Żegnaj, prawdo!

Filozofia, na której zbudowano liberalne demokracje, twórczy okres ma już poza sobą. Obecnie z coraz większą siłą ujawniają się jej zdolności destrukcyjne. Fragment najnowszej książki dominikanina.

Publikacja: 02.03.2013 00:01

Żegnaj, prawdo!

Foto: Plus Minus, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Red

Analizując myśl jednego z najważniejszych liberalnych myślicieli XX wieku Isaiaha Berlina, Ewa Bieńkowska [eseistka i historyk literatury – red.], broniąc kultury liberalnej,  trafnie opisuje jeden z podstawowych dylematów liberalizmu: potrzebę istnienia prawdy transcendentnej i jednoczesnej konieczności jej relatywizacji (obecność tego dylematu można dostrzec od pism żyjącego w XVII wieku Johna Locke'a po współczesnego nam Karla Poppera): „Kultura liberalna uczy nas, iż mogą istnieć zasady święte, chociaż nietrwałe i nieabsolutne, że w życiu społecznym istnieją pryncypia, o które trzeba walczyć w poczuciu ich (tak to Berlin nazywa) świętości, nie roszcząc sobie praw do nadbudowania nad nimi konstrukcji w jakikolwiek sposób zakorzenionej w absolucie. Bronimy ich, ponieważ są owocem cywilizacji i kultury, z którą się utożsamiamy, która nas nazywa i urzeczywistnia najwyższe wartości".

Consensus atakowany

Świętość" uzasadniana przez kulturę, prawda transcendentna, która jest nietrwała i nieabsolutna, najwyższe wartości będące wyłącznie produktem cywilizacji. W takiej konstrukcji natychmiast wyczuwa się fundamentalne napięcie, by nie powiedzieć wprost: wewnętrzną sprzeczność. Jasno o tej sprzeczności „nieświętego sacrum" i jej konsekwencjach pisze Leszek Kołakowski: „Kiedy sens sakralny ulatuje z kultury, sens tout court ulatuje także. Razem z zanikiem sacrum, które narzucało granice doskonalenia profanum, upowszechniać się musi jedno z najniebezpieczniejszych złudzeń naszej cywilizacji; złudzenie, iż przekształcenia ludzkiego życia nie znają barier, że społeczeństwo jest »w zasadzie« doskonale plastyczne i że plastyczność tę i zdolność do doskonalenia kwestionować, to przeczyć całkowitej autonomii człowieka, a więc człowieka samego zanegować.

Złudzenie to jest nie tylko szaleńcze, ale wiedzie do rozpaczy... Sens pochodzi tylko od sacrum, ponieważ nie wytwarza go żadne badanie empiryczne. Utopia doskonałej autonomii człowieka i nadzieja na jego doskonalenie się nieskończone są być może najbardziej skutecznymi narzędziami samobójstwa, które kultura nasza wynalazła". Innymi słowy – wedle Kołakowskiego – bez silnego zakotwiczenia w prawdzie transcendentnej liberalizm nieuchronnie przekształca się w kulturę postmodernistyczną. Bez sacrum tracimy bowiem punkt odniesienia, a więc kryteria oceny rzeczywistości. (...)

Współczesny liberalizm nie tylko prawie całkowicie utracił, powszechne u jego początków, przekonanie o odkrywaniu prawdy absolutnej przez ludzki rozum, ale z agnostycyzmu politycznego (nieorzekania o prawdziwości poglądów na forum publicznym) przesunął się ku agnostycyzmowi antropologicznemu (uznaniu, że natura ludzka jest niepoznawalna), a potem ku agnostycyzmowi metafizycznemu (poglądowi, że nie istnieje żadna prawda transcendentna), co symptomatycznie wyraził w tytule swej książki „Addio alla verita" (Żegnaj, wszelka prawdo)  jeden z czołowych przedstawicieli filozofii postmodernistycznej Giovanni Vattimo.

Jest to zarazem agnostycyzm ideologiczny – gdy status prawdy absolutnej przysługuje jedynie poglądowi o nieistnieniu  prawdy absolutnej, a wypływa zeń program dążenia, a nawet do przymusowego narzucania neutralności aksjologicznej na forum publicznym oraz niechęci czy wręcz eliminowania wszelkich rozważań etycznych.

Nie jest to bowiem neutralność pasywna czy pasywna niechęć, lecz aktywne dążenie, które nazwałbym alethofobią (gr. aletheia – prawda), dążeniem do całkowitego oczyszczenia życia publicznego z odwołań do prawdy transcendentnej, do moralności i religii, do całkowicie ogołoconego publicznego forum. Ów agnostycyzm i z nim powiązany relatywizm są jednak nie tylko wewnętrznie niespójne, ale i niebezpieczne dla samych podstaw ustroju demokratycznego. Porządek taki bowiem – bardziej od innych form ustrojowych – wymaga dla swojej trwałości pewnego minimalnego consensusu obejmującego większość wspólnoty politycznej i dotyczącego owego „rdzenia dobra wspólnego": podstaw ustrojowych oraz celów istnienia wspólnoty i środków używanych do ich realizacji.

Współczesność przynosi aż nadto dowodów, że w imię ideologicznego liberalizmu (ideologii postmodernizmu i multikulturowości) consensus ten bywa atakowany jako „tradycjonalistyczny i konserwatywny", osłabiany przez media i system edukacji i zastępowany prawami służącymi do administracyjnego jego osłabiania lub wręcz przełamania.

W tej koncepcji ego staje się miarą wszechrzeczy. W ten sposób współczesny postmodernista – używając określenia André Glucksmanna – zamieszkuje w „kosmicznej bańce". Ale taki pluralizm eliminujący istnienie prawdy absolutnej, krytycyzm bez wspólnoty wartości możliwy jest jedynie wśród społeczeństw sytych i stabilnych. Świat Zachodu zaznawał tego dobrodziejstwa przez wiele dziesiątków lat po II wojnie światowej, co sprzyja społecznej amnezji. Taki okres pokoju i prosperity jest jednak rzadkością w historii świata i tylko ludzie bardzo naiwni mogą sądzić, że oznacza on koniec historii.

Obecny kryzys jest jedynie pierwszym tąpnięciem w uprawianiu krótkowzrocznej postpolityki i postekonomii, czyli ekonomii i polityki polegających na odsuwaniu do najbliższych wyborów wszelkich trudnych decyzji. Albowiem w społeczeństwach nawykłych do spokoju i stale narastającej konsumpcji klasy polityczna i ekonomiczna w imię haseł pokoju społecznego oraz pluralizmu – zamiast diagnozować problemy i im zapobiegać, starają się je pomijać, czyniąc to tym skuteczniej, że ideologia pluralizmu pozbawiła je wielu moralnych i intelektualnych narzędzi do oceny tych zjawisk.

Pierwszy wstrząs

Ignoruje się również to, że w miejsce kulturowej wspólnoty tradycji i wartości (która wedle postmodernistów ongiś była groźnym urojeniem, a dziś jest niebezpiecznym anachronizmem) oraz – fundamentalnie ważnej dla żywotności społeczeństwa – permanentnej publicznej debaty nad tym, jakie tradycje wybieramy z wielowątkowej historii oraz wokół jakich podstawowych wartości chcemy budować wspólnotę, nieuchronnie jedynym spoiwem wspólnoty politycznej stają się obywatelstwo i  terytorium zamieszkania. Jest to jednak bardzo kiepskiej jakości spoiwo. Obywatelstwo jest bowiem jedynie konstrukcją prawną, a ziemia znacznie częściej tworzy plemienne terytoria, niż buduje uniwersalne poczucie wspólnoty.

Niestety, historia podaje aż nadto przykładów, że bezpieczeństwo, dostatek i wolność nigdy nie są dane na zawsze. Racja leży po stronie Karla Poppera twierdzącego, że „społeczeństwo otwarte zawsze jest zagrożone". Proklamowanie względności albo bezsensowności wielu społecznych problemów nie jest bowiem równoznaczne z ich nieistnieniem, a tym bardziej ich wyeliminowaniem. Ignorowanie ich prowadzi jedynie do erozji społeczeństwa obywatelskiego i do tego, że decyzje polityczne, ekonomiczne i kulturowe zostają zdominowane przez bieżący, pojmowany w kategoriach własnego interesu, rachunek zysków oraz strat.

