Jest w Europie naród wychowany na jednym polskim produkcie. Śpiewa o nim piosenki, umieszcza w powieściach i nazywa tak grupy muzyczne. Do dziś sukcesu marki Prince Polo nie powtórzył w świecie żaden inny polski wyrób.
Halldor Halldorson, szef islandzkiej delegacji do Rady Europy i przewodniczący Islandzkiego Stowarzyszenia Władz Lokalnych, dobrze pamięta czekoladowy wafelek produkowany od 1955 r. przez zakłady Olza z Cieszyna. – Prins Póló (taka była wtedy islandzka nazwa) towarzyszył mi od dzieciństwa w latach 70. Był w każdym sklepie i był wyjątkowy pod względem smaku. Dorośli mówili o nim „polski książę" – opowiadał mi Halldor.
Pierwszy raz spotkaliśmy się 15 lat temu w Isafjordur – stolicy regionu Fiordy Zachodnie, zamieszkanej przez trzy i pół tysiąca osób. W największym spożywczym sklepie miasteczka Prince Polo (już w polskiej transkrypcji) zajmował najlepsze półki.
Halldor był wtedy młodym urzędnikiem w magistracie. Znał i lubił Polaków, bo od lat 80. wielu przyjechało do Islandii w poszukiwaniu pracy. Wielu się tu osiedliło, pożeniło, dostało obywatelstwo. Potem Halldor został burmistrzem. Twierdzi, że nastawienie do Polaków jest na wyspie wyjątkowe. To także zasługa prince polo. Polska nie była dla Islandczyków wrogim krajem zza żelaznej kurtyny. Była krajem słodkiego wafelka.
Tajemnica jego powodzenia na Islandii leży... na cmentarzu. Wystarczy przejść się na dowolną nekropolię, by się przekonać, że Islandczycy to naród długowieczny. W ich zdrowej diecie przez wieki dominowały surowe dorsze czy ususzone wiatrem i słońcem sztokfisze. Skrobało się je na paski i żuło. Kolejny przysmak to białe mięso rekina zmieszane z krwią, „dojrzewające" w beczkach. Choć smakuje ohydnie (przynajmniej mnie), dostarczało Islandczykom najcenniejszych witamin. Tran z rybiej wątroby (koszmar dzieci drugiej połowy XX w. w Polsce), do dziś stoi na każdym stoliku w dobrych restauracjach.
Wyspiarze niewiele wiedzieli jednak o słodyczach, dopóki nie przypłynął czekoladowy wafelek...
Razem z coca-colą
Do swojej słabości do prince polo przyznał się publicznie w 1999 r. ówczesny prezydent Islandii Olafur Ragnar Grimsson. „Całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach: amerykańskiej coca-coli i polskim prince polo" – powiedział podczas wizyty w Polsce.
To niezwykłe zderzenie dwóch marek. Pierwsza jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych na świecie; ma za sobą wielki, globalny i bajecznie bogaty koncern, który od 100 lat wydaje miliardy na reklamę. Druga prawie się w świecie nie reklamowała.