Prezydent Wiktor Janukowycz odwiedził Polskę. Komentatorzy i krytycy polityki wschodniej rządu nawoływali prezydenta Komorowskiego, by ostro upomniał się o Julię Tymoszenko i stanął w obronie praw człowieka. To postawa moralnie uzasadniona, ale politycznie minimalistyczna. Na Wschodzie mamy do ugrania dużo więcej niż uwolnienie osób represjonowanych. Musimy budować tam bufor bezpieczeństwa między nami a Rosją. Mimo lat marazmu sprawa nie jest beznadziejna, Ukraina prze do ratyfikowania umowy stowarzyszeniowej z UE, a Polska trzyma na biurku guzik; niczym podczas głosowań w Sejmie może wcisnąć „tak", ale może też wcisnąć „nie". Janukowycz musi się liczyć z naszą decyzją.
1.
Na Ukrainie działo się źle. Prozachodni, promowany przez Polskę, obóz pomarańczowych się rozpadł, a po wyborach Juszczenko został wręcz zmiażdżony, by w efekcie wypaść z polityki. Nowy prezydent zdecydował się zaś na reaktywowanie zapoczątkowanej przez Kuczmę strategii balansowania pomiędzy Zachodem a Wschodem. Nie byłoby to nawet najgorsze, gdyby jednocześnie nie zaczął represjonować swoich przeciwników politycznych. Zaszkodził tym sobie w Unii Europejskiej, co oczywiste, ale też na postsowieckim Wschodzie, złamał bowiem niepisaną zasadę, że przy zmianie reżimu nie wsadza się do więzień swoich poprzedników, którą respektuje zarówno Putin w Rosji, jak i Łukaszenko na Białorusi. Satrapa surowo rozliczający poprzednika to polityczna bomba zegarowa: jego ludzie bowiem sami muszą się liczyć z tym, że zostaną kiedyś rozliczeni, a to bardzo źle wróży ich lojalności politycznej.
Polski elementarny interes geopolityczny, czyli utrzymanie między nami a Rosją siatki państw buforowych, możliwie przychylnych Warszawie, nie został wprawdzie na Ukrainie pogrzebany, ale waga zaczęła się przechylać w kierunku Moskwy. Czas grał na jej korzyść. Jednak wciąż rozbieżności interesów między Kijowem a Moskwą są na tyle rozległe, że mamy gdzie wcisnąć swój but, trzeba tylko zaczekać, aż w drzwiach pojawi się szczelina. Może właśnie nadszedł ten moment?
2.
Ukraina stoi przed geopolitycznym wyborem, a Moskwa usilnie czuwa, by nie wybrała źle. Kusi obniżeniem cen gazu w zamian za przystąpienie do strefy wolnego handlu obejmującej Rosję, Białoruś i Kazachstan, a w przyszłości polityczno-ekonomicznej Unii Eurazjatyckiej. Tymczasem Kijów zrobił już znaczący krok w stronę Zachodu, parafując umowę stowarzyszeniową z UE, której częścią jest porozumienie o poszerzonej strefie wolnego handlu. Bruksela i Kijów powiedziały „a", trzeba jednak powiedzieć „b", czyli ją podpisać, i „c" – czyli ratyfikować.
Jesteśmy właśnie na etapie otwierania ust, by rzec „b". Janukowycz chce, aby dokonało się to na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie w listopadzie. Polska jest zainteresowana dokładnie tym samym i możemy pomóc. Problemem pozostaje jednak sprawa Tymoszenko. Nie ona sama jest w niej istotna, bo jakoś trudno uwierzyć w niewinność pięknej Julii, ale to, że przeciwnicy umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą, na przykład Niemcy, wykorzystują los byłej premier do torpedowania porozumienia. To oni, a nie ekipa Janukowycza godzą w interesy Polski na Wschodzie. Z naszego punktu widzenia najlepsza jest oczywiście Ukraina demokratyczna włączona do NATO i UE, ale niezłą opcją pozostaje także Ukraina autorytarna, byle była buforem powiązanym na ile to możliwe z Zachodem i Polską. Skoro najwyraźniej władze kijowskie nie chcą wypuścić Tymoszenko z więzienia, można spróbować namówić je do rewizji procesu pod okiem unijnych obserwatorów, by wybić krytykom z ręki argument, iż jej skazanie było farsą. Unijna inspekcja przydałaby się także przy drugim procesie o współuczestnictwo w zabójstwie ukraińskiego biznesmena. Ukraińskie sądy zaś niechaj czynią pod ich okiem, co chcą. Janukowycz pokazałby swoim akolitom na Ukrainie, że nie wycofuje się z zarzutów wobec byłej premier, a Unii, iż liczy się z jej zdaniem.