Grupa wschodnioeuropejskich prostytutek znika z ośrodka dla uchodźców. Zagadka goni zagadkę, ale materia opowieści jest mocna – wszystko elegancko i zaskakująco łączy się w finale. Książka Arne Dahla to robota utalentowanego twórcy. „Europa Blues" jest czwartym (z dziesięciu) tomem serii o formacji zwanej żartobliwie drużyną A. W Polsce ukazały się dotąd trzy.

Powieści Dahla to kryminały kolektywistyczne. Sukcesy opisywanej przez niego fikcyjnej grupy do zwalczania przestępczości międzynarodowej nie mają nic wspólnego z solowymi dokonaniami prywatnych detektywów albo niesfornych inspektorów policji chadzających samopas. Szwedzka maszynka działa najlepiej wtedy, kiedy każdy zna swoje miejsce w szeregu, nie sarka, nie wyrywa się, bo jednostka niczym jest i basta. Inna sprawa, że akurat takie podejście dużo bliższe jest prawdziwych policyjnych procedur niż spacery szybkostrzelnych i nieślubnych synów Philipa Marlowe'a, po ulicach Ameryki.

Na pochwale pracy zbiorowej rzecz się jednak nie kończy. Dahl jest bowiem szczerym szwedzkim lewakiem, którego wizja świata jest tyleż spójna, co jednostronna. Jeśli w okolicy pojawia się żydowski cmentarz – musi być pełen dewastujących go skinów. Jeśli włoski mafioso jest powiązany z politykami, to muszą być to politycy Ligi Północnej (co oznacza oczywiście, że ów mafioso jest faszystą). Jeśli detektyw myśli, że musi poradzić sobie z trudnym zadaniem, używa porównania „zgwałcić, jak przystało na białego heteroseksualnego mężczyznę w średnim wieku". W obecności dziewczyny krwi pół greckiej i pół żydowskiej bohater czuje się „odpychająco czysty rasowo". Aż dziw, że autor nie uczynił z połowy członków „drużyny A" marokańskich lesbijek studiujących wieczorami marksizm-genderyzm. Krótko mówiąc: przewaga białych samców wśród policjantów wydaje się aktem okrutnego faszyzmu.

A jednocześnie Dahl nie jest głupi. Wiele jego diagnoz jest bardzo celnych – gorzkie uwagi o zidiociałych mediach, o tym, jak korporacje niszczą drobnych przedsiębiorców i o tym, jak bardzo chciwość niszczy demokrację. Oraz o tym, że świat, w którym nic nie jest święte, nie jest wart funta kłaków. Nie zauważa jednak, że zrzucanie całej odpowiedzialności za ten stan na heteroseksualnych faszystów to akt i łatwizny, i wielkiego zaślepienia.