Dziś to ja jestem rewolucjonistą

Z Jackiem Bartyzelem, historykiem idei, publicystą rozmawia Adam Tycner

Publikacja: 07.04.2012 01:01

Dziś to ja jestem rewolucjonistą

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Mó­wi pan o so­bie, że jest kontr­re­wo­lu­cjo­ni­stą.



Jacek Bartyzel:

Tak, to praw­da.



Co to wła­ści­wie zna­czy?



Za­wsze to sa­mo. By­cie kontr­re­wo­lu­cjo­ni­stą za­wsze mia­ło i ma pe­wien po­za­hi­sto­rycz­ny i me­ta­fi­zycz­ny wy­miar. Tak by­ło w XIX wie­ku i nie ina­czej jest w XXI. Pierw­szym re­wo­lu­cjo­ni­stą był sza­tan. To on pierw­szy po­wie­dział: „Nie bę­dę słu­żył". Wy­miar me­ta­fi­zycz­ny jest nie­ustan­nie sple­cio­ny z hi­sto­rią. W hi­sto­rii ten pier­wot­ny bunt prze­ja­wia się pod po­sta­cia­mi ko­lej­nych re­wo­lu­cji, czy to re­li­gij­nych – jak re­for­ma­cja, czy po­li­tycz­nych – jak re­wo­lu­cja fran­cu­ska. Dzi­siaj naj­po­tęż­niej­szą re­wo­lu­cją jest re­wo­lu­cja kul­tu­ro­wa. Być dzi­siaj kontr­re­wo­lu­cjo­ni­stą zna­czy przede wszyst­kim sprze­ci­wiać się re­wo­lu­cji w kul­tu­rze, w oby­cza­jach, mo­ral­no­ści.



Czy­li ty­le, co być kon­ser­wa­ty­stą?



Nie. Kie­dyś kontr­re­wo­lu­cjo­ni­ści rze­czy­wi­ście by­li kon­ser­wa­ty­sta­mi, ale po­ję­cie kon­ser­wa­ty­zmu ma już tyl­ko hi­sto­rycz­ny sens. Kon­ser­wa­ty­sta to ten, któ­ry za­cho­wu­je. Ed­mund Bur­ke mógł być kon­ser­wa­ty­stą, moż­na nim by­ło być tuż po re­wo­lu­cji fran­cu­skiej. Dzi­siaj już nie. Z te­go pro­ste­go po­wo­du, że nie ma już nic god­ne­go kon­ser­wo­wa­nia. Zmia­ny za­szły tak da­le­ko, że trze­ba by naj­pierw od­bu­do­wać, choć czę­ścio­wo, sta­ry po­rzą­dek, że­by móc go po­tem za­cho­wy­wać. Więk­szość lu­dzi, któ­rzy dzi­siaj na­zy­wa­ją się kon­ser­wa­ty­sta­mi, stoi już po dru­giej stro­nie ba­ry­ka­dy. Oni rze­czy­wi­ście sta­ra­ją się nie do­pusz­czać do zmian, ale cho­dzi im już tyl­ko o za­cho­wy­wa­nie po­rząd­ku po­re­wo­lu­cyj­ne­go. Sta­ra­ją się nie do­pu­ścić do te­go, że­by re­wo­lu­cja oby­cza­jo­wa, kul­tu­ro­wa czy po­li­tycz­na po­stę­po­wa­ła al­bo nie chcą, że­by po­stę­po­wa­ła tak szyb­ko, ale nie chcą jej cof­nąć.



Ma pan po­czu­cie, że wszyst­ko, co do­bre, już mi­nę­ło?



