Rockowy mega szwindel

Rock and roll miał być muzyką młodości. Stał się ostoją wieku sędziwego

Publikacja: 11.08.2012 01:01

Budka Suflera: „Uciec pragnę w wielki sen (...), gdzie sprzed dni doganiam dzień, w tamten czas lub

Budka Suflera: „Uciec pragnę w wielki sen (...), gdzie sprzed dni doganiam dzień, w tamten czas lub jego cień”

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Młodzieżowa rewolucja lat 60. związana z rockiem stała się parodią samej siebie. Młodzi wykonawcy najczęściej nagrywają dwie–trzy płyty i przepadają, nie dając sobie rady z używkami i presją show-biznesu, którzy zdominowali nobliwi seniorzy w emerytalnym wieku z milionowymi dochodami. Rządzą już estradą muzyki pop piątą dekadę, co przypomina zmurszałe monarchie bądź dyktatury komunistyczne we Wschodniej Azji, niedopuszczające do głosu młodszych.

Od dobrych kilkunastu lat niewiele było koncertów o światowej randze z udziałem największych gwiazd, których porządku nie dyktowałby 70-letni Paul McCartney, podkreślając w ten sposób swoje znaczenie i prestiż, odbierając jednocześnie hołdy fanów. Gdy młodszy o 18 lat Bono próbował zająć miejsce eksbitelsa w otwarciu Live 8, doszło do poważnej scysji i wokalista U2 musiał ustąpić, ulegając prawom hierarchii. Czy to nie zabawne, że są najważniejsze w środowisku, które od zawsze deklarowało walkę o prawa dla młodych ludzi, wolność, równość i stworzyło swą potęgę i wpływy posługując się hasłami buntu przeciwko starszym generacjom?

Dziś Paul McCartney, Mick Jagger czy Elton John dumnie noszą przed nazwiskiem słówko sir. McCartney posunął się dalej – przy okazji niedawnego jubileuszu Elżbiety II nie szczędził królowej komplementów, może już nawet za granicami dobrego smaku: uprawiał po prostu wazeliniarstwo. Można tylko zastanawiać się,  jak by ocenił obecną sytuację buntowniczy do końca John Lennon, który odesłał królowej order przyznany mu w latach 60. Na początku lat 70. zaś śpiewał o McCartneyu, że jako artysta jest niewiarygodny.

Paradoks polega na tym, że większość rockandrollowców dożyła wieku, o jakim nawet nie mogli śnić najwięksi klasyczni kompozytorzy. Nasz Fryderyk Chopin zmarł, nie kończąc 39 lat. To o nim, a nie o McCartneyu można powiedzieć, że żył jak rockowy kamikadze – nie wyjechał z Paryża nawet w obliczu epidemii cholery: wolał tworzyć. Zabawne, że Wolfgang Amadeusz Mozart w słynnym filmie Milosa Formana został przedstawiony, jakby był jedną z gwiazd pop. Ale umarł – w przeciwieństwie do większości z nich – przeżywszy tylko 36 lat. Umierał, pisząc „Requiem". Najstarszy z klasycznych geniuszy był Ludwig van Beethoven. Dożył 57 lat.

Oczywiście mówiąc o muzyce pop, ciągle wspomina się o tragicznych zgonach Hendriksa, Joplin, Morrisona, Cobaina i Winehouese. Ale tylko dlatego, że to wyjątki. 71-letni Bob Dylan każdego roku objeżdża kulę ziemską pod hasłem „Never Ending Tour". 70-letni Brian Wilson powrócił w tym roku z The Beach Boys z kolejną sentymentalno-sklerotyczną płytą. 68-letni Joe Cocker żyje na farmie w Kolorado, ciesząc się zdrowiem, ciszą i spokojem. 65-letni Iggy Pop śmiga po estradach świata z nagim torsem i będzie tak z pewnością robił przez kilkanaście najbliższych lat. Przykłady można mnożyć!

Akademie ku czci

Klasycy rocka dorobili się też na buncie gigantycznych pieniędzy, o jakich najwybitniejsi kompozytorzy muzyki klasycznej nie śmieli marzyć, choć w przeciwieństwie do rockmanów nigdy nie opowiadali andronów o buncie oraz nowej, zaangażowanej społecznie sztuce. Skromnie tworzyli na zamówienie, często wpadając w finansowe tarapaty, nie mając na życie. Symboliczną postacią jest Jan Sebastian Bach przedstawiony na lipskim pomniku z mocno wyeksponowaną pustą kieszenią.

Na usprawiedliwienie niemogących zejść ze sceny idoli można powiedzieć, że nie przewidzieli podobnego obrotu sprawy. Działali bez premedytacji. Mało kto przewidział, że moda na rock and rolla potrwa dłużej niż rok czy dwa. Znamienny jest wywiad z młodziutkim Mickiem Jaggerem z czasów, gdy nie potrafił jeszcze odpowiadać na pytania dziennikarzy, a najbardziej płoszyła go kwestia, ile potrwa jego kariera. Mówił, że niedługo, bo w jego sytuacji liczy się młodość i świeżość.

Kwestia wieku dręczyła również Paula McCartneya. Jeszcze przed rozpoczęciem kariery, na początku lat 60., skomponował wodewilową piosenkę „Kiedy będę miał 64 lata". Jej tematem jest wątpliwość, czy w tak podeszłym wieku będzie jeszcze kochany, akceptowany. Sześćdziesiątą czwartą rocznicę McCartney świętował, kolejne są publiczną tajemnicą, powlekaną farbą skrywającą siwe włosy eksbitelsa.

Nie zabrakło jednak w środowisku osób, które żenowała podobna sytuacja. Ian Anderson z Jethro Tull wypowiedział się na ten temat, nagrywając album „Za stary na rock and rolla, za młody, by umrzeć" z piosenką o takim tytule. Była pełnym wstydu wyznaniem podstarzałego rockmana. Wspominała za długie jak na wiek włosy, drogi sportowy samochód, wolny czas mitrężony w klubie tenisowym, sprzedaną duszę i wyrzucone na śmietnik Presleyowskie „Blue Suede Shoes".

Anderson się rozlicza

Warto dłużej pochylić się nad albumem skomponowanym przez Andersona, ponieważ jego opowieść wiele tłumaczy. Piosenki mówią o starzejącej się byłej gwieździe rocka. Wygrywa duże pieniądze w teleturnieju, zauważa jednak, że otoczenie się zmieniło, dlatego życie i pieniądze nie cieszą już tak jak w młodości. To punkt wyjścia do decyzji o samobójstwie podczas wypadku motocyklowego. Gdy artysta cudem przeżywa, trafia do szpitala, a gdy wychodzi ze śpiączki, okazuje się, że jego styl mody i muzyki znowu cieszy się wielkim powodzeniem. Znaczący jest motyw medyczny: dzięki nowym osiągnięciom nauki gwiazdor staje się młodszy o 20 lat i znowu zostaje idolem nastolatków, którzy ślepo go naśladują.

Nagrany w 1976 r. album okazał się wizjonerski. Był przecież czas, gdy wszystkie najsłynniejsze zespoły rockowe pierwszej i drugiej fali, czyli z lat 60. i początku 70., schodziły ze sceny zmęczone karierą i wiekiem. Na ich comeback oczekiwali jednak rówieśnicy, których nareszcie stać było na koncerty i przeżywanie jeszcze raz, tym razem w luksusowych warunkach, wielkich emocji z dawno minionej młodości. Z kolei nastolatki pragną „zaliczyć" koncert klasyków rocka. Przeżyć show legendy. Stąd niekończące się pożegnalne tournée i odbywające się co kilka lat „zaskakujące" powroty. Sytuacje, które są przejawem tyleż krótkiej pamięci, co potrzeby robienia wielkiej kasy. 72-letnia dziś Tina Turner pożegnała się ze wszystkim, po czym przywitała ponownie. Ale najbardziej żenujący przykład comebacku dał zespół Deep Purple z gitarzystą Ritchiem Blackmore'em, znudzonym graniem „Smoke on the Water" tysięczny raz tak bardzo, że nawet nie ukrywał swojej obojętności podczas ostatniego koncertu z kolegami, który zagrał w Polsce – w Zabrzu.

Ach, to retro!

