charyzmatycznych liderów OWP Marwana Barghoutiego, skazanego na dożywocie, widać niemal na każdej ulicy w centrum Ramallah

Foto: Fotorzepa, Dariusz Rosiak DR Dariusz Rosiak

Mukataa, rządowa i administracyjna dzielnica Ramallah, nieoficjalnej stolicy Autonomii Palestyńskiej. Niedaleko mauzoleum Jasera Arafata zatrzymuje się autobus pełen palestyńskich dzieci. Wybiegają uśmiechnięte, powiewając narodowymi flagami, nauczyciel ostrym głosem przywołuje je do porządku – za chwilę wejdą na teren jednego z najbardziej drogich Palestyńczykom miejsc. Nauczyciel wyjaśnia mi, że grób jest tymczasowy, bo ostatecznie Arafat pochowany zostanie w Kopule na Skale w Jerozolimie – zaraz po tym, jak Jerozolima stanie się stolicą niepodległej Palestyny.

Jestem w Ramallah kilka dni po wypuszczeniu z izraelskich więzień ponad tysiąca więźniów palestyńskich. W zamian palestyński Hamas zwolnił izraelskiego sierżanta Gilada Szalita przetrzymywanego w Gazie od 2006 roku. Dzieci zamiast iść do grobu Arafata, kierują się na pusty plac, w środku którego stoi małe mauzoleum poświęcone innej postaci.

Marwan Barghouti, jeden z najbardziej charyzmatycznych liderów OWP, odsiaduje karę pięciokrotnego dożywocia za współudział w pięciu morderstwach ludności cywilnej w Izraelu (sąd nie zarzucał mu bezpośredniego udziału, tylko kierowanie zamachami). Miał się znaleźć w gronie wypuszczonych za Szalita, jednak ostatecznie Izrael nie zgodził się zwolnić człowieka, którego izraelski działacz pokojowy Uri Avnery nazwał palestyńskim Mandelą Dziś zdjęcia i podobizny Barghoutiego widać niemal na każdej ulicy w centrum Ramallah. I nic dziwnego – wielu Palestyńczyków uważa, że Barghouti jest jedynym politykiem palestyńskim zdolnym zasypać wewnętrzne podziały między OWP rządzącą w Ramallah a Hamasem kontrolującym Strefę Gazy.

– I właśnie dlatego Izraelczycy go nie wypuścili – mówi mi doktor Hanan Ashrawi, była negocjatorka w rozmowach pokojowych, dziś posłanka i członkini Komitetu Wykonawczego OWP. – Marwan Barghouti jest więźniem sumienia, to lider polityczny, a nie terrorysta, a mimo to traktowany jest przez Izrael jak zbrodniarz. Tak jest wygodnie premierowi Netanjahu. Jasne jest, że to porozumienie to wynik chwilowej wspólnoty interesów Netanjahu i Hamasu. Obie strony są wewnętrznie osłabione: Netanjahu przez protesty społeczne i przez arabską wiosnę, której skutków Izrael śmiertelnie się boi. Hamas zaś boi się, że prezydent Abbas i OWP zdobywają popularność wśród Palestyńczyków. Zwłaszcza dzięki wrześniowemu wystąpieniu w ONZ, w którym Abbas wezwał do nadania nam statusu pełnoprawnego członka ONZ. Wymiana więźniów czasowo daje Hamasowi więcej siły i popularności. Ale wątpię, czy to przełoży się na długotrwałe strategiczne poparcie dla Hamasu.

Hanan Ashrawi nie jest neutralnym komentatorem, jako wysoka rangą działaczka OWP stanowi stronę w trwającym od 2006 roku sporze między Hamasem a al Fatah (w maju 2011 roku obie organizacje podpisały porozumienie teoretycznie kończące konflikt, w praktyce nadal istnieją dwa ośrodki władzy palestyńskiej – jeden w Ramallah, drugi w Gazie). Jednak z jej oceną zgadza się wielu komentatorów i to po obu stronach tzw. zielonej linii oddzielającej Izrael od Zachodniego Brzegu, Gazy i wzgórz Golan. Wielu moich rozmówców przedstawia podobną wersję: sprytny prawicowy rząd izraelski, który mógł dokonać wymiany więźniów już kilka lat temu, przetrzymywał ich jako zakładników, by wykorzystać, gdy przyjdzie właściwy moment. I ten moment przyszedł, a Netanjahu porozumiał się ze śmiertelnym wrogiem – Hamasem. Ten przystał na umowę, widząc, że OWP zdobywa teren wśród Palestyńczyków.

