Prasa to twój wróg – oświadczył Nixon na spotkaniu po pierwszej publikacji „Washington Post" o Watergate, 17 czerwca 1972. – Pamiętajcie, nie można być dla nich miłym... dasz im drinka, dobrze potraktujesz, chcesz być pomocny... Nie staraj się. Nigdy. Wszystko, czego oni chcą, to wbić wam nóż w krocze...
Długą drogę przeszliśmy od największego skandalu, a zarazem największego medialnego sukcesu, jakim było obnażenie oszustw prezydenta Stanów Zjednoczonych i zmuszenie go do dymisji. Od Watergate do „News of the World". Od zerwania politycznego knebla dziennikarzom po obnażenie skali medialnych manipulacji polityką. Od jednej anomalii do drugiej. Zatrzymaliśmy się w niebezpiecznym punkcie. Prestiż, szacunek dla zawodu dziennikarza jest na najniższym od 20 lat poziomie. Również w Polsce.
Pełne goryczy sentencje Nixona jeszcze dziesięć lat temu uznawane były za herezje, a dziś pewnie podpisałoby się pod nimi wielu ludzi – i to nie tylko polityków. Doświadczenia ogłupiających tabloidów, jednostronnych politycznie gazet, telewizji i stacji radiowych, zbyt często w ostatnich latach zmieniających się w rzeczników partii politycznych, zostawiają czytelników z poczuciem niesmaku.
Mniejsza o tytuły tych gazet, wszyscy je znamy. Rzecz raczej dotyczy społecznych mechanizmów, które przez ostatnie 40 lat miały gwarantować przejrzystość życia publicznego i kontrolowanie władzy. Jakoś nam pordzewiały.
Częściowo na własne życzenie, gdy redakcje ślepo angażowały się w grę polityczną. Zadufani w sobie sławni redaktorzy, często dłużej zajmujący swoje stanowiska niż większość polityków, kreowali się na wyrocznie, stawali się brokerami partii politycznych. W Polsce awansowali na salony. Z ulicy „Obrońców praw" wskoczyli do wesołego autobusiku, w którym na zmianę miejsca ustępują sobie władza i pieniądze.