Dobrym punktem odniesienia jest Ukraina, którą w czwartek odwiedził prezydent Putin, by porozmawiać o gazie. Moskwa domaga się przekazania rosyjskim firmom udziałów w gazociągach, magazynach, a nawet przedsiębiorstwach chemicznych i maszynowych w zamian za długi lub obniżenie ceny surowca. Gdyby takie postulaty pojawiły się wobec Polski przy renegocjacjach cenowych, wybuchłby skandal. Nie będzie ich jednak, bo jesteśmy solidnym odbiorcą i nie zalegamy z płatnościami.
Inna sprawa, że Gazprom sprzedaje nam surowiec według niekorzystnych zasad. Po pierwsze – najdrożej w Unii Europejskiej, po drugie – według reguły „bierz albo płać": jeśli zakontraktowaliśmy więcej gazu, niż potrzebujemy, i tak musimy za niego zapłacić, choć go nie zużyjemy. Po trzecie – na zasadzie kontraktu długoterminowego po cenach skorelowanych z ceną ropy naftowej, co nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem, na którym można kupić gaz taniej, tyle, ile aktualnie potrzebujemy. Nie posiadamy wprawdzie ani sieci przesyłowej, ani portów rozładunkowych dla tego surowca, ale możemy je zbudować, mamy wreszcie szansę na eksploatację gazu łupkowego. Nie są to wyzwania przekraczające możliwości Polski, nawet w sytuacji, gdy jak się wydaje – poważnie zagrożone jest terminowe wykonanie prac przy gazoporcie w Świnoujściu.
1
W porównaniu z nami sytuacja państw posowieckich, zarówno tych przyjaznych, jak i wrogich Moskwie, przedstawia się wręcz katastrofalnie. „Dziennik Gazeta Prawna", powołując się na raport dla inwestorów Gazpromu, omówił relacje gazowe Moskwy z krajami będącymi niegdyś jej koloniami. Można je podsumować dwoma słowami: bezpardonowa brutalność. W przestrzeni posowieckiej normalna, wobec Polski już nie do pomyślenia.
Zadłużenie tych państw wobec Gazpromu sięga 6,4 mld dolarów. Przodują Mołdawia, Ukraina, Białoruś i Armenia. Skoro nie płacą za dostawy, Moskwa żąda od nich udziałów w rurociągach, co prędzej czy później da jej realną kontrolę nad ich gospodarkami. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by któreś zbudowało konkurencyjne sieci pozyskiwania gazu. Największe szanse miałaby ewentualnie Ukraina. W przeciwieństwie do Mołdawii, Białorusi i Armenii dysponuje przecież dostępem do morza, a ponadto posiada spore złoża gazu łupkowego, choć – podobnie jak w Polsce – nie zostały one jeszcze rzetelnie oszacowane.
Ostre nieraz spory państw posowieckich z Moskwą o cenę surowca są już podrygami w zaciskającej się pętli, z której nie ma ucieczki. Rosja i tak dostanie swoje albo przestanie w końcu wysyłać gaz, co jest perspektywą niemożliwą do zaakceptowania przez władze krajów dotknięte embargiem, w takiej sytuacji bowiem zbuntowałyby się ich własne społeczeństwa. Są zatem w kropce.