„Za naszą niechęć do angażowania się w debaty związane z etyką i religią połączoną ze zgodą na urynkowienie zapłaciliśmy sporą cenę – pisze Michael J. Sandel z Harvardu – wydrenowaniem publicznego dyskursu z moralnej i obywatelskiej energii oraz wspomożeniem – dokuczającej dziś wielu społeczeństwom – technokratycznej, po menedżersku uprawianej polityki".

Społeczeństwo transakcyjne

W efekcie najistotniejsze problemy społeczne – choć najczęściej jest to proces powolny – wciąż narastają. A ponieważ w społeczeństwie postmodernistycznym  z czasem słabną międzyludzkie więzy, staje się ono – używając sformułowania George'a Sorosa – „społeczeństwem transakcyjnym". Cash is fact – jak to z lapidarną brutalnością ujmuje popularne powiedzenie – rest is opinion (Jedynie forsa jest faktem, cała reszta to poglądy) – tak wygląda praktyczny wyraz postmodernistycznego pluralizmu.

„Na płaszczyźnie praktycznej współczesnemu społeczeństwu silnie doskwiera niedostatek społecznych wartości" – to nie moralizowanie z papieskiej encykliki, ale cytat z książki George'a Sorosa, guru światowych finansistów. „Na przestrzeni historii ludzie oczywiście ubolewali nad upadkiem moralności, dziś jednak w grę wchodzi inny czynnik, który sprawia, że obecna sytuacja jest inna niż w dawnych czasach. Chodzi o szeroko rozpowszechnione wartości rynkowe. Przeniknęły one do tych obszarów społeczeństwa, które kiedyś znajdowały się pod wpływem czynników pozarynkowych. Rozumiem przez to stosunki osobiste, polityczne i zawody takie jak prawo czy medycyna".

Procesowi temu poświęcono już wiele analiz. Dobrą ich syntezą jest nazwanie go makdonaldyzacją społeczeństwa, co książka George'a Ritznera pod tym właśnie tytułem ujmuje jako główną tendencję współczesnej kultury Zachodu, w której na ołtarzu sprawności, wymierności i przewidywalności, jako pierwszych i podstawowych kryteriów, złożono nie tylko ekonomię i politykę (co niekiedy może być szkodliwe, ale poniekąd jest też zrozumiałe), ale dołączono do nich gastronomię, a także służbę zdrowia i kulturę, naukę i edukację oraz sport i rozrywkę.

Problemem nie jest, rzecz jasna, sprawność, wymierność i przewidywalność. Problemem jest, że są to kryteria jedyne i wszechobecne. Problemem też pozostaje, że jest to przejaw liberalizmu odartego z dążenia do prawdy transcendentnej oraz tworzenia wspólnoty przedracjonalnych wartości. W takim społeczeństwie proces stałej ekspansji logiki rynkowej jest nieuchronny.

„Społeczeństwo transakcyjne podkopuje wartości społeczne i rozluźnia moralne ograniczenia – przywołajmy raz jeszcze „Kryzys światowego kapitalizmu" George'a Sorosa. „Wartości społeczne są wyrazem troski o innych (...). Tymczasem transakcyjna gospodarka rynkowa jest wszystkim, tylko nie wspólnotą. Każdy jej członek musi zabiegać o swoje sprawy, a skrupuły moralne w tym samopożerającym się świecie mogą być zawadą".

Droga donikąd

Ale postmodernistyczny liberalizm nie radzi sobie nie tylko z pojęciem prawdy. O paradoksie, nie radzi on sobie także z pojęciem wolności. Liberalna wolność negatywna, gwarantowanie jednostce jak największego obszaru swobody (z jedyną granicą naruszenia wolności innych ludzi), połączona z odrzuceniem idei prawdy absolutnej, stała się dziś wolnością do odrzucania wszelkich ograniczeń, wolnością do decyzji, którym znaczenie nadaję jedynie ja sam. Skoro bowiem wszystkie kultury są równorzędne, to każdy posiada też własną, indywidualną moralność.

Te trzy cechy liberalnej wizji społeczeństwa: indywidualizm, deprecjonowanie sfery ducha oraz wolność pojmowana jako wyzwolenie z zewnętrznych norm moralnych, zdają się logicznie sugerować, że termin „społeczeństwo (prawdziwie) liberalne" jest oksymoronem.  Nie może ono istnieć jako społeczeństwo, gdyż w same jego podstawy wbudowany jest proces atrofii więzi społecznych i erozji społecznej komunikacji, ergo poczucia wspólnej tożsamości.

Jestem więc przekonany, że filozofia społeczna, na której zbudowano liberalne demokracje, swój twórczy okres ma już poza sobą. To, co było w niej ongiś nowe: równość obywateli, ochrona własności i wolności indywidualnej, poszanowanie różnorodnych przekonań na forum publicznym, stało się dziś oczywistością. Obecnie, z coraz większą siłą – przed czym od początku ostrzegali krytycy – ujawniają się jej zdolności destrukcji.

Dla twórców liberalizmu – Locke'a, Smitha czy ojców założycieli Stanów Zjednoczonych – przekonanie o istnieniu transcendentnych prawd moralnych (rzecz jasna, chrześcijańskich), na których zbudowane jest życie społeczne, było oczywistością, przedzałożeniem, z którego wypływały zasady ustrojowe. Gdy ów aksjomat został zakwestionowany, jedyną realnie podjętą próbą samoobrony państwa liberalnego stało się rozrastanie prawodawstwa.

Coraz liczniejsze i coraz bardziej szczegółowe uregulowania prawne określają normy w coraz bardziej intymnych sferach naszego życia. Przykładem są kolejne akty prawne definiujące małżeństwo i różne formy życia paramałżeńskiego, regulujące uprawnienia męża względem żony i vice versa, chroniące dzieci przed rodzicami i rodziców przed dziećmi, a także wiernych przed Kościołem i Kościół hierarchiczny przed wiernymi.

Wiele ustaw legalizuje też i coraz dokładniej reguluje warunki zatrudnienia, pracy i wypoczynku, dozwolonych zachowań między pracownikami oraz płacy i obowiązkowych ubezpieczeń, ustala też kwoty imigracyjne, rasowe i płciowe. Owszem, są to realne problemy społeczne. Łatwo jednak dostrzec, że droga, na której trybunały konstytucyjne czy najwyższe sądy rozstrzygają, do którego dnia życia płodu wolno dokonać aborcji, zakazują noszenia chust albo krzyżyków, ustalają, o jakich formach nietypowych zachowań seksualnych mają się uczyć w szkole dziesięcioletni uczniowie, decydują o miejscu stopnia z religii na szkolnym świadectwie, dopuszczalnym procencie kolęd w repertuarze szkolnego chóru, możliwości bicia w dzwony, treści podręczników szkolnych, sposobie patrzenia na kobietę w miejscu pracy czy też możliwości palenia papierosów we własnym domu, usunięciu obrazów o tematyce biblijnej ze szkół publicznych lub choinki z miejskiego rynku oraz o prawie do używania bądź nieużywania konkretnych wyrazów itd. – jest drogą, która prowadzi ku nieskończonej liczbie legislacji, a co za tym idzie, jest to droga, która prowadzi donikąd. Liberalizm staje się wówczas dogmatyczną ideologią postmodernizmu dążącą do utopijnego ideału całkowicie nagiego forum publicznego (ideologii, która w imię bezstronności ogołaca przestrzeń publiczną z wszelkich elementów religijnych, etycznych i zwyczajowej tradycji).

Wszystko jest polityką

Mechanizmy te sprawiają, że w liberalnym państwie postmodernizmu najwyższą normą  i celem życia publicznego staje się walka o korzystną legislację. Stąd też społeczeństwo konsekwentnie zamienia się w luźną konfederację grup nacisku, frakcji oraz stronnictw, które uznają za dobre (ergo moralne), gdy prawo rozszerza ich uprawnienia, a za niemoralne, gdy ich przywileje ogranicza. To zaś sprawia, że zaczynamy postrzegać siebie oraz innych ludzi wyłącznie jako (przynajmniej potencjalnych) sojuszników albo też wrogów we wspólnym tkaniu coraz gęstszej pajęczyny legislacji.

Oznacza to zmniejszanie przestrzeni wolności grup oraz jednostek, silne upolitycznienie całego życia oraz multiplikowanie konfliktów. Oznacza też radykalne zmniejszenie szacunku dla prawa, które stale się zmienia i staje się obiektem bezustannej walki oraz przetargów różnych grup nacisku. Oznacza nieuchronne obumieranie ludzkich wspólnot, a nawet samego pojęcia wspólnoty jako takiej. Miejsce wspólnot zastępują zmienne alianse politycznych sojuszników, różne grupy interesu i rozliczne lobbies.

Oznacza to – karykaturując koncepcję anthropos physei politikon dzoon Arystotelesa, u którego polityka oznaczała troskę o dobro wspólne – że dopiero teraz, w świecie postmodernizmu, człowiek staje się bez reszty zwierzęciem politycznym, gdyż w świecie bez prawdy wszystko staje się polityką oraz permanentną wojną wszystkich ze wszystkimi w bezustannie, koniunkturalnie zmieniających się sojuszach.

Znakomicie uchwyciła to Wisława Szymborska w „Dzieciach epoki":

Jesteśmy dziećmi epoki,

epoka jest polityczna.

Wszystkie twoje, nasze, wasze

dzienne sprawy, nocne sprawy

to są sprawy polityczne.

Chcesz czy nie chcesz,

twoje geny mają przyszłość

polityczną,

skóra odcień polityczny,

oczy aspekt polityczny.

O czym mówisz, ma rezonans,

o czym milczysz, ma wymowę

tak czy owak polityczną...

Kiedy pierwszy raz czytałem ten wiersz w gnijącym stanie postwojennym, w 1985 roku, wydawał mi się wspaniałym ironicznym świadectwem XX wieku, epoki wielkich, śmiercionośnych ideologii. Dziś wiem, że był także proroctwem...

Autor jest dominikaninem, byłym prowincjałem zakonu w Polsce. Z wykształcenia fizyk, w czasach PRL działacz antykomunistycznej opozycji. W latach 2007– 2010 był dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Powyższy tekst jest fragmentem książki „Ale nam się wydarzyło", która ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa W drodze.

Analizując myśl jednego z najważniejszych liberalnych myślicieli XX wieku Isaiaha Berlina, Ewa Bieńkowska [eseistka i historyk literatury – red.], broniąc kultury liberalnej,  trafnie opisuje jeden z podstawowych dylematów liberalizmu: potrzebę istnienia prawdy transcendentnej i jednoczesnej konieczności jej relatywizacji (obecność tego dylematu można dostrzec od pism żyjącego w XVII wieku Johna Locke'a po współczesnego nam Karla Poppera): „Kultura liberalna uczy nas, iż mogą istnieć zasady święte, chociaż nietrwałe i nieabsolutne, że w życiu społecznym istnieją pryncypia, o które trzeba walczyć w poczuciu ich (tak to Berlin nazywa) świętości, nie roszcząc sobie praw do nadbudowania nad nimi konstrukcji w jakikolwiek sposób zakorzenionej w absolucie. Bronimy ich, ponieważ są owocem cywilizacji i kultury, z którą się utożsamiamy, która nas nazywa i urzeczywistnia najwyższe wartości".

Consensus atakowany

Świętość" uzasadniana przez kulturę, prawda transcendentna, która jest nietrwała i nieabsolutna, najwyższe wartości będące wyłącznie produktem cywilizacji. W takiej konstrukcji natychmiast wyczuwa się fundamentalne napięcie, by nie powiedzieć wprost: wewnętrzną sprzeczność. Jasno o tej sprzeczności „nieświętego sacrum" i jej konsekwencjach pisze Leszek Kołakowski: „Kiedy sens sakralny ulatuje z kultury, sens tout court ulatuje także. Razem z zanikiem sacrum, które narzucało granice doskonalenia profanum, upowszechniać się musi jedno z najniebezpieczniejszych złudzeń naszej cywilizacji; złudzenie, iż przekształcenia ludzkiego życia nie znają barier, że społeczeństwo jest »w zasadzie« doskonale plastyczne i że plastyczność tę i zdolność do doskonalenia kwestionować, to przeczyć całkowitej autonomii człowieka, a więc człowieka samego zanegować.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy