Niegdyś odgrywały godną uwagi rolę w dziejach Europy, później zaś zeszły ze sceny dziejowej, pozostawiając dość nikłe na ogół i nie zawsze łatwo dostrzegalne ślady swojego istnienia" – pisze prof. Jerzy Strzelczyk we wstępie do książki „Zapomniane narody Europy". Zajmuje się w niej dziejami ośmiu ludów. Opowiada o Wenetach (do dziś podejrzewanych przez niektórych, że przebrali się potem za Kaszubów), Swebach, Longobardach, Piktach, Wiślanach, Obodrzycach, Chazarach i Jaćwięgach. Różna była ich rola, dzieje i przyczyny upadku. Łączy je jedno: „dawno znikły już z mapy, a na ogół także z pamięci Europejczyków. Niemal nikt nie poczuwa się do następstwa po nich".
Zostały po nich strzępy historii – garść nazw geograficznych, archeologiczne znaleziska, nieliczne zapiski w kronikach. A przecież i tak ludy te miały szczęście w porównaniu z takimi, o których nie wiemy literalnie nic. Kim byli Hirrowie, o których raz wspomina Pliniusz Starszy (i tylko on!) w swojej „Historii naturalnej"? A Sytonowie, którymi wedle Tacyta rządziły kobiety? Jak brzmiały i co opiewały pieśni, które śpiewali budowniczowie posągów z Wyspy Wielkanocnej (do diaska, nawet nie wiemy, po co je zbudowali)?
1
W wielu przypadkach wiemy tylko, że mnóstwa rzeczy nie wiemy, w dodatku często swą niewiedzę pokrywamy naukową nowomową. Jakże inaczej bowiem interpretować można przechwałki naukowców, że odczytali pismo linearne A ze starożytnej Krety. Rzecz wygląda zaś tak, że wiedzą tylko mniej więcej, jakim dźwiękom odpowiadają poszczególne hieroglify, ale i tak nie są w stanie zrozumieć ocalałych tekstów, bo język, w którym je napisano, zniknął na zawsze. Brutalnie mówiąc – jaki pożytek z wiedzy, czym różni się „sz" od „ś", jeśli posiadacz tych wiadomości nie jest w stanie przeczytać „Pana Tadeusza"?
Nigdy nie dowiemy się niczego o językach, zwyczajach, wierszach i historii niezliczonych ludów, które zniknęły w przeszłości, bo padły pod ciosami innych – silniejszych, bardziej ekspansywnych, lepiej zorganizowanych, a czasem po prostu mających więcej szczęścia. Dotyczy to w tym samym stopniu „potencjalnych narodów" Afryki, obu Ameryk, Azji (zwłaszcza centralnej). I nic w tym dziwnego – w końcu nawet istniejący jeszcze (i używany) język tasmański zniknął z powierzchni Ziemi wraz z ostatnim Tasmańczykiem w roku 1905. Tu sprawa jest akurat powszechnie znana – mieszkańcy Tasmanii nie przetrwali zderzenia z brytyjskimi kolonizatorami i przestali istnieć w ciągu jednego stulecia. Ilu ludów nie uda nam się nigdy poznać, bo przestały istnieć, zanim mieliśmy okazję je odkryć – tego wiedzieć nie będziemy nigdy.
2
Kto myśli, że wymierające języki i narody to problem odległej przyszłości lub dalekich rubieży cywilizowanego świata, ten jest w błędzie. Wedle szacunków indonezyjskiego naukowca Zainuddina Taha w XXI stuleciu zniknie prawdopodobnie połowa z 5 tysięcy języków używanych dziś na naszej planecie. Doktor Tah wie, co mówi – sam jest świadkiem zaniku nawet tak popularnych (w jego części świata) języków, jak jawajski czy balijski. Przyczyna jest prosta – zwykle się okazuje, że szukające swojego miejsca w globalizującym się świecie młode pokolenie porzuca tradycje i języki starszych. To jeszcze – jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało – pół biedy. Istnieją bowiem narody, które zagrożone są po prostu całkowitym fizycznym unicestwieniem, a nie „tylko" utratą własnego języka. Choćby na rozdartym wojną Kaukazie.