Właściwie co się wydarzyło w tym mieście na tyle ważnego, że jego nazwa przeszła do tylu języków? Cóż takiego, że przybywa się doń z każdego kąta ziemi z tym wyjątkowym drżeniem rąk, nadzwyczajną emocją, a potem wraca, raz za razem, z coraz mocniejszą nostalgią? Co w ogóle się wydarzyło? Czy coś o tym wiemy? – pytam się sam siebie, przy kolejnym powrocie.
Jest jak zwykle. Ciasny samolot, potem nadmorska bryza Tel Awiwu i jego hotele górujące nad dzielnicami podrapanych willi w zaroślach oleandrów. Potem ciasne, wyryte w skałach wąwozy na drodze w kierunku wschodnim, i wreszcie wytęsknione mury Sulejmana Wspaniałego okalające miasto. Zwykle w różowym odcieniu, bo słońce właśnie zachodzi gdzieś nad Jafą, daleko na zachodzie. Potem szybki spacer u stóp murów w tłumie pędzących przed siebie chasydów. Gdyby nie wielkie futrzane czapki, wyglądaliby w swoich chałatach jak spieszący do szkoły uczniowie. Uśmiecham się w duchu; lipiec, żar płynie z nieba, czy im nie za zimno w tych czapach? A oni gnają pod ścianę na wieczorną modlitwę. Trudno się z nimi ścigać, bo gonią jak szaleni.
Potem krok w lewo, w Bramę Jafy. Tuż za bramą mały stragan, na którym zawsze ci sami chłopcy do późnej nocy sprzedają chłodne napoje. Piję spragniony i widzę już swój hostel Petra, gdzie czeka pokój i przyjaciele. Naprzeciw bastion zamku Dawida. W dwunastym wieku był pałacem królów jerozolimskich, a potem turecką cytadelą. Dziś to muzeum i plener dla historycznych widowisk. Przeciskam się wąskimi schodami do zaniedbanego, ale jakże przytulnego hallu. Pytam o Davida, czarnego portiera z Bostonu czy Baltimore, który był tu jeszcze przed rokiem. Śmieszny, ubrany zawsze w galabiję amerykański konwertyta. Tylko na co? Nigdy nie spytałem. – Już go nie ma. Przeżywa swoją aliję – mówi jego następca.
Biorę klucz do pokoju. Wchodzę do środka. Duszno i wilgotno jak zawsze, bo to przecież mury kamienicy, która stoi tu pewnie od dnia stworzenia. Znów korytarz i popękane białe kafelki, które grzechoczą pod nogami. Skrzypiące drewniane schody, tu i ówdzie porozwieszane arabskie plakaty, z których prócz zdjęć nigdy nic nie zrozumiem i marsz do góry, na dach i taras zarazem, gdzie młodzież z całego świata przesypia gorące noce, grając na gitarach i śpiewając we wszystkich językach. Siadam na dachu i odrzucam głowę w tył. Wokół miasto. Na lewo Patriarchat Zachodni, a obok kopuła Anastazis nad Grobem Świętym i ta druga, ołowiana. Obok minaret meczetu Omara. Bardziej centralnie, na wprost – odbijająca ostatnie promienie słońca złota Kopuła na Skale. To nie meczet. To haram, święte sanktuarium islamu. Nieco w prawo minarety Al-Aksy. W tle Góra Oliwna. Nad wszystkim zawieszone ciężkie, magicznie pobłyskujące niebo Wschodu. Pełne szelestu modlitw, odbić lejącego się zewsząd światła, tętniące echem historii, kuszące refleksami ludzkich myśli.
Gdzie indziej tak gęste niebo? I co właściwie się tu wydarzyło przed dwoma tysiącami lat? Czy był to tylko zwykły ludzki sąd i niesprawiedliwa egzekucja, jakich w świecie Rzymian było wiele? Czy ów człowiek, którego ukrzyżowano, był w istocie bez skazy? A może zgrzeszył wobec współwyznawców najciężej jak mógł, bo głosił inne wartości, podkładając w istocie ogień pod starożytną tradycję? Czy nie był aby najpoważniejszym zagrożeniem, jakie można sobie było wyobrazić dla religii Mojżesza i w tym sensie poszedł na krzyż zasłużenie? Czy ci, co go skazywali, mogli mieć świadomość wagi wydarzenia? Czy nie zlekceważyli jego przesłania w egoistycznym zadufaniu w sobie i poczuciu pewności tego, co w księgach? Czy mieli szansę na wyobrażenie sobie przyszłości, owego morza następców ukrzyżowanego, które rozleje się na cały świat? Czy rzymski namiestnik był tylko tchórzem, który przestraszył się donosu, czy kierował nim po prostu konformizm? Czy lud jerozolimski rzeczywiście obrócił się przeciw Nazarejczykowi? A może mu współczuł? Albo pozostał obojętny? Co na koniec wydarzyło się w tych późnych godzinach popołudniowych, kiedy ludzie obserwowali nadprzyrodzone zjawiska i pękła zasłona przybytku? Czy w istocie miały miejsce te fakty? Czy to późniejsza legenda?