Czy najnowsza powieść Twardocha przedstawia możliwości ucieczki z tej wciąż opisywanej pułapki – zdrady, niemieckości, polskości, splatających się i prowadzących do dalszych fałszów? Konstanty Willemann, główny bohater "Morfiny", jest niespełnionym artystą, choć zdaje się, że bardziej od braku twórczej maestrii doskwiera mu wstyd, że jako grafik nie sprzedaje własnych prac i żyje za pieniądze matki (spolszczonej Ślązaczki.) Jego życie wyznacza narkotyczny rytm – alkohol, kobiety, alkohol, zdrada, restauracje, kawiarnie, alkohol, artyści, orgie. Tak jest, Kostek Willemann, mąż Heleny i ojciec Jureczka, trzydziestolatek po kampanii wrześniowej, z właściwą sobie swadą dąży do uwolnienia się od obowiązków wobec rodziny, Polski, wobec czegokolwiek. „Pan się biłeś? – Tylko w knajpach z alfonsami, jak mi kurwa darmo dać nie chciała". I tak będzie drwił i uciekał, prowokował i droczył się, ale do czasu. Pogrążony w rozpaczy, zacznie szukać ukojenia.
Słodki drań
Twardochowi udało się wykreowanie bohatera niejednoznacznego, takiego, z którym czytelnik musi się zmagać, ale z którym zarazem może się utożsamić. To bydlę da się lubić. Jednak bardziej fascynujące od samego Willemanna jest to, jak Twardych prowadzi narrację powieści. Czasem Bohater opowiada nam historię z własnego punktu widzenia, jednak często owo JA podlega narratorowi wszechwiedzącemu, narratorowi odnoszącemu się do „Kosteczka". Analiza fenomenu narratorki-zjawy pozwoli nam choćby częściowo tylko zmierzyć się z "Morfiną", z tragicznością jednostki miażdżonej przez rozpacz, pustkę bezsensu i ból powodowany niedostatecznością zastanych tożsamości.
W jednym ze swoich tajemniczych wejść, wszechwiedząca narrator przynosi nam klasyczne zestawienie narkotyku-pocieszyciela i czarnej-rozpaczy: „Znasz czerń przestworza, Kosteczku? Znasz przecież. Inaczej w nie spadałeś, nie tak jak Twój przyjaciel, ale przecież znasz, wiesz, jak to jest, kiedy czerń napiera na gałki oczne, wciska się pod powieki i przesącza do mózgu, do środka, i obezwładnia jak absoluty narkotyk, jak morfina stężona ostatecznie. I to przecież przed tym mrokiem ratowałeś się buteleczkami pełnymi szczęścia, dobra i tęczy". Czy to Morfina kontaktuje się z bohaterem powieści? Narkotyczność literatury Twardocha to efekt językowy, nie możemy jednak potwierdzić dostatecznego zainteresowania narkotykiem jako literackim tematem. Mimo że powieść zaczyna się od potężnego kaca (świetne „Łeb. Smród") i narkotycznego spaceru w poszukiwaniu upragnionej buteleczki, nie otrzymujemy od Twardocha pogłębionego literackiego studium morfinisty. I chyba nie o to tu chodzi. Literatura i narkotyk – to gra, prastara artystyczna konwencja? „Jestem Konstanty Willemann i nie jestem morfinistą" – odpowiada bohater. Owo „jestem" i „nie jestem" kieruje nas będzie nieustannie w stronę głównego tematu powieści. A co nim jest?
Warszawa zgwałcona i realizm
Kto poza Konstantym opowiada nam "Morfinę", kim jest ta pojawiającą się co jakiś czas, wszechwiedząca opowiadaczka? „Głupi Kosteczek szuka źródeł bólu, głupi Kosteczek nie rozumie, że czerń po prostu jest, że to, co obwinia Polaków i Niemców pospołu, jest po prostu zwykłym człowieczeństwem. Kostek nurza się w czerni, bo jest człowiekiem. Jestem czernią. Ze mnie rodzą się czarne bogi, ze mnie rozlewają się oceany rozpaczy (...)" – przedstawia się zjawa. Czerń jako praotchłań, pierwotna przestrzeń poza dobrem i złem domaga się od bohatera uznania swojego znaczenia?