Nie, nie my­ślę tak. Ta­kie po­czu­cie mo­gą mieć ci, któ­rzy my­ślą w ka­te­go­riach ma­te­ria­li­stycz­nych. To, co do­bre, pięk­ne, szla­chet­ne, jest wiecz­ne, jest po­nad do­cze­sno­ścią i ni­gdy nie mo­że się w peł­ni urze­czy­wist­nić. Mo­że się tyl­ko prze­ja­wiać w mniej­szym lub więk­szym stop­niu. Obec­nie prze­ja­wia się w mniej­szym, ale to nie czło­wiek jest pa­nem hi­sto­rii, więc nie moż­na po­wie­dzieć, że ni­gdy nie na­stą­pi po­wrót ja­kie­goś po­rząd­ku, któ­ry bę­dzie bliż­szy ide­ało­wi. Dla­te­go uwa­żam się ra­czej za tra­dy­cjo­na­li­stę niż kon­ser­wa­ty­stę.



Ale tra­dy­cja jest chy­ba czymś wię­cej niż tyl­ko zbio­rem utrwa­lo­nych zwy­cza­jów?



Są dwa po­dej­ścia do tra­dy­cji. Moż­na ją trak­to­wać ja­ko zbiór prze­są­dów, zwy­cza­jów, któ­re trwa­ją od daw­na i uła­twia­ją ży­cie. Ma to swo­je uza­sad­nie­nie, ale jest ono z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia wtór­ne, nie­peł­ne, dru­go­pla­no­we. Moż­na na­wet mó­wić o tra­dy­cjach w licz­bie mno­giej, bo one są prze­cież róż­ne w róż­nych kul­tu­rach i cy­wi­li­za­cjach. Je­stem zda­nia, że tra­dy­cja jest po­nad hi­sto­rią. Tra­dy­cja jest jak pla­toń­ski świat idei. To jest ład zgod­ny z pra­wem Bo­żym, któ­re jest nam ko­mu­ni­ko­wa­ne przez pra­wo na­tu­ral­ne i po­przez kon­kret­ne tra­dy­cje, te zaś są już dzie­dzic­twem każ­de­go na­ro­du czy spo­łe­czeń­stwa. To zna­cze­nie tra­dy­cji, tej Tra­dy­cji przez du­że T, jest pierw­szo­pla­no­we. Moż­na by ją po­rów­nać do ro­zu­mie­nia po­ję­cia Tra­dy­cji w do­gma­ty­ce ka­to­lic­kiej, gdzie jest ona nie­na­ru­szal­nym i nie­zmien­nym de­po­zy­tem wia­ry, ty­le tyl­ko, że w to­ku roz­wo­ju re­flek­sji teo­lo­gicz­nej mo­że być on i jest co­raz le­piej i głę­biej po­zna­wa­ny.



Przy ta­kim ro­zu­mie­niu tra­dy­cji mu­si ona być czymś świę­tym. Ja­ka­kol­wiek zmia­na jest nie­do­pusz­czal­na.



Po­ję­cie zmia­ny od­no­si się do tra­dy­cji hi­sto­rycz­nych przez ma­łe t. Tu­taj zmia­na jest nie tyl­ko do­zwo­lo­na, ale do pew­ne­go stop­nia po­żą­da­na, po­nie­waż nie wol­no do­pu­ścić do za­sto­ju. Ta­kie, wy­łącz­nie hi­sto­rycz­ne, ro­zu­mie­nie tra­dy­cji jest ty­po­we dla an­giel­skie­go kon­ser­wa­ty­zmu, dla któ­re­go do­pusz­czal­na jest każ­da zmia­na w każ­dym kie­run­ku, by­le­by by­ła po­wol­na i nie­re­wo­lu­cyj­na. Na­to­miast je­śli cho­dzi o pra­wzór tra­dy­cji, o tę Tra­dy­cję przez wiel­kie T, to nie­do­zwo­lo­ne jest ja­kie­kol­wiek maj­stro­wa­nie przy niej. Ta Tra­dy­cja nie mo­że być je­dy­nie sza­no­wa­na i z naj­więk­szą ostroż­no­ścią mo­dy­fi­ko­wa­na. Tę Tra­dy­cję trze­ba re­spek­to­wać bez­względ­nie, pod­da­wać się jej bez­wa­run­ko­wo, tak jak czło­wiek re­li­gij­ny pod­da­je się bez­wa­run­ko­wo wo­li Bo­żej. To jest wła­śnie ro­zu­mie­nie Tra­dy­cji ty­po­we dla XIX­- wiecz­ne­go le­gi­ty­mi­zmu, któ­ry jest mi bli­ski.