Domagając się członkostwa w ONZ, prezydent Abbas próbuje umiędzynarodowić konflikt, co miałoby nadać negocjacjom pokojowym nowy impuls. – Naszą deklaracją wyjmujemy sprawę przyszłości Palestyny z rąk izraelskich i amerykańskich, likwidujemy monopol tych dwóch państw na rozwiązanie problemu i mówimy: to jest wspólna odpowiedzialność wszystkich członków ONZ – mówi doktor Ashrawi.

W nieoficjalnej stolicy

Na ulicach Ramallah łatwo zapomnieć o polityce. To 30-tysięczne miasto 20 kilometrów na północ od Jerozolimy, oddzielone betonowym murem od terenów Izraela, nie sprawia wrażenia stolicy okupowanego narodu. Rondo w centrum zakorkowane, na targach bogactwo towarów, domy handlowe pełne zakupowiczów, kawiarnie i restauracje – zatłoczone. A na przedmieściach boom inwestycyjny – szklane wieżowce, eleganckie osiedla mieszkaniowe budowane z piaskowca, którego tutaj pod dostatkiem. Ramallah to jedno z najszybciej rozwijających się miast nie tylko w Autonomii Palestyńskiej, ale na całym Bliskim Wschodzie.

– Ramallah przejęło rolę nieoficjalnej stolicy palestyńskiej w związku z tym, że nasza stolica nie może funkcjonować we wschodniej Jerozolimie – mówi mi Sam Bahour, szef lokalnej firmy konsultingowej AIM. Sam współtworzył Palestyńskie Przedsiębiorstwo Telekomunikacyjne, od 1999 roku zbudował również sieć centrów handlowych. – Czyli w ostatniej dekadzie odniósł pan sukces? – pytam.

–  Gdybym funkcjonował w normalnej gospodarce, np. budował supermarkety w Polsce, to pewnie bylibyśmy dziś przy 50. albo 60. sklepie. To, że w tak trudnej sytuacji udało nam się zbudować dziesięć centrów, świadczy, jak odporne i uparte jest środowisko biznesowe w Palestynie, ale nie mówi wiele o stanie Ramallah. Od czasu porozumień z Oslo z końca 1993 roku lokalny biznes, politycy, organizacje międzynarodowe – wszyscy umieścili tu swoje siedziby. To jest dla tego miasta poważne obciążenie, Ramallah nigdy nie było zaprojektowane do pełnienia roli stolicy. Dlatego to, co widzimy, jest złudne. Boom inwestycyjny to bańka mydlana, błędem byłoby myśleć, że to, co widać, pokazuje, jak pięknie rozwija się nasza gospodarka.

Pytam, jakie konkretne problemy napotyka palestyński biznesmen w Ramallah, Sam Bahour opowiada mi swoją historię.

– Jestem Palestyńczykiem urodzonym w Stanach Zjednoczonych, ożeniłem się z tutejszą Palestynką i po podpisaniu umów z Oslo pod koniec 1993 roku zdecydowaliśmy się zamieszkać na stałe w Palestynie. Jednak Palestyńczycy z zagranicy nie mają prawa osiedlać się na terenach okupowanych, więc przyjechałem na wizę turystyczną i po każdych trzech miesiącach musiałem wyjeżdżać z kraju, by ją odnowić. Żyłem tak przez 15 lat, co oczywiście jest jawną dyskryminacją ze strony władz izraelskich. Jeśli byłbym Żydem, to w momencie wylądowania na lotnisku w Tel Awiwie miałbym prawo do otrzymania obywatelstwa Izraela. Mnie, jako Palestyńczykowi, otrzymanie od Izraela prawa stałego pobytu na terytoriach okupowanych zabrało prawie 20 lat. Pamiętajmy, że Palestyńczycy jako naród zostali rozproszeni po 1948 roku, a potem po 1967. Większość z nas żyje w diasporze, na terytoriach okupowanych mieszka nie więcej niż 40 – 45 procent naszej ludności. Nie da się budować nowej Palestyny, jeśli Izrael uniemożliwia nam dostęp do ojczyzny.