Polska w tym względzie nie odbiega od światowych standardów. Festiwal wspomnień rozpoczął się, gdy zaczął działać rynek, bo też nic tak dobrze się nie sprzedaje jak nostalgia pod hasłem „przeżyjmy to jeszcze raz". W sopockim amfiteatrze nie kończyły się zjazdy dinozaurów big bitu. Powrócili Skaldowie, którzy na koncertach prezentowali amatorski poziom. Wciąż aktywna jest  „Budka Suflera". Było wielkie branie na Czerwone Gitary. Nie wszyscy, tak jak Seweryn Krajewski, potrafili powiedzieć „nie" i odmówić dużych pieniędzy. Były lider Czerwonych Gitar, bodaj jako jedyny, nie chce żyć przeszłością ani nawet o niej rozmawiać z dziennikarzami. Woli nagrywać nowe płyty z młodszymi wykonawcami i udowadniać, że jest od nich lepszy.

Maryla Rodowicz również proponuje nowe albumy, promuje nowe piosenki, śpiewając ironicznie na koncertach „Ale to już było". Jednak fani najbardziej czekają na „Małgośkę". I co zrobić? Nie śpiewać? Bojkotować fanów? Grzegorz Markowski z Perfectu opowiadał mi, że wielokrotnie próbował zrezygnować z wykonywania „Autobiografii". Jednak taka decyzja spotykała się zawsze z krytyką fanów, bywa, że gwizdami. Markowski musi śpiewać „Miałem dziesięć lat", chociaż ma już prawie sześćdziesiąt.

Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje, można ją oczywiście znaleźć w „Rejsie", gdzie pada słynne stwierdzenie, że lubimy tylko te piosenki, które już kiedyś słyszeliśmy. Ale wytłumaczenie jest też takie, że mało który muzyk rockowy jest kreatywny dłużej niż przez kilka lat. Potem tylko odcina kupony. Ostatnia płyta The Rolling Stones brzmi dobrze, ale wszystkie poprzednie są lepsze. Poza tym wzorowała się na oryginalnych patentach z przeszłości, po co więc grać kopie, gdy można zaproponować fanom „Satisfaction" lub „Sympathy For The Devil".

Po pięciu dekadach rocka muzyczne patenty muszą się powtarzać: trudno z wyeksploatowanej kopalni wydobyć coś wartościowego. To tłumaczy słabość młodszych zespołów, które tak jak The Libertines wywołują sensację, by po dwóch płytach się rozpaść. Lepsze to niż kopiowanie na trzeciej płycie wcześniejszych pomysłów, co robią Arctis Monkeys czy Franz Ferdinand.

U nas działa podobny mechanizm. Choćbyśmy bardzo chcieli, nie mamy nic lepszego od tego, co stworzyły na początku Perfect, Maanam, Lady Pank, TSA. Trzymam kciuki za Myslovitz, ale przecież muzycy oryginalnego składu się rozeszli. Jedynie Hey i Kasia Nosowska szukają sposobu na popularność w eksperymentach. Ścigają się sami ze sobą, bo przecież nie mają konkurencji. Wyrazem kapitulacji młodego środowiska jest w pewnym sensie moda retro, czyli nawiązywanie do wzorców z lat 60., co na świecie robią z powodzeniem Jack White i Black Keys, u nas zaś Ania Rusowicz.

Strach pomyśleć o najbliższej przyszłości. Można się spodziewać, że idole zaczynający karierę na początku lat 60. przypominać będą stetryczałego Leonida Breżniewa. Gdy porównać twarz jego i Micka Jaggera, niewielka jest różnica. Można nawet powiedzieć, że wieloletni przywódca ZSRR żył bardziej rockandrollowo niż wokalista The Rolling Stones, używając codziennie najcięższego narkotyku, jakim jest w naszej części Europy gorzałka. Jagger nie pije, nie pali, dba o dietę jak eremita. Podobnie jest z Paulem McCartneyem – nałogowym... wegetarianinem. Od kiedy został dziadkiem, postanowił zrezygnować nawet z palenia trawki, bo, co wyznał publicznie, nie licuje to z godnością osoby starszej mającej wychowywać dzieci i młodzież. Wszystko w porządku. Tylko po co było tyle szumu na temat hipisowskiej rewolucji?

Wózkiem po estradzie

Do Breżniewa najbliżej dziś Keithowi Richardsowi. Po upadku z palmy nie jest w stanie podjąć trudów globalnej trasy koncertowej i z tego powodu rocznicę 50-lecia zespół będzie świętował w formie stacjonarnej. Stonesi nie przyjadą do nas – będzie trzeba pojechać do nich. Oczywiście zawsze jest ryzyko, że 71-letni Keith będzie chwiał się na estradzie jak podczas ostatniego koncertu w Warszawie, gdzie wiele osób obstawiało: spadnie z proscenium czy uda mu się ostatecznie utrzymać równowagę.

