W Polsce istnieje wielka równoległa gospodarka, której nie ma w żadnej ewidencji, warta co najmniej 200 mld zł rocznie, czyli równo 100 stadionów narodowych. Szara strefa jest jedną z najwyższych w Europie i teraz znów się szybko powiększa. Spowolnienie gospodarcze, wysokie koszty działania firm, mało elastyczne prawo pracy, biurokracja i wciąż zmieniające się przepisy wypychają do niej coraz liczniejszych przedsiębiorców.
Premier Donald Tusk miał w swoim expose ogłosić tzw. ozusowienie umów cywilno-prawnych. To byłby ukłon w stronę związkowców, którzy od lat protestują przeciw nim, nazywając je śmieciowymi. W ubiegłym roku zawarto ich w Polsce 900 tys. Ostatecznie premier wycofał się z tego pomysłu "póki bezrobocie jest dwucyfrowe".
- To ostatnia rzecz, jaką rząd powinien ruszać w czasie spowolnienia gospodarczego. Ci ludzie nie przeszliby automatycznie na umowy o pracę, ale zasilili szarą strefę. W przyszłym roku zwiększyłaby się ona zdecydowanie – mówi Małgorzta Starczewska-Krzysztoszek, główny ekonomista organizacji pracodawców PKPP Lewiatan.
Wie, co mówi. Przygotowała właśnie raport, z którego wynika, że aż 33,2 procent firm zatrudnia pracowników na czarno, podczas gdy przed rokiem liczba ta wynosiła 28,9. – Widać już efekty podniesienia na początku roku składki rentowej i pensji minimalnej, co zwiększyło znacznie koszty prowadzenia biznesu. Teraz dojdzie kolejna bariera dla przedsiębiorców – dodaje Starczewska-Krzysztoszek.
Wszystko to najbardziej uderza w małe firmy, bo te duże, mające wysokie obroty i zwykle płacące najwyższe wynagrodzenia, zawsze znajdą gdzieś oszczędności. W mniejszych nie ma już tej przestrzeni. Na obecne ciężary nałożyło się spowolnienie gospodarcze – w tym roku wzrost PKB nie przekroczy 2,5 procent. Coraz częściej przedsiębiorcy mają dylemat: zawiesić działalność czy przejść do szarej strefy. Tymczasem już teraz polskie firmy masowo ukrywają przychody, nie rejestrują firm, zatrudniają na czarno. GUS szacuje, że rocznie na szarą strefę przypada ponad 13 procent naszego PKB.
Pensja w kopercie
Prof. Friedrich Schneider dzieli szarą strefę na dwie części. Pierwsza, stanowiąca dwie trzecie całości, to firmy lub osoby, które nie zarejestrowały działalności. Nie płacą podatków i nie prowadzą żadnej ewidencji na rzecz fiskusa czy ZUS. Najwięcej takich firm jest w budownictwie, rolnictwie, a także w usługach związanych z korepetycjami, opieką nad dziećmi i osobami starszymi oraz ze sprzątaniem. Druga część szarej strefy obejmuje osoby zaniżające wartość swych przychodów, głównie w takich dziedzinach jak małe sklepy, gastronomia, transport czy prywatne gabinety lekarskie.
Do pierwszej kategorii należy Daria, sprzątaczka z Ukrainy. Od 15 lat mieszka w Polsce, ostatnio w pełni legalnie była zatrudniona w sieci supermarketów. Jednak ta, by obniżyć koszty, w tym roku zatrudniła firmę zewnętrzną, która natychmiast złożyła ofertę opiewającą na o prawie połowę niższą stawkę. Daria odmówiła. Sprząta teraz w domach, bierze 17 złotych za godzinę, w tym mycie okien czy prasowanie. Ma już stałych klientów, którzy naturalnie płacą gotówką. Państwo nie widzi z tego nawet złotówki. Takich sprzątaczek jest kilkaset tysięcy.
I kategoria druga. Wiadomo, że apteki, zwłaszcza pojedyncze lub działające w ramach małych sieci, ledwo zipią w wyniku spowolnienia gospodarczego, ale i wejścia w życie nowej ustawy refundacyjnej, która ograniczyła marże na część leków. Teraz szef wzywa pracowników i składa propozycję nie do odrzucenia: zachowujesz pracę, a nawet poziom zarobków, ale połowę pensji od dziś odbierasz w kopercie.
Często deklaruje się umowę o pracę z wynagrodzeniem w granicach pensji minimalnej i od tego płaci ZUS, a jednocześnie zarabia się na czarno. Czasem takie rozwiązanie wymuszają przyciśnięci sytuacją przedsiębiorcy, a czasem umawiają się obie strony. Oczywiście traci ta trzecia – państwo.
O tym, że jest coraz gorzej, mogą świadczyć wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy, która w pierwszej połowie roku namierzyła 7 tys. nielegalnych pracowników, podczas gdy przed rokiem było to 5,7 tys. osób. Z kolei skarbówka wykryła w ubiegłym roku ukryte należności na 2,5 mld złotych, a rok wcześniej było to 2,1 mld złotych. Ale to i tak wierzchołek góry lodowej.
Gdzie oni są?!
Zdaniem Mirosława Barszcza, eksperta podatkowego i byłego wiceministra finansów, wszelkie rekordy dzierżą w Polsce usługi w zakresie remontów i prywatnej budowy domów. Szara strefa może tu sięgać nawet 80–90 proc. Generalnie budownictwo, uwzględniając budowę dróg, to z pewnymi wyjątkami jedna wielka gospodarka równoległa z nierejestrowanym obrotem. Nawet wielkie renomowane firmy zatrudniają głównie podwykonawców, a ci zwykle nie przejmują się umowami o pracę i rejestrowaniem obrotów.
Z badania Lewiatana wynika, że aż 39 proc. łącznego obrotu firm budowlanych jest ukrywane. W przypadku transportu i gospodarki magazynowej liczba ta wynosi 35. Jeśli chodzi o pracowników zatrudnionych na czarno w tych sektorach, to mamy odpowiednio 43,3 i 35,5 proc. Dużo jest też szarości w gospodarce związanej z wywozem i utylizacją śmieci.
Dariusz Górski, specjalista w departamencie legalności zatrudnienia w Głównym Inspektoracie Pracy, zwraca uwagę na ogromną skalę tego zjawiska w budownictwie, firmach handlowych, gastronomii, a także hotelarstwie. W przypadku tego ostatniego nie rejestrują turystów i wpływów głównie małe pensjonaty i właściciele domów wynajmujący kwatery. Mimo akcji skarbówki i Państwowej Inspekcji Pracy w mediach nie słychać o firmach działających w szarej strefie. Padają głównie mało znane nazwy albo żadne, bo państwowe instytucje są zobowiązane do utrzymywania ich w tajemnicy.
Ale takie małe i średnie firmy zatrudniające do 250 osób to dwie trzecie naszej gospodarki. Duże, jak Fiat czy Orlen, boją się wchodzić w takie praktyki, bo są non stop kontrolowane. Dlaczego? – Łatwiej jest kontrolować 3,5 tys. dużych firm i jest to bardziej efektywne niż uganianie się za 1,7 mln maluchów. A koszt kontroli w dużej i małej firmie często jest taki sam – dodaje Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek.