Zanim podejmiemy próbę odpowiedzi na te pytania, warto przyjrzeć się samej postaci intrygującego autora. Willmoore Kendall wychował się w Oklahomie. Z relacji jego znajomych wiemy, że bawiąc się maszyną do pisania, w wieku dwóch lat nauczył się czytać. Swój szybki rozwój intelektualny zawdzięcza niewidomemu ojcu, pastorowi metodystycznemu, któremu od najmłodszych lat czytał na głos wiele książek. W wieku 13 lat został studentem. Pięć lat później uzyskał dyplom na Oklahoma University.
W University of Illinois w 1940 roku obronił pracę doktorską poświęconą myśli politycznej Johna Locke'a. Wcześniej podjął studia w Oksfordzie, jednak przerwał je, udając się do Hiszpanii, by jako korespondent opisywać toczącą się tam wojnę domową. Jak wielu w tym pokoleniu dojrzewał jako lewicowiec, zbliżając się do trockistów, sympatyzował z siłami republiki. W miarę poznawania komunizmu przesuwał się na prawo. Praca intelektualna, doświadczenie wojny domowej i podjęcie zadań w CIA podczas II wojny światowej ostatecznie formują młodego intelektualistę.
W 1957 roku, już jako dojrzały naukowiec i wykładowca, nawrócił się na katolicyzm. Znajdował się pod wpływem myśli Straussa i Voegelina, jednak do końca pozostawał niezależnym umysłem. Jego nieoczywista sympatia do Rousseau i jednocześnie brawurowe krytyki takich gigantów konserwatyzmu jak Russel Kirk, Clinton Rossiter i James Burnham świadczą o tym dobitnie. Kendall był dyskutantem o wielkim temperamencie. Dwight Macdonald zażartował kiedyś, że Kendall potrafi najszybciej ze wszystkich znanych mu osób doprowadzić dyskusję do fazy wzajemnego przekrzykiwania się. Wraz z Williamem F. Buckleyem założył legendarny, konserwatywny periodyk „National Review". Słynął z bojów z innymi redaktorami, którzy żartowali, że nigdy nie zdarzyło się, by mógł rozmawiać w jednym czasie z więcej niż jedną osobą, z innymi był po prostu skłócony. Przez 14 lat wykładał na Yale. Dzięki swojej osobności i specyficznemu poczuciu humoru był uwielbiany przez studentów. Mimo to władze uniwersytetu, aby pozbyć się kłopotliwego ekscentryka, zapłaciły sporą sumę pieniędzy, żeby odszedł. Sylwetka profesora wypychanego z uczelni za niepopularne poglądy to stały topos intelektualnych guru konserwatyzmu, przypadek Kendalla został literacko przedstawiony między innymi przez Saula Belowa w powieści „Wspomnienia Mosby'ego".
Droga Kendalla nie jest typową ewolucją od trockizmu do konserwatyzmu. Oryginalny tytuł wydanej przez Frondę pracy – „Wilmoore Kendall Contra Mundum" – bardziej oddaje charakter niepokornego konserwatysty z Południa. Liberałów odstraszał brawurową krytyką idei społeczeństwa otwartego. Wykazywał, że problemem nie jest otwarcie umysłu i tolerancja, ale potrzeba zasadniczego korpusu przekonań, wokół którego społeczeństwo będzie się jednoczyć. Jak wykazywał, zgoda na możliwość bezustannego pytania o podstawowe przekonania doprowadzi do upadku takiej społeczności. Konserwatystów drażnił nie tylko tym, że krytykował broniące tradycji i umiaru umysły. Doszedł do przekonania, że w biblii amerykańskiej demokracji „The Federalist Papers" pominięto ważny problem. We fragmencie, gdzie mowa jest o rządach „Dzielnych ludzi", nie jest powiedziane, jak mają oni kultywować, praktykować i zachowywać swoją cnotliwość. Kendall ze swoją przedwojenną krytyką ekonomicznej oligarchii i wyprowadzaną od Rousseau pochwałą demokracji bezpośredniej nieźle mieścił się na lewicy czasów New Deal. Po II wojnie światowej stopniowo doprecyzowywał swoje stanowisko, a jednocześnie lewica, podkreślając prawa jednostki i krytykując „antykomunistyczne polowania na czarownice", zmieniła się . Kendall, popierając McCarthy'ego i przyjmując zdecydowany antykomunistyczny kurs, siłą rzeczy bliższy stawał się konserwatystom. Sam ewoluował, ale i rzeczywistość dookoła niego zmieniła się radykalnie. Stąd, nie pasując do konserwatystów, zupełnie nie mógł już odnaleźć się na lewicy.
Willmoore Kendall zabiegał o korpus przekonań, wokół którego społeczeństwo może się jednoczyć
„Intensywność oporu" i „lekkomyślna większość", wypracowane przez Kendalla kategorie, pozwalają analizować bieżącą sytuację polityczną we współczesnych demokracjach. Czy protesty przeciwko ACTA to przykład intensywności oporu? Czy zwolennicy reform emerytalnych to lekkomyślna większość? Już po samej formie pytań widać, że teoretyczne terminy Kendalla dałyby się łatwo ideologizować, mogłyby jednak stanowić inspirację dla poszukujących nowych form wyrażania się w przestrzeni publicznej.
Zadaniem konserwatywnego intelektualisty jest bezustanne przemierzanie tradycji, czytanie jej na nowo, przemyśliwanie i poszukiwanie metody na jej rozumienie i postępowanie pozwalające aplikować ją do współczesności. Konserwatyzm nie jest zatem stateczną pochwałą bierności ani bezmyślną obroną status quo. Politolog z Oklahomy „czyni rozróżnienie między zmianą nakierowaną na rozwój i doskonalenie naszego dziedzictwa, takiego jakim ono jest, a zmianą obliczoną na transformację owego dziedzictwa w to, czym ono nie jest; i daleki od sprzeciwiania się tej pierwszej, zaczyna być jej mistrzem".
Lektura powojennego filozofa polityki to znakomita inspiracja do stawania się mistrzami zmian w naszym kraju. „Polski Kendall" powinien na tyle wniknąć w tradycję od nihil novi po dyskusje o III i IV RP, by swobodnie poruszając się po wybranych dokumentach, krytycznie wyławiać to co interesujące. To prawda, Wałęsa, Mazowiecki, Michnik, Geremek, Kiszczak czy General Jaruzelski to nie Hamilton i Jefferson polskiej demokracji, stenogramy z Okrągłego Stołu to nie Federalist Papers, a ustawa zasadnicza z 1997 roku to nie konstytucja Stanów Zjednoczonych. Mimo to mamy swoją tradycję dokumentów, pism i postaci, które mogą odkryć przed nami głębię naszej tożsamości kulturowej i instytucjonalnej. Chyba nie jest bowiem tak źle, jak pisał w „Eseju o duszy polskiej" Ryszard Legutko, wskazując na radykalne zerwanie polskiej tradycji. Nawet jeśli nić pomiędzy I, II i III RP została drastycznie uszczuplona, to chyba daje się wyczuć jeszcze ostatnie jej włókna. Ale uwaga, nie po to, by zachwycać się Andrzejem Wolanem, Łukaszem Górnickim, Stanisławem Orzechowskim czy Krzysztofem Warszewickim. Nie po to, by bez namysłu powtarzać jak papuga hasła o „dobru wspólnym", „republikanizmie", „silnej władzy" czy „wolności pozytywnej". Wreszcie nie po to, by budować publicystyczne, efektowne, acz pobieżne analogie historyczne. Bo jeśli tylko tyle oferują nam myśliciele I RP, to szkoda na nich czasu. Ale jeśli zachęcają do głębszej refleksji, to chłoszcząc ich jak Kendall chłostał Russella Kirka, młodzi interpretatorzy tradycji republikanizmu mogą zostawić po sobie wspaniałe idee, dające zaczątek konserwatyzmowi od morza do Tatr, od Odry po... strach kończyć.