– Wszyscy Palestyńczycy podlegają systemowi zbiorowych kar ze strony Izraela – mówi Sam Bahour. – Podam taki przykład: jeszcze jako obywatel amerykański i posiadacz izraelskiej wizy turystycznej mogłem ukończyć kurs MBA na uniwersytecie w Tel Awiwie. Jako palestyński rezydent nie mogę studiować w Izraelu, bo nie mam prawa tam wjeżdżać. Jestem konsultantem biznesowym, jedna trzecia moich klientów mieszkała w Jerozolimie. W dniu, w którym przed kilku laty odebrałem swój palestyński dowód osobisty, straciłem tę jedną trzecią klientów. Od dnia, w którym dostałem prawo stałego pobytu w Palestynie, nie wolno mi wysiąść z samolotu w Tel Awiwie. Jako Palestyńczyk, aby wylecieć z kraju, muszę  korzystać z lotniska z Jordanii. Dodajmy do tego system pozwoleń na poruszanie się po kraju wydawanych arbitralnie przez Izrael i regularne upokarzanie ludzi na punktach kontrolnych. Cały system utrudnień, zakazów, dyskryminacji składa się na coś, co jeden z moich izraelskich przyjaciół nazwał matriksem kontroli.

A jeśli chodzi o wzrost produktu krajowego brutto, to rzeczywiście jest on znaczący. Jednak PKB jako wyznacznik rozwoju wolno stosować w przypadku krajów suwerennych, nie nadaje się on do oceny gospodarek pod okupacją wojskową. Weźmy taki przykład: kiedyś potrzebowałem 20 minut, żeby przejechać z Ramallah do Betlejem. Dzisiaj, ponieważ nie mam prawa wjazdu do Jerozolimy i muszę jechać naokoło przez izraelskie punkty kontrolne, taka podróż zabiera mi co najmniej godzinę i 45 minut. Dla PKB to jest bardzo dobry imuls: zużywam więcej benzyny, wpadam w więcej dziur w drodze, więc szybciej niszczę samochód, kupuję jedzenie po drodze itd. Moim zdaniem od 20 do 30 procent naszego PKB jest napędzane izraelską okupacją wojskową.

Pomoc wzmacnia okupację

Niedawne badania prowadzone przez palestyńskie Ministerstwo Gospodarki ujawniają skalę problemu. Według raportu izraelska okupacja kosztuje Palestyńczyków prawie 7 miliardów dolarów nominalnego dochodu rocznie. Bez okupacji gospodarka palestyńska mogłaby rosnąć dwukrotnie szybciej, twierdzą autorzy raportu. Straty wynikają głównie z restrykcji w dostępie Palestyńczyków do wody i bogactw naturalnych na Zachodnim Brzegu, ograniczeń importowo-eksportowych, a zwłaszcza zakazu swobodnego poruszania się po kraju. Pytam Sama Bahoura, w jakim stopniu na iluzoryczny obraz rozwoju Ramallah wpływa pomoc zagraniczna.

– Zagraniczna pomoc jest dziś jednym z głównych czynników pomagających Izraelowi w utrzymaniu okupacji naszych ziem. Proszę pamiętać: według prawa międzynarodowego okupant jest odpowiedzialny za ludność pod okupacją. Jeśli wspólnota międzynarodowa pompuje miliony dolarów w naszą służbę zdrowia, nasz system edukacji, naszą infrastrukturę, to w praktyce zdejmują z rządu Izraela obowiązki wobec okupowanej ludności, których wypełnienia wymaga prawo międzynarodowe. Realnie rzecz biorąc, międzynarodowi dawcy pomocy wspomagają okupację ziem palestyńskich przez Izrael.

– To niech rząd palestyński zrezygnuje z tej pomocy.