W największym kłopocie jest jednak Angus Young z AC/DC. On najbardziej uzależnił swoją estradową sławę od młodzieńczego wizerunku. Popularność zdobył, biegając po scenie w uczniowskim mundurku. Podczas ostatniego tourneé brakowało mu tchu. Pewnie zadaje sobie pytanie: a co będzie, jak zabraknie mi sił? Odpowiedź jest jedna: gwiazda rocka na wózku inwalidzkim. Doczekamy pewnie i takiego show. Można nawet się spodziewać, że to będzie bardzo dobrze sprzedający się rockandrollowy hit.

Młodzieżowa rewolucja lat 60. związana z rockiem stała się parodią samej siebie. Młodzi wykonawcy najczęściej nagrywają dwie–trzy płyty i przepadają, nie dając sobie rady z używkami i presją show-biznesu, którzy zdominowali nobliwi seniorzy w emerytalnym wieku z milionowymi dochodami. Rządzą już estradą muzyki pop piątą dekadę, co przypomina zmurszałe monarchie bądź dyktatury komunistyczne we Wschodniej Azji, niedopuszczające do głosu młodszych.

Od dobrych kilkunastu lat niewiele było koncertów o światowej randze z udziałem największych gwiazd, których porządku nie dyktowałby 70-letni Paul McCartney, podkreślając w ten sposób swoje znaczenie i prestiż, odbierając jednocześnie hołdy fanów. Gdy młodszy o 18 lat Bono próbował zająć miejsce eksbitelsa w otwarciu Live 8, doszło do poważnej scysji i wokalista U2 musiał ustąpić, ulegając prawom hierarchii. Czy to nie zabawne, że są najważniejsze w środowisku, które od zawsze deklarowało walkę o prawa dla młodych ludzi, wolność, równość i stworzyło swą potęgę i wpływy posługując się hasłami buntu przeciwko starszym generacjom?

Dziś Paul McCartney, Mick Jagger czy Elton John dumnie noszą przed nazwiskiem słówko sir. McCartney posunął się dalej – przy okazji niedawnego jubileuszu Elżbiety II nie szczędził królowej komplementów, może już nawet za granicami dobrego smaku: uprawiał po prostu wazeliniarstwo. Można tylko zastanawiać się,  jak by ocenił obecną sytuację buntowniczy do końca John Lennon, który odesłał królowej order przyznany mu w latach 60. Na początku lat 70. zaś śpiewał o McCartneyu, że jako artysta jest niewiarygodny.

Paradoks polega na tym, że większość rockandrollowców dożyła wieku, o jakim nawet nie mogli śnić najwięksi klasyczni kompozytorzy. Nasz Fryderyk Chopin zmarł, nie kończąc 39 lat. To o nim, a nie o McCartneyu można powiedzieć, że żył jak rockowy kamikadze – nie wyjechał z Paryża nawet w obliczu epidemii cholery: wolał tworzyć. Zabawne, że Wolfgang Amadeusz Mozart w słynnym filmie Milosa Formana został przedstawiony, jakby był jedną z gwiazd pop. Ale umarł – w przeciwieństwie do większości z nich – przeżywszy tylko 36 lat. Umierał, pisząc „Requiem". Najstarszy z klasycznych geniuszy był Ludwig van Beethoven. Dożył 57 lat.

Oczywiście mówiąc o muzyce pop, ciągle wspomina się o tragicznych zgonach Hendriksa, Joplin, Morrisona, Cobaina i Winehouese. Ale tylko dlatego, że to wyjątki. 71-letni Bob Dylan każdego roku objeżdża kulę ziemską pod hasłem „Never Ending Tour". 70-letni Brian Wilson powrócił w tym roku z The Beach Boys z kolejną sentymentalno-sklerotyczną płytą. 68-letni Joe Cocker żyje na farmie w Kolorado, ciesząc się zdrowiem, ciszą i spokojem. 65-letni Iggy Pop śmiga po estradach świata z nagim torsem i będzie tak z pewnością robił przez kilkanaście najbliższych lat. Przykłady można mnożyć!

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy