Azoty Tarnów przejmują Puławy w obronie przed zagranicznym inwestorem, Agencja Rozwoju Przemysłu ratuje Polimex-Mostostal, a PKO BP jako jedyny bank daje gwarancje koncernowi budowlanemu na krawędzi bankructwa, Lotos z PGNiG będą wspólnie szukać ropy, PGE, KGHM, Enea i Tauron zainwestują w elektrownię atomową. Co łączy te doniesienia i pomysły? Za wszystkimi stoi rząd.
Kapitalizm państwowy – pojęcie znane od ponad 100 lat – ma wiele twarzy. Najbardziej znana to państwowa własność przedsiębiorstw. Udziały państwa mogą być większościowe, mogą być mniejszościowe, ale zawsze pozwalają na pełną kontrolę właścicielską. Druga twarz kapitalizmu państwowego to uzależniające od państwa subsydia, preferencje i pomoc dla przedsiębiorstw publicznych, ale czasem i prywatnych. Trzecia to równie uzależniające przetargi publiczne na wszystko, od szkoleń i papieru toaletowego do autostrad i stadionów, tym większe, im większe fundusze ma do dyspozycji państwo (oczywiście nie przetargi są złe, zła jest skala redystrybucji). Czwarta to państwo sprzymierzone z wielkim biznesem prywatnym i działające w jego interesie, a nie w obronie kapitalizmu wolnorynkowego, tak zwany crony capitalism, czyli kapitalizm kolesiów. Państwowe regulacje tworzą wysokie bariery wejścia na rynek i chronią już istniejące firmy przed siłami przedsiębiorczości. Państwo, podobnie jak okopane na rynku firmy, boi się kluczowej w wolnorynkowym kapitalizmie kreatywnej destrukcji, stałej wymiany przedsiębiorstw w wyniku konkurencji na bardziej efektywne, których nie daj Boże nie dałoby się kontrolować. Wszystko to w mniejszym lub większym natężeniu możemy zaobserwować w Polsce.
W sektorze publicznym w Polsce pracuje 32 procent zatrudnionych – ponad 3 miliony ludzi. Ktoś powie, że to głównie sfera budżetowa, szkolnictwo, służba zdrowia, administracja, wojsko. To prawda. Ale mamy także prawie 400 tysięcy pracowników w przemyśle państwowym, 255 tysięcy w transporcie, przy czym firm kontrolowanych przez państwo, ale tam gdzie ma mniejsze udziały niż 50 procent, nie zalicza się do sektora publicznego (a w tej grupie są m.in. takie giganty jak Orlen, KGHM czy Tauron). Co ważniejsze, zmiany w ostatnich pięciu latach są minimalne. W sektorze publicznym pracuje niemal tyle samo osób, udział przemysłu publicznego w całej produkcji zmniejszył się zaledwie z 15,8 do 13,7 procent, a w handlu zagranicznym nawet zwiększył się z około 12–13 do 17–18 proc. Z kolei w inwestycjach udział inwestycji sektora prywatnego zmniejszył się z 63 do 54 procent, rozwinął natomiast front prac w sektorze publicznym, zapewne ze względu na dostęp do funduszy europejskich.
Skuteczni jak Chiny
To w sektorze publicznym zlokalizowane są monopole i quasi-monopole infrastrukturalne – pocztowy, kolejowy, naftowy, energetyczny, gazowy i inne, dzięki którym państwo może kontrolować całą gospodarkę i zapewniać sobie poparcie tysięcy pracowników. Tam gdzie monopolu nie ma – jak w transporcie lotniczym, państwowy LOT wegetuje. Tam gdzie monopol się kruszy, jak pocztowy, państwo różnymi sztuczkami chroni dominującą pozycję Poczty Polskiej. Tam gdzie istnieją firmy należące do samorządu, tam uczciwe przedsiębiorstwa prywatne mają mniejsze szanse na wygranie przetargów, a burmistrz Inowrocławia wręcz wysłał ustawę nakazującą ich organizowanie do Trybunału Konstytucyjnego, nazywając ją kuriozalną, bo ma „swoje" przedsiębiorstwo. Burmistrza popierają inne samorządy w Polsce.
Kryzys lat 2007–2009 nadał nowy impet kapitalizmowi państwowemu na świecie. Jego zwolennicy zafascynowani są skutecznością Chin w przezwyciężaniu kryzysu i z rozmachem prowadzonymi inwestycjami arabskich państwowych funduszy inwestycyjnych. Niektórzy twierdzą, że stary porządek kapitalizmu wolnorynkowego opartego na prywatnej własności rozpada się. Zwolennikom kapitalizmu państwowego nie przeszkadza fakt, że kwitnie on przede wszystkim w krajach autorytarnych jak Chiny, Rosja i arabskie szejkanaty. Odgłosy tego trendu docierają do Polski. W propozycjach powoływania narodowych czempionów i państwowych funduszy inwestycyjnych czy organizowaniu życia gospodarczego przez ministra skarbu.
Pojęcie „konsensusu pekińskiego", który miałby powszechnie zastąpić w przyszłości, wolnorynkowy konsensus waszyngtoński, niedawno tak definiował w Asia Policy ekonomista John Williamson: stopniowe reformy zamiast Big Bang, innowacje i eksperymenty w rządzeniu (dodajmy, głównie kwestionujące wolnorynkowe podejście, prywatyzację i demokrację), wzrost oparty na eksporcie, kapitalizm państwowy, autorytarny ustrój. Układ warszawski, od wielu lat i mimo zmian rządów, z pekińskiego bierze przede wszystkim państwowy kapitalizm.