– Oczywiście. Władze palestyńskie należy krytykować za współpracę z Izraelem. Ludzie pytają: dlaczego odwalacie brudną robotę za okupanta? Dlaczego wywozicie śmieci? Dlaczego bierzecie odpowiedzialność za funkcjonowanie szpitali? Niech Izraelczycy wywożą śmieci, niech leczą Palestyńczyków w swoich szpitalach albo niech budują tutaj szpitale dla nas i kształcą naszych lekarzy. Zarówno donorzy, jak i władze palestyńskie wykonują obowiązki należące do izraelskich okupantów i w ten sposób stają się wspólnikami Izraela.

Los cywilów

W Mukataa pytam Hanan Ashrawi, co myśli na temat wymiany więźniów między Hamasem a Izraelem.

– To jest wadliwe porozumienie – mówi. – Nie wypuszczono wszystkich kobiet, w izraelskich więzieniach ciągle pozostaje 126 palestyńskich dzieci, nie wyszli wszyscy więźniowie z długimi wyrokami (pamiętajmy, że Izrael zobowiązał się wypuścić więźniów palestyńskich na mocy umowy z Oslo sprzed 18 lat i nigdy tego zobowiązania nie dotrzymał), wielu więźniów zostało deportowanych natychmiast po wypuszczeniu, a przecież deportacja to jeden z najbardziej bolesnych i oczywiście nielegalnych środków przymusu stosowanych przez Izrael. Ludzie o tym wszystkim wiedzą, ale teraz nie chcą mącić radości rodzin zwolnionych. Jednak kiedyś upomną się o prawa innych więźniów.

Pytam panią Ashrawi, czy nie budzi jej wątpliwości fakt, że wielu wypuszczonych Palestyńczyków było winnych zbrodni na izraelskiej ludności cywilnej.

– Mam tylko wątpliwości co do osób, które nie zostały zwolnione, a powinny już dawno wyjść z więzienia. Opinia w Izraelu i na świecie przedstawia Szalita jako niewinną ofiarę i dehumanizuje naszych więźniów, ale to my jesteśmy pod okupacją. Proszę pamiętać, że Gilad Szalit został pojmany w czołgu w trakcie ostrzeliwania Gazy. To jest żołnierz izraelskich sił okupacyjnych, a my nie jesteśmy agresorem, tylko okupowanym narodem, który ma prawo do oporu, również zbrojnego. Możemy się między sobą spierać co do metod oporu wobec okupacji – ja z pewnością jestem przeciwna używaniu przemocy wobec cywilów i właśnie dlatego uważam, że większość dowódców izraelskich powinna siedzieć w więzieniu, bo z zimną krwią regularnie stosują oni przemoc wobec palestyńskiej ludności cywilnej. Podczas ataków na Gazę Izraelczycy zabili bezkarnie ponad 1400 osób (według źródeł palestyńskich izraelska armia IDF zabiła 926 cywilów, według IDF ofiar cywilnych było 295 – DR). Izrael sam sobie udziela licencji na zabijanie i łamanie prawa, a jednocześnie oskarża każdego Palestyńczyka żyjącego pod okupacją o bycie terrorystą – bez względu na to, co oskarżony robi albo nie robi.

– Izrael nigdy nie zabija z premedytacją ludności cywilnej. Nigdy – mówi mi Anat Berko, pułkownik rezerwy IDF, autorka wydanej w Polsce książki „Droga do raju", zbioru wywiadów z więźniami palestyńskimi. – Wielokrotnie natomiast zdarza się, że armia odstępuje od zaatakowania celu, wiedząc, że może zabić cywilów. Tak było bardzo często w trakcie operacji „Płynny ołów" w Gazie. Niestety, Palestyńczycy regularnie używają cywilów w roli tarcz i umieszczają swoje punkty bojowe w środku osiedli cywilnych. Dlaczego? Dlatego, że wiedzą, iż IDF za wszelką cenę starał się uniknąć ofiar cywilnych i odstępuje od ataku, kiedy narażone jest życie zbyt wielu niewinnych ofiar. Tymczasem wielu Palestyńczyków zabija ludność cywilną z premedytacją. Zresztą nie tylko izraelską. Równie okrutni bywają Palestyńczycy wobec siebie. Członkowie Hamasu i al Fatah mordują się nawzajem bez litości, znamy sceny, kiedy w trakcie wojny domowej w 2006 i 2007 roku zrzucali wrogów z dachów budynków, przywiązywali ciała zabitych przeciwników politycznych do samochodów i ciągali ulicami Gazy, bezkarnie zabijali własną ludność cywilną (według źródeł palestyńskich w latach 2006 – 2007 w starciach między zwolennikami Hamasu i al Fatah zginęło ponad 600 osób). Kiedyś jedna więźniarka powiedziała mi: Izrael nigdy nie robił wobec nas takich rzeczy, jakie robili wobec siebie Hamas i al Fatah. Po prostu duża grupa Palestyńczyków uważa, że nie da się rozwiązać problemów inaczej niż przemocą.

– Jest dokładnie na odwrót – mówi mi na to Hanan Ashrawi. – Ta wymiana więźniów wysyła całemu światu czytelny przekaz: Izrael rozumie wyłącznie język przemocy, nie umie przyjąć języka rozsądku, negocjacji, pojednania. Przez 20 lat OWP prowadziła negocjacje pokojowe i one nie tylko nie doprowadziły nas do żadnych sukcesów, ale pogłębiały problem: w ich trakcie trwała rozbudowa osiedli, następowała dalsza aneksja Jerozolimy, dalsza fragmentacja naszych terenów, ustanowiono setki nowych punktów kontrolnych, zbudowano mur zamykający nas w gettach, Izraelczycy doprowadzali naród do nędzy przy swojej całkowitej bezkarności i bezczynności świata. Taki jest owoc naszej naiwnej wiary w to, że Izrael chce pokoju, a Stany Zjednoczone chcą powstania państwa palestyńskiego. Hamas mówi na to: widzicie co macie z negocjacji? A my uprowadziliśmy jednego żołnierza i w zamian ponad tysiąc naszych znalazło się na wolności.

Sahar Francis jest palestyńską chrześcijanką mieszkającą we wschodniej Jerozolimie. W Ramallah kieruje organizacją Addameer (Sumienie) udzielającą pomocy więźniom palestyńskim. Pytam ją, jak byli traktowani zwolnieni właśnie więźniowie. Pytam, bo w izraelskich mediach sceny z udziałem świetnie wyglądających, dobrze odżywionych Palestyńczyków kontrastowały z widokiem wychudłego Gilada Szalita, który – jak się okazało – nie miał nawet dobrze zaleczonych ran sprzed pięciu lat. Dla wielu Izraelczyków zestawienie tych dwóch obrazów pokazywało różnicę traktowania więźniów po jednej i drugiej stronie.

– To jest groteskowe porównanie. Strefa Gazy od lat jest poddana blokadzie, cała ludność tego regionu cierpi z powodu chorób, niedożywienia, braku dostępu do wody i innych podstawowych środków do życia. Gilad Szalit miał takie same warunki życia jak półtora miliona Palestyńczyków, którzy są zamknięci w Gazie przez ostatnie pięć lat. Poza tym fakt, że wypuszczeni więźniowie po wyjściu na wolność cieszyli się i wyglądali na szczęśliwych nijak się ma do ich więziennego losu. Kilku z nich spędziło w zamknięciu ponad 30 lat, niektórzy żyli nawet osiem lat w całkowitej izolacji. Oprócz tego poddawani byli codziennym karom, np. więźniowie z Gazy przez ostatnie pięć lat mieli całkowity zakaz odwiedzin, niektórzy nie mieli należytej opieki lekarskiej, nawet chorzy na raka, co doprowadziło do śmierci w kilku przypadkach. Takie przykłady można mnożyć.

– Izraelczycy zaprzeczają, że palestyńscy więźniowie są źle traktowani – mówię. I opowiadam pani Francis o rozmowie z byłym żołnierzem IDF, który służył w jednym z izraelskich więzień. Twierdził, że więźniowie dostają kilogram chleba dziennie, jedzą mięso, warzywa, zupy, dostają od państwa pieniądze na dodatkowe zakupy, mają prawo do wizyt oraz nauki. – Oni jedli lepiej niż my – żalił się mój rozmówca.

– Prawo do podjęcia studiów zostało w tym roku odebrane – mówi Francis. – Więźniowie nie mogą też otrzymywać książek od rodzin. Wielu więźniów płaci za swoje jedzenie. Muszą dokupować pożywienie w więziennej kantynie, bo inaczej chodziliby głodni. My w Addameer prowadzimy badanie ekonomicznych skutków więzienia 5 tysięcy Palestyńczyków. Wynika z nich, że Izrael zarabia na tym spore pieniądze. Podam taki przykład: cukrzycy i osoby chore na nadciśnienie dostają trzy kilogramy warzyw tygodniowo. Czy to wystarczająca ilość dla chorego, dla którego warzywa mają stanowić podstawę diety? Zresztą jako karę dla tych więźniów ogranicza się spożycie warzyw do kilograma i 700 gram tygodniowo i jednej ósmej kurczaka. Muszą dokupować żywność, nie mają wyjścia.

Na wojnie giną ludzie

Pytam Sahar Francis, co dla niej jako chrześcijanki znaczy wypuszczenie na wolność tak dużej grupy ludzi winnych zabijania cywilów.

– To jest wojna, na wojnie giną ludzie. To nie znaczy, że ci, którzy popełniają przestępstwa wobec niewinnej ludności cywilnej, mają pozostać bezkarni, jednak podstawowe pytanie brzmi: jak zapewnić oskarżonym sprawiedliwy proces. Izraelskie sądy wojskowe łamią wszelkie standardy prawa międzynarodowego. Kolejna kwestia to całkowita bezkarność izraelskich wojskowych i osadników z Zachodniego Brzegu winnych zabójstw cywilów palestyńskich. Nikt nie rozlicza z przestępstw.

– To nie jest prawda – mówię. – Izraelscy żołnierze i osadnicy idą do więzienia za przemoc wobec palestyńskich cywilów.

– Czy uważa pan, że podczas bombardowania Gazy w 2008 i 2009 roku Izraelczycy różnicowali cele wojskowe i cywilne? Jeśli używa się bomb fosforowych, to jak można twierdzić, że armia chroni cywilów? Izraelczycy nie dbali o życie cywilów palestyńskich podczas ostrzału Gazy, podobnie jak przez całe 44 lata okupacji. Wystarczy porównać liczbę palestyńskich zamachów samobójczych Palestyńczyków od 1967 roku i liczbę ofiar ataków armii izraelskiej na ludność palestyńską. Pamiętajmy też o prawnej dyskryminacji Palestyńczyków. Izrael sądzi swoich obywateli w sądach cywilnych, Palestyńczyków zaś w sądach wojskowych, dlatego osadnik czy żołnierz winny poważnej zbrodni dostaje najczęściej pięć – sześć lat, a jeśli wyjątkowo zostanie skazany na dożywocie, to wyjdzie wcześniej na mocy amnestii albo otrzyma prawo do urlopu, podczas którego może mieć namiastkę normalnego życia. Palestyńczycy tymczasem skazywani są na najsurowsze kary, przetrzymywani w więzieniach w Izraelu, co samo w sobie jest niezgodne z prawem, i jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby którykolwiek został zwolniony na mocy amnestii . Nawet w wypadku śmierci członka najbliższej rodziny Palestyńczycy nie są zwalniani na pogrzeb.

Pytam Sahar Francis, czy rozumie obawę Izraelczyków, że wypuszczeni na wolność wrócą do terroru.

– Izraelczycy nie chcą się zmierzyć się z rzeczywistością, nie chcą znać faktów na temat tego, jak ich państwo traktuje okupowany naród palestyński. Sami powinni siebie zapytać: dlaczego zadajemy tak ogromne cierpienie Palestyńczykom? Szanujcie nas, a zapewniam, że nie będzie ani jednego aktu oporu wobec Izraela. Przecież nie chodzi o to, że Palestyńczycy są terrorystami, albo że chcą stosować przemoc, bo tak im się podoba. To są rasistowskie brednie. Nawet wśród wypuszczonych więźniów niedoszli zamachowcy-samobójcy to była mniejszość. Większość to bojownicy, palestyńscy bohaterowie narodowi, którzy przeciwstawiają się armii okupacyjnej, a nie cywilom. Bardzo mi przykro to mówić, ale w każdej wojnie cywile płacą okrutną cenę i dlatego musimy zrobić wszystko, by nastał pokój.

Rozwiązać Autonomię?

Czym dłużej rozmawiam z kolejnymi Izraelczykami i Palestyńczykami, tym bardziej beznadziejne wydaje się szukanie recept na porozumienie obu narodów. Jeden żyje w nieustannym strachu i przekonaniu, że bez stosowania siły nie przetrwa, drugi uważa się za ofiarę, dla której przemoc bywa jedynym skutecznym narzędziem komunikacji ze światem. Logika strachu, zemsty, nienawiści zamyka oba narody w izolacji, zarówno fizycznej, jak i mentalnej.

– Jak długo to potrwa? – pytam Sama Bahoura. – W końcu, skoro obecna sytuacja jest wygodna dla wszystkich, łącznie z obecnym rządem Izraela i częścią palestyńskich władz, które czerpią materialne korzyści ze status quo, to skąd ma nadejść impuls, by ją zmieniać?

– Wszyscy, może poza USA, rozumieją, że Izraelczycy nie chcą drugiego państwa między Jordanem a Morzem Śródziemnym – mówi Sam. – Zresztą Obama już odrzucił deklarację Abbasa z ONZ, on potrzebuje głosów amerykańskich Żydów przed wyborami i nic w jego stosunku do regionu się nie zmieni. Europa ma swoje problemy i jak widać, staje się coraz bardziej polityczną wydmuszką. Nikogo nie interesuje, co się tutaj dzieje. Czyli wszyscy mówią nam, że od 1967 roku z nas sobie żartowali: tak sobie tylko gadamy, ale nikt poważnie nie myśli o żadnym państwie dla Palestyńczyków. Co w takim razie? Moim zdaniem możliwe jest zupełnie nowe rozwiązanie. Przede wszytskim Abbas ma dość pomiatania sobą i zupełnie poważnie rozważa rozwiązanie Autonomii Palestyńskiej. Po prostu zrzeknie się władzy, zamknie sklep, a klucze odda Izraelczykom. To, co nazywa się procesem pokojowym rozpoczętym w Oslo, przestanie istnieć, a Izrael będzie miał na głowie prawie 2 miliony bardzo rozeźlonych Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu. I jest jeszcze bardziej prozaiczna wersja tego rozwiązania. Młode pokolenie Palestyńczyków powie: nie chcecie dwóch państw, dobrze, to będziecie mieli jedno. Wie pan, ja mam dwie nastoletnie córki i cokolwiek bym o tym myślał, to iPhone jest dla nich ważniejszy niż palestyńska państwowość. To może nam się podobać albo nie, ale tak właśnie jest. Pokolenie moich córek nie ma ochoty żyć w nędzy i dyskryminacji jak ich rodzice i dziadkowie. One któregoś dnia zgłoszą się do Izraelczyków i powiedzą: OK, wygraliście wojnę, bierzcie wszystko, tylko nam się coś w zamian należy. Poprosimy o pełne prawa wyborcze, miejsca na uniwersytetach, prawo do zakupu ziemi i domów na terenie Izraela, dobrze płatną pracę, dajcie zasiłki bezrobotnym, miejsca w szpitalach dla chorych, utrzymujcie naszych emerytów. My się poddajemy, niech będzie Izrael od morza do Jordanu, ale w zamian żądamy pełnego włączenia w wasz system społeczny, polityczny, gospodarczy. Zapewniam pana, że Izrael boi się takiego rozwiązania jeszcze bardziej niż zamachów Hamasu.

