Analizując myśl jednego z najważniejszych liberalnych myślicieli XX wieku Isaiaha Berlina, Ewa Bieńkowska [eseistka i historyk literatury – red.], broniąc kultury liberalnej, trafnie opisuje jeden z podstawowych dylematów liberalizmu: potrzebę istnienia prawdy transcendentnej i jednoczesnej konieczności jej relatywizacji (obecność tego dylematu można dostrzec od pism żyjącego w XVII wieku Johna Locke'a po współczesnego nam Karla Poppera): „Kultura liberalna uczy nas, iż mogą istnieć zasady święte, chociaż nietrwałe i nieabsolutne, że w życiu społecznym istnieją pryncypia, o które trzeba walczyć w poczuciu ich (tak to Berlin nazywa) świętości, nie roszcząc sobie praw do nadbudowania nad nimi konstrukcji w jakikolwiek sposób zakorzenionej w absolucie. Bronimy ich, ponieważ są owocem cywilizacji i kultury, z którą się utożsamiamy, która nas nazywa i urzeczywistnia najwyższe wartości".
Consensus atakowany
Świętość" uzasadniana przez kulturę, prawda transcendentna, która jest nietrwała i nieabsolutna, najwyższe wartości będące wyłącznie produktem cywilizacji. W takiej konstrukcji natychmiast wyczuwa się fundamentalne napięcie, by nie powiedzieć wprost: wewnętrzną sprzeczność. Jasno o tej sprzeczności „nieświętego sacrum" i jej konsekwencjach pisze Leszek Kołakowski: „Kiedy sens sakralny ulatuje z kultury, sens tout court ulatuje także. Razem z zanikiem sacrum, które narzucało granice doskonalenia profanum, upowszechniać się musi jedno z najniebezpieczniejszych złudzeń naszej cywilizacji; złudzenie, iż przekształcenia ludzkiego życia nie znają barier, że społeczeństwo jest »w zasadzie« doskonale plastyczne i że plastyczność tę i zdolność do doskonalenia kwestionować, to przeczyć całkowitej autonomii człowieka, a więc człowieka samego zanegować.
Złudzenie to jest nie tylko szaleńcze, ale wiedzie do rozpaczy... Sens pochodzi tylko od sacrum, ponieważ nie wytwarza go żadne badanie empiryczne. Utopia doskonałej autonomii człowieka i nadzieja na jego doskonalenie się nieskończone są być może najbardziej skutecznymi narzędziami samobójstwa, które kultura nasza wynalazła". Innymi słowy – wedle Kołakowskiego – bez silnego zakotwiczenia w prawdzie transcendentnej liberalizm nieuchronnie przekształca się w kulturę postmodernistyczną. Bez sacrum tracimy bowiem punkt odniesienia, a więc kryteria oceny rzeczywistości. (...)
Współczesny liberalizm nie tylko prawie całkowicie utracił, powszechne u jego początków, przekonanie o odkrywaniu prawdy absolutnej przez ludzki rozum, ale z agnostycyzmu politycznego (nieorzekania o prawdziwości poglądów na forum publicznym) przesunął się ku agnostycyzmowi antropologicznemu (uznaniu, że natura ludzka jest niepoznawalna), a potem ku agnostycyzmowi metafizycznemu (poglądowi, że nie istnieje żadna prawda transcendentna), co symptomatycznie wyraził w tytule swej książki „Addio alla verita" (Żegnaj, wszelka prawdo) jeden z czołowych przedstawicieli filozofii postmodernistycznej Giovanni Vattimo.
Jest to zarazem agnostycyzm ideologiczny – gdy status prawdy absolutnej przysługuje jedynie poglądowi o nieistnieniu prawdy absolutnej, a wypływa zeń program dążenia, a nawet do przymusowego narzucania neutralności aksjologicznej na forum publicznym oraz niechęci czy wręcz eliminowania wszelkich rozważań etycznych.
Nie jest to bowiem neutralność pasywna czy pasywna niechęć, lecz aktywne dążenie, które nazwałbym alethofobią (gr. aletheia – prawda), dążeniem do całkowitego oczyszczenia życia publicznego z odwołań do prawdy transcendentnej, do moralności i religii, do całkowicie ogołoconego publicznego forum. Ów agnostycyzm i z nim powiązany relatywizm są jednak nie tylko wewnętrznie niespójne, ale i niebezpieczne dla samych podstaw ustroju demokratycznego. Porządek taki bowiem – bardziej od innych form ustrojowych – wymaga dla swojej trwałości pewnego minimalnego consensusu obejmującego większość wspólnoty politycznej i dotyczącego owego „rdzenia dobra wspólnego": podstaw ustrojowych oraz celów istnienia wspólnoty i środków używanych do ich realizacji.