XIX­-wiecz­ny le­gi­ty­mizm, któ­ry dą­żył do przy­wró­ce­nia mo­nar­chii tra­dy­cyj­nej, był osa­dzo­ny w tra­dy­cjach za­chod­nio­eu­ro­pej­skich, głów­nie fran­cu­skiej i hisz­pań­skiej. Pol­skie tra­dy­cje re­pu­bli­kań­skie są od nie­go bar­dzo od­le­głe.

Rze­czy­wi­ście, Pol­ska nie ma le­gi­ty­mi­stycz­nej dy­na­stii pa­nu­ją­cej, odkąd umarł ostat­ni z Pia­stów. Rzecz­po­spo­li­ta by­ła mo­nar­chią elek­cyj­ną z ustro­jem mie­sza­nym. Ale nie do­strze­gam tu sprzecz­no­ści. Za­chod­nio­eu­ro­pej­skie mo­nar­chie tra­dy­cyj­ne i pol­ska mo­nar­chia elek­cyj­na mia­ły wie­le wspól­ne­go. W jed­nym i dru­gim przy­pad­ku by­ła to wła­dza pra­wo­wi­ta, bo jej ce­lem by­ła służ­ba do­bru wspól­ne­mu i Bo­gu. Speł­nia­ła też in­ny wa­ru­nek: wła­dzę uspra­wie­dli­wia je­dy­nie od­nie­sie­nie do wyż­sze­go niż ludz­ki po­rząd­ku. Dla­te­go kon­fe­de­ra­ci bar­scy, któ­rzy śpie­wa­li „Ni­gdy z kró­la­mi nie bę­dziem w alian­sach", na­le­że­li do te­go sa­me­go świa­ta co fran­cu­scy czy hisz­pań­scy mo­nar­chi­ści, wal­czą­cy o przy­wró­ce­nie pra­wo­wi­tej wła­dzy kró­lew­skiej.

Mi­mo że wal­czy­li z kró­lem?

Przede wszyst­kim wal­czy­li o przy­wró­ce­nie tra­dy­cyj­ne­go ła­du, tak jak do­bre 20 lat póź­niej uczy­ni­li to po­wstań­cy z Wan­dei. Tym nada­nym Pol­sce przez Bo­ga po­rząd­kiem by­ła „mo­nar­chia re­pu­bli­kań­ska", a Sta­ni­sław Au­gust i sto­ją­ca za nim Ro­sja by­li je­go bu­rzy­cie­la­mi.

Chciał­by pan cof­nąć re­wo­lu­cję? Wszyst­kie zmia­ny kul­tu­ro­we i po­li­tycz­ne ostat­nich kil­ku­set lat?

Je­śli po­wrót ro­zu­mieć do­słow­nie, to jest to nie­moż­li­we. Żad­na re­kon­struk­cja jesz­cze ni­gdy w hi­sto­rii trwa­le się nie po­wio­dła. Je­stem jed­nak prze­ko­na­ny, że in­sty­tu­cje, oby­cza­je, nor­my, któ­re dziś obo­wią­zu­ją, zo­sta­ły wy­my­ślo­ne prze­ciw­ko Tra­dy­cji. Są sprzecz­ne z na­tu­rą czło­wie­ka, ma­ją cha­rak­ter czy­sto ne­ga­tyw­ny. Wła­ści­wie moż­na mó­wić o za­mia­nie po­zy­cji. Te­raz to ja mo­gę być na­zwa­ny re­wo­lu­cjo­ni­stą, bo od­rzu­cam obec­ny ład. Jed­nak nie sta­ram się wy­my­ślić wszyst­kie­go na no­wo. Od­no­szę się po pro­stu do te­go sa­me­go ide­ału czy wzo­ru, do któ­re­go po­wszech­nie od­no­szo­no się w Eu­ro­pie przed re­wo­lu­cją fran­cu­ską, a od któ­re­go eu­ro­pej­skie spo­łecz­no­ści od­cho­dzą. Uwa­żam, że ist­nie­je pe­wien opatrz­no­ścio­wy plan wzglę­dem ludz­ko­ści. Ten plan stał się wy­raź­ny, od kie­dy chrze­ści­jań­stwo za­czę­ło się roz­- prze­strze­niać na świe­cie.

Czy to nie jest po pro­stu ro­man­tycz­na tę­sk­no­ta za sta­rym, do­brym świa­tem, w któ­rym wszyst­ko mia­ło swo­je miej­sce?

Moż­na prze­cież wy­zna­wać po­glą­dy ze wzglę­dów es­te­tycz­nych. Co w tym złe­go? Pięk­no jest atry­bu­tem by­tu, tak sa­mo jak do­bro i praw­da. Opie­ram mo­je prze­ko­na­nia na fi­lo­zo­fii kla­sycz­nej. Kła­dzie ona na­cisk na spo­łecz­ną na­tu­rę czło­wie­ka i na tra­dy­cyj­ne for­my współ­ży­cia spo­łecz­ne­go. Zo­sta­ły one znisz­czo­ne w imię ide­olo­gii, dla któ­rych je­ste­śmy wy­ko­rze­nio­ny­mi, wy­izo­lo­wa­ny­mi ze spo­łe­czeń­stwa, zda­ny­mi wy­łącz­nie na sie­bie jed­nost­ka­mi. Nie je­stem ro­man­ty­kiem, je­stem me­ta­fi­zycz­nym i so­cjo­lo­gicz­nym re­ali­stą.

Ale takie po­glą­dy są dość ni­szo­we. Ma pan po­czu­cie osa­mot­nie­nia?

Do­brze wiem, że mo­je prze­ko­na­nia nie są w tej chwi­li po­pu­lar­ne, ale pro­szę się nie przej­mo­wać mo­im sa­mo­po­czu­ciem. To praw­da, że kontr­re­wo­lu­cja prze­gra­ła wszyst­kie bi­twy, ja­kie do­tąd sto­czy­ła, a ze sta­rej Eu­ro­py nie­wie­le dzi­siaj po­zo­sta­ło. Pro­blem tkwi jed­nak gdzie in­dziej. Kie­dyś ca­łe wspól­no­ty ży­ły w du­cho­wym bo­gac­twie, któ­re nie­sie ze so­bą tra­dy­cja. Lu­dzie ob­co­wa­li z nią na co dzień, od­dy­cha­li nią, ży­li w oto­cze­niu, któ­re w ja­kimś stop­niu od­wzo­ro­wy­wa­ło pra­sta­rą tra­dy­cję. By­ła ona czymś oczy­wi­stym. I tyl­ko nie­licz­ni za­sta­na­wia­li się, ja­ki jest bo­ski wzór rze­czy. W sta­ro­żyt­nych Ate­nach by­ła to na przy­kład też tyl­ko gro­mad­ka uczniów Aka­de­mii Pla­to­na. Dziś pro­blem po­le­ga na tym, że spo­łe­czeń­stwa mu­szą żyć w oto­cze­niu, w in­sty­tu­cjach, któ­re zo­sta­ły wy­my­ślo­ne prze­ciw­ko tra­dy­cji, a więc w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku prze­ciw­ko czło­wie­ko­wi i je­go do­bru.

O co kon­kret­nie pa­nu cho­dzi? Dla­cze­go de­mo­kra­cja jest zła?

An­ty­tra­dy­cyj­ny po­rzą­dek zo­stał zbu­do­wa­ny na sprze­ci­wie wo­bec na­tu­ral­nej za­sa­dy po­cho­dze­nia wła­dzy od Bo­ga, wła­dzy, któ­ra swo­je źró­dło i uspra­wie­dli­wie­nie czer­pie z gó­ry. Wy­my­ślo­no no­we za­sa­dy, któ­re prze­czą na­tu­ral­ne­mu, a więc tra­dy­cyj­ne­mu po­rząd­ko­wi rze­czy: wła­dza mu­si się brać z do­łu i stam­tąd czer­pać swo­ją pra­wo­moc­ność, a spo­łe­czeń­stwo kształ­to­wać moż­na dro­gą umo­wy wol­nych i rów­nych jed­no­stek. Re­zul­ta­tem te­go jest de­mo­kra­cja li­be­ral­na.

Na ogół je­ste­śmy z niej bar­dzo dum­ni.

Nie­słusz­nie, bo na­wet nie trze­ba być tra­dy­cjo­na­li­stą, że­by za­uwa­żyć, że coś w tym sys­te­mie szwan­ku­je. Rze­czy­wi­stość nie zga­dza się z teo­rią. Wła­dzę re­al­ną i tak za­wsze spra­wu­ją nie­wiel­kie oli­gar­chicz­ne gru­py. Nie tyl­ko an­ty­de­mo­kra­ci i tra­dy­cjo­na­li­ści wi­dzą, że ta­ki me­cha­nizm wy­ła­nia­nia wła­dzy sta­je się co­raz bar­dziej fik­cją i grą po­zo­rów. Po­glą­dy i po­li­ty­ków sprze­da­je się tak sa­mo jak pro­duk­ty ryn­ko­we. W ten spo­sób ujaw­nia się sprzecz­ność mię­dzy ide­olo­gicz­nym za­ło­że­niem, że wła­dza wy­ła­nia­na od do­łu bę­dzie wy­ra­że­niem au­ten­tycz­nej i nie­skrę­po­wa­nej wo­li lu­du, a rze­czy­wi­sto­ścią. I tak rzą­dzą ja­cyś „oni". Ca­ła róż­ni­ca po­le­ga na tym, że to nie jest ary­sto­kra­cja, czy­li wła­dza naj­lep­szych, tyl­ko ka­ki­sto­kra­cja, czy­li wła­dza naj­gor­szych. Ta­ka sy­tu­acja dłu­go trwać nie mo­że. Al­bo doj­dzie­my do lo­gicz­ne­go, ni­hi­li­stycz­ne­go koń­ca te­go sys­te­mu i ide­olo­gia de­mo­kra­tycz­na po­peł­ni sa­mo­bój­stwo, al­bo wró­ci­my do na­tu­ral­ne­go po­rząd­ku rze­czy, w któ­rym wła­dza pły­nie z gó­ry, w któ­rym bez uda­wa­nia i oszu­stwa ist­nie­je hie­rar­chia, ist­nie­je na­tu­ral­ny po­dział funk­cji spo­łecz­nych, na ta­kie jak w każ­dym tra­dy­cyj­nym spo­łe­czeń­stwie: du­cho­wą, mi­li­tar­ną i pro­duk­cyj­ną.

Ten sta­ry, do­bry po­rzą­dek upadł, bo lu­dzie nie chcie­li w nim żyć.

Sta­ry po­rzą­dek był ce­lo­wo pod­mi­no­wy­wa­ny przez si­ły mu prze­ciw­ne. Już za­nim do­szło do wi­dzial­nych ka­ta­strof w po­sta­ci re­wo­lu­cji, trwał pro­ces wie­lo­płasz­czy­zno­wej de­ka­den­cji. Przede wszyst­kim na płasz­czyź­nie du­cho­wej, cze­go skut­kiem był nie­od­wra­cal­ny bunt i roz­łam re­li­gij­ny – re­for­ma­cja. Po­ja­wi­ły się no­we prą­dy in­te­lek­tu­al­ne, jak no­mi­na­lizm ne­gu­ją­cy re­al­ność po­wszech­ni­ków (co na płasz­czyź­nie spo­łecz­nej skut­ko­wa­ło roz­kła­dem ciał spo­łecz­nych, jak sta­ny i kor­po­ra­cje, oraz au­to­no­mi­za­cją jed­nost­ki). Pod­wa­ża­ły one ce­lo­wość ist­nie­nia ta­kich in­sty­tu­cji, jak pa­pie­stwo i ce­sar­stwo. Wpro­wa­dza­ły do obie­gu po­glą­dy nie­zgod­ne z tra­dy­cją chrze­ści­jań­ską, ta­kie jak ma­kia­we­lizm czy no­wo­żyt­na teo­ria su­we­ren­no­ści, któ­rej osta­tecz­ną kon­se­kwen­cją by­ła se­ku­la­ry­za­cja wła­dzy po­li­tycz­nej. Kon­ser­wa­ty­ści od sa­me­go po­cząt­ku mó­wi­li, że jest to nie tyl­ko spi­sek, ale rów­nież na­stęp­stwo kar­dy­nal­nych błę­dów po­peł­nia­nych przez lu­dzi uosa­bia­ją­cych tra­dy­cyj­ny po­rzą­dek. Po­strze­ga­li oni re­wo­lu­cję ja­ko do­pust boży, ka­rę za prze­wi­nie­nia ustro­ju, któ­ry w istot­ny spo­sób od­cho­dził od swo­jej ra­cji ist­nie­nia.

Na ra­zie re­wo­lu­cja po­stę­pu­je, a jej prze­ciw­ni­ków uby­wa. Jest szan­sa na po­wrót do tej mi­nio­nej rze­czy­wi­sto­ści?

Pro­szę pa­na, ja sta­wiam dia­gno­zę zgod­ną z mo­im roz­po­zna­niem ko­niecz­nych fun­da­men­tów by­tu spo­łecz­ne­go, wy­ra­żam na­dzie­ję, pra­gnie­nie, ale nie wy­pi­su­ję re­cept. Szan­sa za­wsze ist­nie­je. Przyj­dzie czas, przyj­dzie ra­da.

Fun­da­men­tem ta­kiej od­bu­do­wy jest chrze­ści­jań­stwo, któ­re rów­nież jest w od­wro­cie.

Je­śli cho­dzi o wy­miar re­li­gij­ny, to my, ka­to­li­cy, ma­my nie­za­chwia­ną pew­ność, że, jak na­pi­sa­no w Ewan­ge­lii św. Ma­te­usza, „gdzie dwóch, al­bo trzech gro­ma­dzi się w imię Mo­je", tam Bóg jest wśród nich. Ko­ściół bę­dzie ist­niał za­wsze. Nurt wier­no­ści tra­dy­cji, a ja dość nie­chęt­nie uży­wam okre­śle­nia „tra­dy­cjo­na­li­sta ka­to­lic­ki", bo każ­dy praw­dzi­wy ka­to­lik po­wi­nien być tra­dy­cjo­na­li­stą, roz­wi­ja się. Brac­two św. Piu­sa X we­dług sza­cun­ków wa­ty­kań­skich ma pod swo­ją opie­ką dusz­pa­ster­ską oko­ło 600 tys. osób. W kra­jach bar­dzo zla­icy­zo­wa­nych, ta­kich jak Fran­cja, tra­dy­cjo­na­lizm jest naj­sil­niej­szy. Kto wie, mo­że zbli­ża­my się do sy­tu­acji, któ­rą pa­pież Be­ne­dykt XVI wie­lo­krot­nie opi­sy­wał, że Ko­ściół bę­dzie ar­chi­pe­la­giem wysp w mo­rzu la­ic­ko­ści. Jest to praw­do­po­dob­ne, ale te wy­spy mu­szą trwać, ro­bić swo­je i sta­rać się na­wra­cać świat.

Dru­gim fun­da­men­tem świa­ta, któ­ry chciał­by pan przy­wró­cić, jest za­ko­rze­nie­nie w tra­dy­cji i hi­sto­rii. Z tym też nie jest naj­le­piej.

Ma­my do czy­nie­nia al­bo z cał­ko­wi­tym bra­kiem wy­obraź­ni lu­dzi o tech­no­kra­tycz­nych umy­słach, al­bo wręcz z sa­bo­ta­żem i dą­że­niem do jesz­cze więk­szej ato­mi­za­cji, znisz­cze­nia wspól­no­ty przez nisz­cze­nie pa­mię­ci. Groź­ne są za­mie­rze­nia do­ty­czą­ce uni­wer­sy­te­tów. Kla­sycz­ną kon­cep­cję uni­wer­sy­te­tu za­stę­pu­je mo­del użyt­ko­wy, pod­po­rząd­ko­wa­ny wy­łącz­nie go­spo­dar­ce, a kto wie, czy nie jesz­cze bar­dziej wy­go­dzie biu­ro­kra­tów. Przede wszyst­kim od­bi­ja się to na przed­mio­tach hu­ma­ni­stycz­nych i spo­łecz­nych. Sa­mo roz­róż­nie­nie tych na­uk jest zna­mien­ne, bo je­śli na­uki spo­łecz­ne już nie są hu­ma­ni­stycz­ne, to do cze­go, je­śli nie do czło­wie­ka, się one od­no­szą? No­we za­sa­dy oce­nia­nia na­uczy­cie­li aka­de­mic­kich spra­wią, że mło­dzi na­ukow­cy już nie bę­dą do­brze pi­sa­li po pol­sku. Ce­lem ich in­te­lek­tu­al­nej ak­tyw­no­ści nie bę­dzie służ­ba kul­tu­rze na­ro­do­wej i wzbo­ga­ca­niu ję­zy­ka. Je­że­li za książ­kę na­pi­sa­ną po pol­sku otrzy­mu­je się 12 punk­tów, a za książ­kę na­pi­sa­ną po an­giel­sku 24 punk­ty, to sku­tek mu­si być opła­ka­ny. W cią­gu ostat­nich lat zmie­nił się na przy­kład pro­fil stu­diów po­li­to­lo­gicz­nych. Nie są to już do­cie­ka­nia, czym jest na­tu­ra po­li­ty­ki. Te­raz jest to opis pew­nych sys­te­mów, struk­tur, na­ucza­nie spo­so­bów po­zy­ski­wa­nia fun­du­szy, mar­ke­tin­gu po­li­tycz­ne­go i or­ga­ni­zo­wa­nia kam­pa­nii wy­bor­czych. Są to dzie­dzi­ny, któ­re od­po­wia­da­ją na py­ta­nie „co?", „jak zro­bić coś, że­by uzy­skać ja­kiś re­zul­tat?", a nie na fi­lo­zo­ficz­ne py­ta­nia „dla­cze­go?" i „po co?".

Naj­waż­niej­sze chy­ba, że­by po stu­diach zna­leźć pra­cę.

Ry­nek pra­cy i tak nie wchło­nie ty­lu ab­sol­wen­tów tych kie­run­ków. Ci lu­dzie i tak nie znaj­dą pra­cy w swo­im za­wo­dzie. Znacz­na ich część bę­dzie ob­słu­gi­wać wóz­ki wi­dło­we i stró­żo­wać. Za­wsze ist­nia­ły szko­ły o cha­rak­te­rze za­wo­do­wym. Ale trze­ba roz­róż­niać mię­dzy ni­mi a uni­wer­sy­te­tem, któ­ry po­wi­nien być na­sta­wio­ny na kształ­ce­nie lu­dzi, któ­rych ce­lem jest na­mysł nad rze­czy­wi­sto­ścią, a nie na pro­du­ko­wa­nie mię­sa ar­mat­nie­go dla ryn­ku pra­cy.

Być mo­że zmie­nia się sto­su­nek do na­uki. Już nie trze­ba mieć wszyst­kie­go w gło­wie, sko­ro moż­na to spraw­dzić w In­ter­ne­cie. Czy stu­den­ci wie­dzą co­raz mniej, czy po pro­stu ro­dzaj tej wie­dzy jest in­ny niż daw­niej?

Już ja­kiś czas te­mu szko­ły prze­szły na te­sto­wy sys­tem oce­nia­nia. Nie ma nar­ra­cji, nie ma opo­wia­da­nia, jest tyl­ko ope­ro­wa­nie cza­sow­ni­ka­mi ty­pu „wskaż", „za­kreśl od­po­wied­nie miej­sce". Stu­den­ci przy­cho­dzą na uczel­nie z co­raz mniej­szą wie­dzą, są co­raz go­rzej przy­go­to­wa­ni. Naj­czę­ściej po­czą­tek zda­nia, za po­mo­cą któ­re­go moi stu­den­ci od­po­wia­da­ją na py­ta­nia o hi­sto­rię dok­tryn ja­kie­goś nur­tu, brzmi: „Oni uwa­ża­li, że...". A py­ta­nie do­ty­czy z re­gu­ły my­śli­cie­li współ­cze­snych, któ­rzy jesz­cze ży­ją. Tym­cza­sem stu­dent uży­wa cza­su prze­szłe­go, bo ich idee są dla nie­go czymś od­le­głym, ob­cym. To prze­jaw wy­ko­rze­nie­nia, dy­stan­su kul­tu­ro­we­go. Dok­try­ny, fi­lo­zo­fie to dla nich ta­ka bez­ład­na zbie­ra­ni­na po­jęć, do któ­rej nie ma­ją na­wet żad­ne­go oso­bi­ste­go sto­sun­ku.

Ta zmia­na w spo­so­bie my­śle­nia nie do­ty­czy tyl­ko Pol­ski i jest praw­do­po­dob­nie nie­od­wra­cal­na. Czy nie po­ra się do te­go przy­zwy­cza­ić, na­uczyć się z tym żyć i do­sto­so­wać do no­wych wa­run­ków sys­tem szkol­nic­twa?

Nie wol­no ob­ni­żać wy­ma­gań, mó­wiąc, że ucznio­wie i tak nic nie bę­dą czy­tać, że i tak nic ich nie in­te­re­su­je. To le­piej od ra­zu za­mknąć szko­ły. Jest to po­sta­wa ka­pi­tu­lanc­ka. Pa­rę lat te­mu mi­ni­ster Gier­tych wy­co­fał z lek­tur szkol­nych po­wie­ści Gom­bro­wi­cza „Fer­dy­dur­ke" i „Trans­atlan­tyk". Pa­mię­ta­my, ja­kie pod­nio­sło się obu­rze­nie, że en­dec­ki ciem­no­gród rzu­cił się na wiel­kie­go pi­sa­rza. „Fer­dy­dur­ke" zo­sta­ła przy­wró­co­na, ty­le że w tej chwi­li lek­tu­rą są tyl­ko wy­bra­ne frag­men­ty tej książ­ki i nie ma żad­nej kam­pa­nii prze­ciw­ko ta­kie­mu sta­no­wi rze­czy. To praw­da, że czy­ta­nie skró­tów i stresz­czeń by­ło co­dzien­ną prak­ty­ką na­wet przed wy­na­le­zie­niem dru­ku. W sta­ro­żyt­no­ści i śre­dnio­wie­czu naj­bar­dziej po­pu­lar­ny­mi tek­sta­mi by­ły glo­sy i sen­ten­cje, czy­li ko­men­to­wa­ne wy­pi­sy z au­to­rów dzieł kla­sycz­nych. Co czy­tał Szek­spir? Czy­tał bry­ki i prze­rób­ki. Do frag­men­tów i wy­cią­gów moż­na i na­le­ży pod­cho­dzić w spo­sób twór­czy. Nie cho­dzi o licz­bę ksią­żek, któ­re się prze­czy­ta, ale o po­sta­wie­nie so­bie py­ta­nia, po co się to ro­bi. Naj­waż­niej­szym za­da­niem szko­ły i na­uczy­cie­la jest spra­wie­nie, że­by po­bu­dzić chęć po­zna­nia i pa­sję, chęć wzbo­ga­ce­nia swo­je­go ży­cia. Za­miast te­go roz­mon­to­wu­je się te­raz pol­ską szko­łę. Po ci­chu, ale sku­tecz­nie.

Jacek Bartyzel studiował filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim. Od 2004 jest profesorem w Instytucie Politologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W PRL działał w podziemnym ROPCiO. Od 1979 był współzałożycielem i rzecznikiem Ruchu Młodej Polski. W stanie wojennym internowany.

Mó­wi pan o so­bie, że jest kontr­re­wo­lu­cjo­ni­stą.

Jacek Bartyzel:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Plus Minus
„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Roman-Rawska: Otwarte klatki tożsamości