Maskarady Cindy Sherman

Artystka wytyka Amerykankom brak autentyzmu, ukazując maski, jakie narzucają im obyczaj i popkultura

Publikacja: 10.03.2012 00:01

„Untitled # 96”, jeden z najsłynniejszych fotogramów artystki

„Untitled # 96”, jeden z najsłynniejszych fotogramów artystki

Foto: Moma, New York

Re­tro­spek­ty­wę prac Cin­dy Sher­man w no­wo­jor­skim Mu­seum of Mo­dern Art traf­nie otwar­to w dniu roz­da­nia Osca­rów. Hol­ly­wo­od pro­du­ku­je ob­ra­zy, przez któ­re ko­bie­ty fil­tru­ją rze­czy­wi­stość i wy­twa­rza­ją so­bie po­zor­ne oso­bo­wo­ści. A ona de­ma­sku­je fałsz tych kre­acji na za­in­sce­ni­zo­wa­nych zdję­ciach sa­mej sie­bie.

Za­czę­ła dro­gę do sła­wy se­rią rze­ko­mych fo­to­sów fil­mo­wych uka­zu­ją­cych ste­reo­ty­po­we ro­le ko­biet 35 lat te­mu. Po­ka­zy­wa­ła, jak dą­żąc do ide­ału uro­dy, da­ją się mal­tre­to­wać wy­mo­gom hau­te co­utu­re; jak na­gi­na­ją się do ero­tycz­nych ocze­ki­wań męż­czyzn; jak gro­te­sko­wo trzy­ma­ją się złu­dzeń mło­do­ści; jak roz­pacz­li­wie cho­wa­ją sta­rość  pod ma­ki­ja­żem i sym­bo­la­mi wy­so­kie­go sta­tu­su spo­łecz­ne­go.

Fe­mi­nizm nie mógł prze­pu­ścić ta­kiej grat­ki. Pro­fe­so­res­sy i pro­fe­so­ro­wie na­pi­sa­li o pra­cach Cin­dy Sher­man bi­blio­te­kę roz­praw. Ar­tyst­ka ma wię­cej zim­nej krwi, nie po­twier­dza hi­ste­rycz­nych cza­sem in­ter­pre­ta­cji, a opi­nie o swej twór­czo­ści trak­tu­je z dy­stan­sem. Sta­ła się kimś wię­cej niż bo­ha­ter­ką fe­mi­ni­zmu. Uzna­no ją w Ame­ry­ce za jed­ne­go z naj­waż­niej­szych ar­ty­stów współ­cze­snych w ogó­le, a nie tyl­ko ar­ty­stek, nie ogra­ni­cza­jąc się przy tym do wy­bra­ne­go ga­tun­ku, ja­kim jest fo­to­gra­fia: Sher­man za­li­cza­na jest do pan­te­onu wraz z Pi­cas­sem czy in­ny­mi mę­ski­mi mi­strza­mi.

Ce­ny, ja­kie osią­ga­ją jej pra­ce, po­twier­dza­ją tę jej po­zy­cję. Ko­lo­ro­wa fo­to­gra­fia „Unti­tled # 96" w for­ma­cie 61 na 121,9 cm z 1981 ro­ku osią­gnę­ła na au­kcji ce­nę 3,9 mi­lio­na do­la­rów. Wi­dać na niej roz­ma­rzo­ną dziew­czy­nę, w rę­ku trzy­ma wy­dar­te z ga­ze­ty ogło­sze­nie klu­bu sa­mot­nych serc. To Cin­dy, ma­ją­ca wte­dy 27 lat: tym ra­zem za­gra­ła ro­lę na­sto­lat­ki. Sher­man po­ja­wia się zresz­tą w pra­wie wszyst­kich swo­ich opu­bli­ko­wa­nych pra­cach, któ­rych jest już bli­sko 500: od 40 lat przy­bie­ra ko­lej­ne po­zy, za­kła­da ko­lej­ne ma­ski.

No­sze­nie ma­sek, wcie­la­nie się w róż­ne ro­le jest po­trze­bą ogól­no­ludz­ką. W Ame­ry­ce jed­nak po­trze­ba ta jest sil­niej­sza niż gdzie in­dziej i bar­dziej ma­ni­fe­stu­je się w za­cho­wa­niach ko­biet. W kra­ju imi­gran­tów „wy­my­śla­nie się na no­wo" nie jest prze­ja­wem ob­łu­dy, lecz przy­sto­so­wa­nia. Ko­bie­ty zmu­szo­ne oby­cza­jem do bier­ne­go za­bie­ga­nia o part­ne­rów upięk­sza­ją się i fał­szu­ją wi­ze­ru­nek. Jesz­cze nie­daw­no prze­wa­ga spo­łecz­na męż­czyzn uła­twia­ła zdo­by­cie part­ner­ki, dla­te­go mniej dba­li o for­mę. To, w du­żym uprosz­cze­niu, je­den z klu­czy do wie­lo­znacz­nej twór­czo­ści Cin­dy Sher­man.

Gdy ar­tyst­ka roz­po­czy­na­ła ka­rie­rę w po­ło­wie lat 70. se­rią „Fo­to­sy fil­mo­we bez ty­tu­łu", fe­mi­nizm bu­dził już świa­do­mość znie­wo­le­nia ko­biet przez ste­reo­ty­py. Sher­man na każ­dym ze zdjęć wy­stą­pi­ła w ro­li ko­ja­rzą­cej się z ty­pa­mi ko­bie­co­ści obec­ny­mi w ki­nie od lat 50. do 70. Te fo­to­sy bu­dzą ma­sę sko­ja­rzeń, ale nie przy­wo­łu­ją kon­kret­nych fil­mów czy ak­to­rek, lecz au­rę, styl. Są ko­pia­mi nie­ist­nie­ją­cych ory­gi­na­łów. To „si­mu­la­cra", jak fran­cu­ski teo­re­tyk Je­an Bo­udril­lard za­czął okre­ślać kil­ka lat póź­niej nie­au­ten­tycz­ną re­pre­zen­ta­cję rze­czy­wi­sto­ści w epo­ce prze­sy­ce­nia świa­ta ob­ra­za­mi.

Se­rię 70 skrom­nych zdjęć (ar­tyst­ka ce­lo­wo po­gor­szy­ła ich ja­kość tech­nicz­ną, aby wy­glą­da­ły jesz­cze bar­dziej tan­det­nie) Mu­seum of Mo­dern Art uzna­ło za „je­den z naj­waż­niej­szych ze­spo­łów dzieł wy­two­rzo­nych w XX wie­ku". Te fał­szy­we fo­to­sy w ża­den spo­sób nie są pięk­ne, ni­czym nie im­po­nu­ją, nie ma­ją na­wet ty­tu­łów, aby nie na­rzu­cać zna­cze­nia. W wy­obraź­ni wi­dza uru­cha­mia­ją jed­nak opo­wie­ści i żą­da­ją in­ter­pre­ta­cji. Au­tor­ka przy­mie­rza róż­ne sty­le ko­bie­co­ści od Bri­git­te Bar­dot przez Mo­ni­kę Vit­ti po An­nę Ma­gna­ni. Ich uro­dę po­dzi­wia­ło po­ko­le­nie ro­dzi­ców, Cin­dy za wszel­ką ce­nę chcia­ła się te­mu sprze­ci­wić. W jej in­ter­pre­ta­cji po­kry­te ma­ki­ja­żem i la­kie­rem do wło­sów lal­ki w sztyw­nych sta­ni­kach i na wy­so­kich ob­ca­sach ­za wszel­ką ce­nę ko­kie­to­wa­ły męż­czyzn.

Póź­niej­sza o kil­ka lat se­ria „Roz­kła­dów­ki", z któ­rej po­cho­dzi fo­to­gram sprze­da­ny za pra­wie 4 mi­lio­ny do­la­rów, wy­wo­ła­ła ko­lej­ną fa­lę in­ter­pre­ta­cji. To tu­zin zdjęć Cin­dy Sher­man w ro­lach róż­nych ko­biet prze­ży­wa­ją­cych uczu­cia wy­wo­ła­ne przez ich do­mnie­ma­nych part­ne­rów: ża­łość, ocze­ki­wa­nie, ból, tę­sk­no­tę. Zdję­cia zo­sta­ły tak ska­dro­wa­ne, że­by ko­bie­ty z tru­dem mie­ści­ły się w ra­mach, jak­by by­ło im za cia­sno w na­rzu­co­nej ro­li. Wra­że­nie po­tę­gu­je punkt wi­dze­nia z gó­ry pod­kre­śla­ją­cy mę­ską do­mi­na­cję fo­to­gra­fa – jest nim jed­nak au­tor­ka zdjęć. Fe­mi­nist­ki ocho­czo od­wo­ły­wa­ły się w in­ter­pre­ta­cjach tej se­rii do kon­cep­tu „mę­skie­go spoj­rze­nia". Obu­rze­nie kry­ty­ki wy­wo­ła­ło zwłasz­cza zdję­cie #93, przed­sta­wia­ją­ce dziew­czy­nę le­żą­cą na pod­ło­dze i na­cią­ga­ją­cą prze­ście­ra­dło na na­gie cia­ło. Ani chy­bi to ofia­ra gwał­tu – okrzyk­nę­ła kry­ty­ka. Au­tor­ka wy­ja­śni­ła, że mia­ła na my­śli ra­czej stan po prze­ba­lo­wa­nej no­cy, kie­dy o siód­mej ra­no bra­ku­je sił, że­by do­trzeć na łóż­ko. Po­ka­zu­je to, jak Sher­man bro­ni się przed za­mknię­ciem w teo­riach, któ­re usztyw­ni­ły­by jej wy­obraź­nię. Sko­ro uka­zu­je znie­wo­le­nie ko­biet przez oby­czaj i kul­tu­rę, nie po­zwa­la znie­wo­lić sie­bie sa­mej przez ide­olo­gię.

Zresz­tą, naj­więk­sze­go ma­so­we­go gwał­tu na ko­bie­tach do­ko­nu­je mo­da, na­rzu­ca­jąc ide­ał mło­do­ści i uro­dy nie­osią­gal­ny dla ni­ko­go. Sko­ro dziew­czę­ce pięk­no­ści pod­da­je się re­tu­szom i sty­li­za­cji, ja­kie ka­tu­sze mu­szą zno­sić oso­by doj­rza­łe? Sher­man ro­bi­ła zdję­cia na za­mó­wie­nie sław­nych żur­na­li od „Vo­gue'a" po „Har­per's Ba­za­ar" z kre­acja­mi Dio­ra, Gaul­tie­ra, Gal­lia­no, Do­lce & Gab­ba­na, szy­der­czo pod­wa­ża­jąc kon­wen­cje ele­gan­cji i pięk­na. Śla­dem tych zma­gań jest na wy­sta­wie w Mo­MA se­ria ośmiu zdjęć w for­ma­tach po­nadna­tu­ral­nej wiel­ko­ści, na któ­rych ar­tyst­ka wy­stą­pi­ła, wcie­la­jąc się w ro­lę ofia­ry róż­nych ty­pów ele­gan­cji. Na jed­nym ze zdjęć wy­glą­da jak po­bi­ta, ale ma na so­bie czer­wo­ną kre­ację Ba­lan­cia­gi. Po­bi­ta – bo da­ła so­bie wmó­wić tę kre­ację. Na in­nym uda­je pan­nę w wie­ku śred­nim w wian­ku na dłu­gich blond wło­sach, z pę­kiem li­lii w rę­ku i w ohyd­nych brą­zo­wych poń­czo­chach zro­lo­wa­nych na udach. Na ko­lej­nym w pre­ten­sjo­nal­nej kre­acji przy­sta­wia so­bie do gło­wy ni­czym pi­sto­let pa­lec wska­zu­ją­cy w ki­czo­wa­tej rę­ka­wicz­ce. Naj­bar­dziej dra­stycz­ny jest por­tret biz­ne­swo­man w ja­skra­wym ma­ki­ja­żu i pstro­ka­tym ko­stiu­mie. To ka­po i klaun mo­dy, opraw­ca i ofia­ra w jed­nym. Kto nie lu­bi no­wo­jor­skiej dyk­ta­tor ele­gan­cji, re­dak­tor na­czel­nej „Vo­gue'a" An­ny Win­to­ur, zo­ba­czy pasz­kwil na nią do­sad­niej­szy ani­że­li w „Dia­beł ubie­ra się u Pra­dy". Na fil­mie jej ka­ry­ka­tu­ra by­ła im­po­nu­ją­ca: tu jest tak do­sad­na, że Mo­MA wzię­ła ją na pla­kat wy­sta­wy.

Se­ria prac z lat 90. uka­zy­wa­ła z ko­lei bio­lo­gicz­ny roz­kład. Był to w Ame­ry­ce czas epi­de­mii AIDS, co skła­nia­ło do re­flek­sji nad związ­kiem sek­su i śmier­ci, nad nie­trwa­ło­ścią zmy­sło­wej uro­dy. Te zdję­cia są obrzy­dli­we: ar­tyst­ka tym ra­zem się­gnę­ła po ma­ne­ki­ny, oszczę­dza­jąc swe­go cia­ła: nie dzi­wo­ta, skoro na zdję­ciach zna­la­zły się na­rzą­dy płcio­we, po­przy­kle­ja­ne wło­sy ło­no­we, ka­dłu­by po­zba­wio­ne głów i koń­czyn (po co, sko­ro zbęd­ne są w ko­pu­la­cji?), ma­te­ria przy­po­mi­na­ją­ca wy­mio­ty i kał. Oto po­twor­ne po­le sko­ja­rzeń, ja­kie zro­dzi­ły się w wy­obraź­ni pu­blicz­nej za spra­wą epi­de­mii.

Po daw­ce gro­zy ulgę nio­są por­tre­ty hi­sto­rycz­ne: je­dy­na se­ria zdjęć, na któ­rych po­ja­wia­ją się rów­nież mę­skie po­sta­ci, cho­ciaż jak zwy­kle wcie­la się w nie Sher­man. Wy­stę­pu­je po­prze­bie­ra­na a to za Al­brech­ta Düre­ra, a to za Ca­ra­vag­gia, za kle­ry­ka z ton­su­rą, za Ma­don­nę z Dzie­ciąt­kiem al­bo za ko­kiet­kę z wa­chla­rzem. Pod­kre­śla umow­ność, na­kła­da­jąc pro­te­zy pier­si, brzu­cha, no­sa. Se­ria kil­ku­na­stu ob­ra­zów o na­sy­co­nych bar­wach i w prze­pysz­nych ra­mach ka­dru­je po­sta­ci w na­tu­ral­nych roz­mia­rach. Od­bie­ga for­mą od ma­łych czar­no-bia­łych „fo­to­sów fil­mo­wych bez ty­tu­łu", ale wy­ni­ka z tej sa­mej fi­lo­zo­fii sztu­ki. Są to sy­mu­la­kra, ko­pie nieist­nie­ją­cych ory­gi­na­łów. Ty­le że za­miast ki­na przed­mio­tem ko­pii jest ma­lar­stwo z okre­su, gdy by­ło głów­ną si­łą kul­tu­ry. Ta­ką si­łą był film w la­tach 1950 – 1970. Prze­ło­mo­we „fo­to­sy" po­cząt­ku­ją­cej ar­tyst­ki tra­fi­ły do ka­no­nu sztu­ki XX wie­ku. Na­to­miast lu­bia­ne przez pu­blicz­ność hi­sto­rycz­ne ob­ra­zy ce­le­bryt­ki wy­da­ją się wtór­ne, sy­te, ko­mer­cyj­ne.

Ostat­nio Sher­man wzię­ła na warsz­tat por­tre­ty współ­cze­snych ko­biet w śred­nim wie­ku z wyż­sze­go to­wa­rzy­stwa. Są bo­ga­te i wul­gar­ne: ma­ją za du­żo ma­ki­ja­żu, bi­żu­te­rii al­bo jed­ne­go i dru­gie­go. Tak, te ma­tro­ny na­le­żą do kla­sy pa­nu­ją­cej, ale gi­gan­tycz­ne, po­naddwu­me­tro­we zdję­cia de­ma­sku­ją pro­ces sta­rze­nia się, de­ma­sku­jąc szcze­gó­ły ma­ska­ra­dy.

Pry­wat­nie Cin­dy Sher­man jest zu­peł­nie bez­pre­ten­sjo­nal­na. Do zdję­cia dla „New York Ti­me­sa" ubra­ła się w dżin­sy, pod­ko­szulek i pe­pe­gi, ma krót­kie blond wło­sy. Czy tak wy­glą­da oso­bo­wość au­ten­tycz­na? Z pew­no­ścią to tak­że ma­ska: skrom­no­ści. Moż­na zdjąć ubra­nie, ale na­wet skó­ra jest ma­ską, moż­na dojść do szkie­le­tu, lecz i ten z cza­sem się roz­sy­pie. Na wiel­kie py­ta­nie o ludz­ką toż­sa­mość pa­da­ją­ce pod­czas re­tro­spek­ty­wy w Mo­Ma pa­da pro­sta od­po­wiedź: Nie ma jed­nej trwa­łej, wszyst­ko jest wy­pad­ko­wą oko­licz­no­ści. Ow­szem, prze­ra­ża to za­co­fa­nie kul­tu­ry, już to is­lam, już to na­ro­do­wy ka­to­li­cyzm, ale w No­wym Jor­ku jest przed­mio­tem za­ba­wy. Na­wet je­śli na tym po­le­ga zmierzch Za­cho­du – jak wie­le da­je do my­śle­nia za­cho­dzą­ce słoń­ce!

Autor jest krytykiem filmowym i publicystą „Cin­dy Sher­man", wy­sta­wa w Me­tro­po­li­tan Mu­seum of Art, No­wy Jork, 26.02 – 11.06

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy