Okazję po temu stworzyła edycja antologii stosownych tekstów opracowana przez prof. Macieja Urbanowskiego, a wydana nakładem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zwracam uwagę na wydawcę, gdyż już przez sam ten fakt „Europejskie wizje polskich pisarzy w XX wieku" wpisują się w krąg działań proeuropejskich, prounijnych.
Tak też jest, na szczęście jednak praca Urbanowskiego z propagandą nie ma nic wspólnego, a wnikliwa lektura pomieszczonych w niej tekstów autorów różnych bardzo orientacji dobitnie dowodzi, że nic nie jest tu oczywiste. Cóż bowiem począć z tym, że choć np. muzyką Jana Sebastiana Bacha zachwycamy się jednakowo i uważamy ją za wspólne dziedzictwo kontynentu, to – jak w 1987 r. pisał Jan Polkowski w wierszu „Europa": „... jesteśmy śmiertelni i ponad wszystko śmiertelni,/ organy modlą się za nas,/ a my stoimy na wyschniętej równinie w sołdackich szynelach/ a wokół wszy i żelastwo".
Internacjonalizm i nomadyzm
Historycznie rzecz rozpatrując, trzeba byłoby przytaknąć Antoniemu Słonimskiemu, który w 1930 r. wieszczył, że przyszły dziejopis napisze: „Pierwszy odczyt w Unii Paneuropejskiej w stolicy Polski przyjęty był wrogo. Prelegenta obrzucono wyzwiskami". Prelegentem tym był hrabia Coudenhove-Calergis, autor głośnego wówczas dzieła „Paneuropa", agitujący – jak pisał o nim Adolf Nowaczyński – „za wieczystym pokojem, za zbrataniem narodów, za nowym urządzeniem świata, za erą zgody narodów i państw". Genealogię hrabia miał nie byle jaką. Jego praprababką była Polka Tekla Górska, prababką słynna Maria Kalergis-Muchanow z domu Nesselrode, muza nie tylko Norwida, ale i... Napoleona III, i Bismarcka, powiernica Brahmsa i Wagnera, uczennica i wybitna interpretatorka Chopina. Zważywszy że hrabia dodatkowo był wnukiem Greka, synem Japonki, austriackim arystokratą i obywatelem Czechosłowacji, trudno się dziwić, że związany z obozem narodowym Nowaczyński doszukiwał się w jego paneuropejskich pomysłach cech „nomadyzmu romantycznego", „internacjonalizmu duchowego", a i „wykorzenienia narodowego".
8 marca 1930 r. pan Coudenhove-Calergis, prezes Unii Paneuropejskiej, wygłosił odczyt w auli Uniwersytetu Warszawskiego, który Antoni Słonimski tak zrelacjonował: „Sala przepełniona była doborową publicznością i młodzieżą uniwersytecką. (...) Gdy na katedrę wszedł wreszcie sam »cher comte et president«, gdy świetnie ubrane panie z dyplomacji i arystokracji przywitały go oklaskiem, gdy pani ambasadorowa francuska spojrzała przez lorgnon na przystojnego prelegenta, a urzędnicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych poprawili krawaty, zaczął ktoś ryczeć po prostu i bardzo głośno: »Precz z Żydami!«, »Precz z Niemcami!«, »Precz z masonami!«, »Do Rosji!«. Powstał piekielny tumult, wrzawa i zamieszanie. Banda obwiepolskich studentów ryczała przez dwadzieścia minut. Młodzieńcy ci, uważając pana hr. Coudenhove-Kalergi za Żyda, żądali, aby wyjechał do Rosji. Dziwne to żądanie powtarzali bez sprzeciwu z czyjejkolwiek strony. Jego Magnificencja Rektor nie czuł się w obowiązku bronić swego gościa. Opuścił salę".
Do Paryża przez Odessę
Opinia publiczna była więc podzielona, tak jak różnili się poglądami w kwestii przyszłych Stanów Zjednoczonych Europy (tak najczęściej nazywano przyszłą Wspólnotę Europejską) nasi pisarze. Należy pamiętać, że odzyskanie niepodległości w roku 1918 nie sprzyjało nastrojom paneuropejskim.
Wizji zjednoczonej Europy utożsamianej z likwidacją państw narodowych zdecydowanie przeciwstawiał się Karol Ludwik Koniński, życzliwie wspierając idee federacji narodowych. Paneuropejskie pomysły Pierre'a Drieu La Rochelle'a (które doprowadziły go do kolaboracji z III Rzeszą) dość życzliwie omówił w „Wiadomościach Literackich" Józef Wittlin.
Egzotycznych pomysłów polskim pisarzom nigdy nie brakowało, czego dowodem w antologii choćby publicystyka Andrzeja Szczypiorskiego z końca siódmej dekady XX wieku. W natchnionych zdaniach wspominał autor ostatnie dni wojny, kiedy to – jak pisał: „Żołnierze Wschodu i Zachodu wznosili nad Łabą okrzyki radosnego sojuszu zwycięzców. Francuzi z Sachsenhausen wędrowali do Paryża przez Warszawę, Kijów i Odessę, a jeńcy radzieccy znad Loary przebierali [sic!] się do ojczyzny przez Morze Północne, Norwegię, Szwecję, Finlandię. Nie było owej wiosny granic, był wspólny, europejski szlak ludzi zdążających do wolności". Zdaniem Szczypiorskiego, na bazie tamtych emocji możliwe było zbudowanie „nowego modelu europejskiej egzystencji – opartej na wolności, pokoju i bezpieczeństwie". Winą za to, że tak się nie stało, autor utworu „Niedziela, godzina 21.10" (1967 r.) obarczył rewanżystów zachodnioniemieckich, pocieszając jednak czytelników, że „w roku pięćdziesięciolecia Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej ruch komunistyczny wyciąga przyjazną dłoń do całej Europy, kontynuując w ten sposób program koegzystencji, wzbogacony o nowe elementy".
Sens istotny artyzmu
Na szczęście, nie brakowało również w wieku XX pisarzy polskich, którzy ideą zjednoczonej Europy przejęci byli autentycznie. Stanisław Brzozowski już w 1910 r. przypominał, że „Europa nie jest czczym słowem" i w „Legendzie Młodej Polski" piętnował cywilizacyjne zapóźnienie Polski wobec Zachodu oraz anachronizm literatury i kultury polskiej. Jak dobrze wiemy, zgoła inne zdanie wyraził później, w „Dziennikach", Witold Gombrowicz, któremu polski pościg za Europą bardzo się nie spodobał. No, ale będzie to działo się już po traumie II wojny światowej, która niektórym naszym twórcom Europę zbrzydziła do tego stopnia, że jak Jerzy Pietrkiewicz ogłosili jej pogrzeb. Andrzej Bobkowski zaś spakował się i wyjechał do Gwatemali, w Europie widząc jedynie starość i bierność.