Mukataa, rządowa i administracyjna dzielnica Ramallah, nieoficjalnej stolicy Autonomii Palestyńskiej. Niedaleko mauzoleum Jasera Arafata zatrzymuje się autobus pełen palestyńskich dzieci. Wybiegają uśmiechnięte, powiewając narodowymi flagami, nauczyciel ostrym głosem przywołuje je do porządku – za chwilę wejdą na teren jednego z najbardziej drogich Palestyńczykom miejsc. Nauczyciel wyjaśnia mi, że grób jest tymczasowy, bo ostatecznie Arafat pochowany zostanie w Kopule na Skale w Jerozolimie – zaraz po tym, jak Jerozolima stanie się stolicą niepodległej Palestyny.

Jestem w Ramallah kilka dni po wypuszczeniu z izraelskich więzień ponad tysiąca więźniów palestyńskich. W zamian palestyński Hamas zwolnił izraelskiego sierżanta Gilada Szalita przetrzymywanego w Gazie od 2006 roku. Dzieci zamiast iść do grobu Arafata, kierują się na pusty plac, w środku którego stoi małe mauzoleum poświęcone innej postaci.

Marwan Barghouti, jeden z najbardziej charyzmatycznych liderów OWP, odsiaduje karę pięciokrotnego dożywocia za współudział w pięciu morderstwach ludności cywilnej w Izraelu (sąd nie zarzucał mu bezpośredniego udziału, tylko kierowanie zamachami). Miał się znaleźć w gronie wypuszczonych za Szalita, jednak ostatecznie Izrael nie zgodził się zwolnić człowieka, którego izraelski działacz pokojowy Uri Avnery nazwał palestyńskim Mandelą Dziś zdjęcia i podobizny Barghoutiego widać niemal na każdej ulicy w centrum Ramallah. I nic dziwnego – wielu Palestyńczyków uważa, że Barghouti jest jedynym politykiem palestyńskim zdolnym zasypać wewnętrzne podziały między OWP rządzącą w Ramallah a Hamasem kontrolującym Strefę Gazy.

– I właśnie dlatego Izraelczycy go nie wypuścili – mówi mi doktor Hanan Ashrawi, była negocjatorka w rozmowach pokojowych, dziś posłanka i członkini Komitetu Wykonawczego OWP. – Marwan Barghouti jest więźniem sumienia, to lider polityczny, a nie terrorysta, a mimo to traktowany jest przez Izrael jak zbrodniarz. Tak jest wygodnie premierowi Netanjahu. Jasne jest, że to porozumienie to wynik chwilowej wspólnoty interesów Netanjahu i Hamasu. Obie strony są wewnętrznie osłabione: Netanjahu przez protesty społeczne i przez arabską wiosnę, której skutków Izrael śmiertelnie się boi. Hamas zaś boi się, że prezydent Abbas i OWP zdobywają popularność wśród Palestyńczyków. Zwłaszcza dzięki wrześniowemu wystąpieniu w ONZ, w którym Abbas wezwał do nadania nam statusu pełnoprawnego członka ONZ. Wymiana więźniów czasowo daje Hamasowi więcej siły i popularności. Ale wątpię, czy to przełoży się na długotrwałe strategiczne poparcie dla Hamasu.

Hanan Ashrawi nie jest neutralnym komentatorem, jako wysoka rangą działaczka OWP stanowi stronę w trwającym od 2006 roku sporze między Hamasem a al Fatah (w maju 2011 roku obie organizacje podpisały porozumienie teoretycznie kończące konflikt, w praktyce nadal istnieją dwa ośrodki władzy palestyńskiej – jeden w Ramallah, drugi w Gazie). Jednak z jej oceną zgadza się wielu komentatorów i to po obu stronach tzw. zielonej linii oddzielającej Izrael od Zachodniego Brzegu, Gazy i wzgórz Golan. Wielu moich rozmówców przedstawia podobną wersję: sprytny prawicowy rząd izraelski, który mógł dokonać wymiany więźniów już kilka lat temu, przetrzymywał ich jako zakładników, by wykorzystać, gdy przyjdzie właściwy moment. I ten moment przyszedł, a Netanjahu porozumiał się ze śmiertelnym wrogiem – Hamasem. Ten przystał na umowę, widząc, że OWP zdobywa teren wśród Palestyńczyków.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy