Żyd – polski patriota

Pragnę prosić o przebaczenie w imieniu Żydów, którzy wraz z innymi Polakami przyczynili się do umocnienia okupacji sowieckiej w Polsce. Nic mnie z nimi nie łączy prócz korzeni etnicznych, ale w końcu ktoś musi poprosić o przebaczenie!

Publikacja: 11.05.2013 01:01

Żyd – polski patriota

Foto: Plus Minus, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Red

Ciekawie jest być Żydem – polskim patriotą. Na takiego bowiem wychowali mnie rodzice: w uwielbieniu dla polskiej historii i kultury.

Oczywiście w szkole podstawowej zdarzały się różne przykre sytuacje związane z moim pochodzeniem, nie nazwałbym ich jednak „antysemickimi", tak jak nie nazwałbym moich zaczepek w stosunku do Stefka, chłopaka ze wsi – „antychłopskimi". Pamiętam na przykład, że Tadek zwrócił się do mnie per „ty Żydzie" i natychmiast na przerwie dostał bolesne manto, obaj spóźniliśmy się na lekcję, a jego krwawiący nos tłumaczyliśmy upadkiem ze schodów. Od tego czasu Tadek był moim najlepszym przyjacielem.

Nieunikniona nadwrażliwość

Ciekawe, że nigdy nie zaświtała mi wówczas myśl, że zaczepki Tadka można nazwać jakimś izmem. Owszem, słyszałem, że niektórzy dorośli nazywali różne rozróby mianem „antysemityzmu"; mnie raczej kojarzyły się z panującym wśród chłopaków stylem bycia: zaczepnym i – na dziecięcy sposób – bezlitosnym.

Wielokrotnie potem dziwiłem się, że  różne chamskie zdarzenia (np. nazywanie drużyn piłkarskich przezwiskiem „żydy") określa się mianem „antysemityzmu". Tym bardziej że skandowanie przez cały stadion „Leeegia paaany, Górnik ch..., Górnik ch...!" nie prowadziło do określeń typu  „antygórnictwa" (to było dawno; jednak ostatnie, dobrze zaplanowane i skomplikowane akcje z antyżydowskimi plakatami na stadionach już zdecydowanie antysemityzmem są i z nimi trzeba walczyć; wielką zasługę mają tu organizacje takie jak „Otwarta Rzeczpospolita").

Obecnie, jako doktor nauk humanistycznych, zastanawiam się, jaki jest mechanizm uogólniania: co skłania do przypisywania motywów uogólniających? I dlaczego moich chamskich zaczepek w stosunku do Stefka nikt nie uogólniałby w kierunku „typowo żydowskiej antychłopskości", natomiast zaczepki takie jak Tadka w stosunku do mnie bywały uogólniane jako „antysemityzm"; więcej: prowadziły u niektórych dorosłych do jeszcze wyższego piętra uogólnień, na przykład do określeń typu „typowo polski antysemityzm".

W wieku szkolnym dziwiłem się też sprowadzaniem wszystkiego do kwestii żydowskiej; zresztą – zarówno przez samych Żydów, jak i przez ich adwersarzy. Świat wydawał mi się ciekawy, złożony i kolorowy niczym kalejdoskop; nie mogłem więc zrozumieć skostniałego schematu, który – cokolwiekby się działo – sprowadzał się do jednego tylko wzorca. Obecnie oczywiście rozumiem dramatyczne powody owej nadwrażliwości: Polacy (żydzi i katolicy), którzy przeżyli traumę wojny i niesłychanego okrucieństwa obydwu najeźdźców – nie mogli wyjść z tego okresu bez owej nadwrażliwości.

Pamiętam olbrzymie wrażenie, jakie wywarł na mnie w 1966 roku list episkopatu polskiego do niemieckiego. Te pięć słów „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" mają według mnie magiczną moc. Pamiętam też satysfakcję, z jaką obserwowałem „pieniącego się" Gomułkę: w tym jednym przypadku irytował się zasadnie, albowiem ów list niewątpliwie zmienił bieg historii. Byłem dumny, że jestem Polakiem, że w moim imieniu zostały wypowiedziane te wielkie słowa.

Wyjeżdżający w 1968 roku z Polski odbierali komunistyczną propagandę antyżydowską jako wyraz „polskiego antysemityzmu", a ja – jako formę walki ubeków o władzę

Potem przyszedł Marzec '68 i masowe wyjazdy znajomych i przyjaciół. Współczułem im, piłem z nimi na pożegnanie w przeddzień ich wyjazdów i odprowadzałem na Dworzec Gdański. Rozumiałem motywy: ich rodzice doznali upokorzeń, a często także byli pozbawieni możliwości zarobkowania w swoim zawodzie. Rozumiałem to także dlatego, że mój Ojciec też przeszedł przez szereg poniżających zebrań w stalinowskim stylu.

Czułem jednak, że coś wyjeżdżających i mnie zasadniczo różni, że nie podzielam ich poglądów na sytuację w Polsce, że ani mi w głowie emigracja. Wyjeżdżający odbierali komunistyczną propagandę antyżydowską jako wyraz „polskiego antysemityzmu", a ja – jako formę walki ubeków o władzę. Obrazy telewizyjne pokazywały zebrania załóg w zakładach pracy, z martwymi twarzami i wstawionymi przez propagandę PZPR-owską banerami typu „Syjoniści do Dajana", co powodowało wśród znajomych gorące dyskusje o narastającej fali antysemityzmu.

Ja natomiast myślałem, że to kolejna forma rusyfikacji, podobna do tych z czasów ochrany i NKWD: Rosjanie i Sowieci bowiem eksportowali do nas pogromy i rozróby antysemickie jako metodę destabilizowania sytuacji, poniżania Polski na arenie międzynarodowej czy przygotowywania kolejnej zmiany władzy (robią to zresztą, według mnie, dalej).

W 1968 roku myślałem dość prosto: to nie Polacy pochodzenia żydowskiego są wrogiem Polski; to moczarowcy są nasłani przez KGB, to PZPR jest rakiem toczącym Ojczyznę. To powołane wówczas przez UB sabotażowe antysemickie, pseudopatriotyczne czy rozłamowe pseudokatolickie organizacje są ciałem obcym. Z jakiej racji ja mam wyjeżdżać? To ich trzeba stąd wyrzucić!

Rozumiejąc motywy, z obecnej perspektywy stawiam sobie jednak pytania: jak to się stało, że powstała „fala" emigracji? Co spowodowało, że ludzie nawzajem się wzmacniali w poglądzie, że Polska ich nie chce? Że gry kagiebowców i ubeków były postrzegane jako przejaw „typowego polskiego antysemityzmu"? Że, słowem, zapanował pogląd: „nie chcą mnie tu, więc wyjeżdżam". Jak to się stało, że tak łatwo przyjmowano uogólnienie antypolskie, porzucano Ojczyznę, przyjaciół, narzeczone, teatr, poezję, Chopina?

Szmalcownicy i swołocze

Wojenna historia polsko-polska (inni mówią o historii polsko-żydowskiej, ale według mnie ofiary obydwu najeźdźców były po prostu Polakami) jest skomplikowana i obecnie wiemy o niej znacznie więcej. Wiemy, że w większości nasze wojenne pokolenie zachowało się tak godnie, jak to tylko było możliwe (na przykład bojkotując kontakty towarzyskie z Niemcami czy nie jeżdżąc, jak artyści innych krajów, do Hitlera na występy), a nierzadko także bezprzykładnie bohatersko, pomagając Polakom pochodzenia żydowskiego, mimo że groziła za to zagłada całej rodziny; czy też – pod okupacją sowiecką – niosąc, przez niektórych Żydów, pomoc swoim katolickim współobywatelom w ukrywaniu się przed NKWD.

Warto tu przytoczyć dwa przykłady, które silnie przeżywam i które wpływają na sposób mojego patrzenia:

Przykład pierwszy – dozorcy, o którym opowiadał mi naoczny świadek: ów prosty i niewykształcony człowiek ze wsi ukrywał rodzinę żydowską, mówiąc wtajemniczonym, że robi to dlatego, że zabijanie jest sprzeczne z Jego wiarą i religią. Dozorca ten wpadł w ręce niemieckie i wraz z całą rodziną został zamordowany.

Przykład drugi, Polaka żydowskiego pochodzenia, który – będąc mistrzem w technologii przetwarzania żywności – został przez hitlerowców utrzymany na stanowisku szefa produkcji w fabryce, której przedtem był właścicielem. Człowiek ten ratował Polaków nie-Żydów ukrywających się, dając im zatrudnienie pod fałszywym nazwiskiem. Po wojnie otrzymał dyplom za ratowanie Polaków.

Wielu jest takich nieznanych dozorców czy szefów produkcji, o których nie wiemy, bo zostali zabici lub – po prostu – ratowali dla wartości, po cichu, nie dla sławy.

Po obu stronach jednak znajdowali się także szmalcownicy i swołocze, którzy wydawali Żydów Niemcom czy Polaków Sowietom. Prawda to oczywista, że niegodziwcy są wszędzie.

Bolesna była oczywiście pamięć wydarzeń powojennych, na przykład pogromu kieleckiego. Dopiero obecnie można jednak o tych wydarzeniach mówić otwarcie, na przykład według Wikipedii „Na miejscu rozpoznano (...) wysokich oficerów MBP z Warszawy, a także Rosjan – Szpilewoja, jednego z »doradców radzieckich« i Kupszę, dowódcę radzieckich oddziałów pacyfikacyjnych. Na miejscu znajdował się także Adam Humer [wysoki funkcjonariusz UB, przyp. autora]. (...) Żołnierze i przedstawiciele innych formacji mundurowych, przy całkowitej niemal bierności oficerów, wyciągali żydów z budynku i przekazywali znajdującej się na zewnątrz bojówce ORMO i PPR. (...) Według części świadków grupa 4–6 mężczyzn, która wyprowadzała żydów, nie porozumiewała się po polsku, tylko po rosyjsku". Wygląda na to, że ludzie, zgodnie z psychologią tłumu, dali się wciągnąć w kolejną komunistyczną prowokację.

Dotychczas ze ściskiem serca myślę o udziale ludności polskiej w mordowaniu Polaków pochodzenia żydowskiego w Jedwabnem czy innych miejscach. Raport historyków IPN potwierdza ten udział, jednocześnie podkreślając, że inspiracja przychodziła ze strony niemieckiej. Z niepokojem myślę, że mogły być też i inne przyczyny.

Nie ma oczywiście usprawiedliwień dla mordów – bez względu na okoliczności. Historycy mają jednakże prawo podejmować chłodną analizę uwarunkowań i kontekstu, który w tych czasach rodził nienawiść tak straszną, że aż prowadzącą do szczególnie okrutnego, podejmowanego przez współobywateli, ludobójstwa.

Nie mogę o tym spokojnie myśleć, zarówno poprzez pryzmat moich żydowskich korzeni, jak i jako Polak, dumny z polskiej historycznej otwartości i gościnności dla Żydów; szczególnie że oprócz niemieckiej inspiracji może można też rozpatrywać nałożenie się różnych motywów, na przykład chciwości czy fałszywie pojętej zemsty: uprzednia współpraca niektórych Polaków pochodzenia żydowskiego z sowieckim okupantem mogła – niesłusznie – wywoływać tendencję do uogólniania, że „Żydzi wspierali sowieckie represje". Uogólnienie to było w oczywisty sposób fałszywe, albowiem do stalinowskich łagrów wysyłano i w nich mordowano Polaków wszelkich wyznań, również wyznania mojżeszowego (ów „ekumenizm" stalinowskich zsyłek znakomicie oddaje jeden z najlepszych pomników w Warszawie).

Najpierw skrucha, potem przebaczenie

Zastanawiam się też, jak odpowiadać na pytania o Jedwabne ludziom z Zachodu tak, by być w zgodzie z prawdą i jednocześnie nie zaszkodzić Polsce. Próbuję różnych odpowiedzi (choć z żadnej nie jestem zadowolony); na przykład, że była to jedna z wielu zbrodni wojennych na Żydach, Polakach i innych narodach, zbrodni inspirowanych zdziczeniem wojennym, podsycanym zbrodniczymi działaniami totalitaryzmów sowieckiego i nazistowskiego; i że cieszę się, że polskie instytucje, szczególnie IPN, zajmują się badaniem takich zbrodni.

Ponieważ zawsze byłem antykomunistą (nawet się nie otarłem o ZMS, nie mówiąc już o PZPR, a ze szkoły parę razy wyrzucali mnie za różne młodzieńcze wybryki antykomunistyczne), nie mogłem się nadziwić, że taka cisza panuje wokół zbrodni bezpieki, a w tym – wokół udziału w nich osób pochodzenia żydowskiego.

Pamiętam na przykład, jak ktoś mnie „zaciągnął" na prywatkę do córki pułkownika MSW zwanego Cukierkiem, ponieważ nie bardzo znając język polski, częstował przesłuchiwanych cukierkiem przed przystąpieniem do wymuszania zeznań. Podobno odnosił wielkie sukcesy, ponieważ jego sława powodowała, że najtwardsi miękli od razu po otrzymaniu cukierka. Ów miły staruszek, wówczas już na emeryturze, przywitał nas mieszanym językiem polsko-żydowskim i uprzejmie zezwolił na spotkanie u córeczki.

Wielokrotnie zastanawiałem się, czy „Cukierek" żałuje za swoje grzechy? Czy miał kiedykolwiek chęć przeproszenia i proszenia o przebaczenie. Czy też odwrotnie: zajmował się oczernianiem Polski jako „antysemickiej"?

My, Polacy, pragniemy przebaczyć i prosić o przebaczenie. Ale do tego trzeba dwojga; trzeba kogoś, kto dostrzega swoje przewiny i za nie żałuje. Jak mamy przebaczyć „Cukierkowi", jeżeli nie wiemy, czy żałuje, czy też odwrotnie – jest ze swoich czynów dumny? Więcej: nie możemy nawet spytać, bo współudział osób pochodzenia żydowskiego w UB jest dalej tematem tabu.

Dlatego też pojawia się we mnie pragnienie poproszenia o przebaczenie – w imieniu Żydów, którzy – wraz z innymi Polakami – przyczynili się do umocnienia okupacji sowieckiej w Polsce, do tworzenia systemu opresji i represji. To może brzmi nazbyt patetycznie, szczególnie że nic mnie z nimi nie łączy prócz korzeni etnicznych, ale w końcu ktoś musi poprosić o przebaczenie!

Niemcy w większości i dogłębnie przeszli przez otwieranie i oczyszczanie swoich zbrodni wojennych, Austriacy powoli i nieśmiało zaczynają ten proces; nawet w Rosji są grupy przepraszające za Katyń (w którym, notabene, wymordowani zostali polscy oficerowie także żydowskiego pochodzenia). W Polsce bez przerwy ukazują się artykuły i książki o antysemityzmie, a słynny artykuł Błońskiego z „Tygodnika Powszechnego" rozpoczął dyskusję o winie.

Myślę więc, że ze strony żydowskiej też dobrze by było usłyszeć słowo „przepraszam". Niestety, nikt z UB, niezależnie od pochodzenia, dotychczas nie przeprosił za swoją działalność – a przecież nie chce się wierzyć, że nikt jej nie żałował! Może więc chodzi o społeczne (publiczne) otworzenie takiej możliwości? Na przykład – o powołanie podobnej do południowoafrykańskiej, publicznie działającej Komisji Prawdy i Przebaczenia?

Oczywiście, można i w tym wypadku analizować i dążyć do lepszego zrozumienia uwarunkowań i przyczyn powojennego wiązania się Polaków, między innymi pochodzenia żydowskiego, ze zbrodniczymi strukturami komunizmu. Nie oznacza to jednak automatycznie przebaczenia – chyba że pojawi się skrucha.

Niechęć nie prowadzi do zagłady

Wydaje mi się, że Polakom jest wyrządzana bezprzykładna krzywda. Oczywiście statystyki pokazują, że niechęć do osób pochodzenia żydowskiego istnieje. Istnieje oczywiście też antysemityzm, nawet ten w chamskiej postaci, z którym trzeba bezwzględnie walczyć; na przykład przy okazji antysemickich haseł towarzyszących marszom narodowców.

Warto też walczyć z błędnym (i obłędnym) przekonaniem, że sam fakt pochodzenia żydowskiego determinuje antypolonizm, podczas gdy pochodzenie aryjskie jest predyktorem postaw patriotycznych (to ostatnie jest szczególnie zwodnicze, albowiem niezliczona jest liczba Polaków nie-Żydów dramatycznie szkodzących Polsce). Wydaje się, że między innymi polski patriotyzm powinien polegać na zwalczaniu obłędu antysemickiego, obcego naszej kulturze, tradycji, religii.

Ale wielka krzywda polega na manipulacyjnym stwierdzeniu, że niechęć prowadzi do zagłady. Pamiętam, jak śp. Janusz Szpotański bolał nad niesprawiedliwą wymową filmu Lanzmana „Shoah"; mówił, że oczywiście, na jego podwórku przed wojną część osób nie lubiła Żydów; ale „nikt nie mógł zrozumieć i pogodzić się z ich zabijaniem!" – wykrzykiwał Szpotański. Ci sami sąsiedzi, którzy nie lubili Żydów, ukrywali ich przed Niemcami.

Wydaje się ważne odróżnienie przez Szpotańskiego postaw („nielubienia") od czynów (bicia, zabijania). Prof. Janusz Czapiński twierdzi, że czyny przeciwko „innym" (na przykład czarnym czy Żydom) popełniane są współcześnie prawie wyłącznie przez grupę określaną mianem „kiboli"; reszta Polaków owszem, miewa swoje uprzedzenia, też antyżydowskie, ale bez tendencji do zamieniania ich w akty przemocy.

Takie sytuacje jak pobicie parę lat temu rabina (zresztą nasz Prezydent w tej sytuacji zareagował wspaniale i błyskawicznie) zdarzają się w Polsce niezmiernie rzadko. Okazuje się, że czyny antysemickie występują częściej w innych krajach Europy niż w Polsce: czytałem parę lat temu wielką reklamę organizacji żydowskich w „International Herald Tribune", podającą wykaz ilościowy: ile podpaleń synagog, bezczeszczenia grobów, pobić było w jakich krajach; najwięcej – ku mojemu zdziwieniu – takich wydarzeń miało wówczas miejsce w Wielkiej Brytanii, a najmniej, czyli zero – w Polsce.

Oczywiście nie ma cudów, będą się pojawiać wypowiedzi antypolskie (np. ostatnio bezczelnie szkalująca Armię Krajową w niemieckiej telewizji publicznej) czy antysemickie (np. ostatnio głośny i obłędny pogląd, że Żydzi są sami sobie winni). W obu wypadkach krew się burzy i pojawia się słuszna potrzeba polemiki czy walki z takimi poglądami; sądzę jednak, że warto tak argumentować, by nie gubić w sercu i nie tracić z pola widzenia tego, co najważniejsze i najpiękniejsze: wspólnoty polskiej; wspólnoty, między innymi, Polaków i Żydów.

Według mnie szczególnie osoby pochodzenia żydowskiego powinny aktywnie argumentować przeciwko antypolonizmowi, tak jak przeciwko antysemityzmowi powinni protestować Polacy niemający żydowskich korzeni. Zresztą wiele jest nieznanych przykładów takiej działalności, ot, choćby śp. profesora Louisa Frydmana z uniwersytetu z Kansas, uratowanego dzięki pomocy Polaków z Holokaustu, który prowadził w USA od dziesięcioleci spotkania i wykłady dla dzieci szkolnych i studentów na temat polskiej pomocy niesionej Żydom, Żegoty, Ireny Sendler i straszliwego ryzyka związanego z udzielaniem tej pomocy w Polsce.

Frydman poprzez swoje opowieści pokazywał też dobitnie, że Żydzi i Polacy byli – razem – ofiarami, a hitlerowcy – katami, walcząc tym samym z kłamstwem o „polskich obozach". Notabene właśnie z uniwersytetu w Kansas wywodzi się projekt „Life in a Jar", upowszechniający działalność Ireny Sendler; rezultatem jest ponad 200 spektakli na ten temat w USA oraz współpraca z polskim MSZ  w promowaniu postaci Sendlerowej.

Brak agresywnej strategii

To naprawdę daje rezultaty. Kiedyś na przykład, po wykładzie na międzynarodowej konferencji, w czasie którego wspominałem polską „Solidarność", podeszli do mnie Żydzi amerykańscy, pytając, czy Polacy nie wstydzą się za swój antysemityzm. Spokojnie, w pigułce, opowiedziałem im historię Polski i polskiej walki o wolność. Nie mogli wyjść ze zdumienia, że o tym wszystkim nie wiedzieli (na przykład, że oprócz Powstania w Getcie było jeszcze jakieś inne, Warszawskie; i że ocaleni powstańcy z Getta uczestniczyli, razem z innymi Polakami, w Powstaniu Warszawskim).

Ta niewiedza to wcale nie ich wina! Moi rozmówcy okazali się elastyczni i zmienili poglądy wraz z poznawaniem faktów. Myślę, że to nasza sprawa, by szerzyć wiedzę o wspaniałej historii Polski, o walce o wolność, o powstaniach, o romantyzmie połączonym z pragmatyzmem (np. skomplikowane akcje przeprowadzane w czasie „Solidarności" podziemnej), o przebaczeniu i proszeniu o przebaczenie.

Z moich rozmów wynika, że to nie „opór materiału" jest przyczyną przekłamywania naszej historii, ale brak ofensywnej (Amerykanie powiedzieliby: „agresywnej") strategii w upowszechnianiu tej wspaniałej wiedzy. A jest z czego być dumnym!

Autor jest doktorem psychologii, specjalizuje się w teorii i w praktycznym wprowadzaniu zmiany społecznej. W latach 80. był działaczem „Solidarności" i m.in. współautorem poradnika dla działaczy podziemia, mówiącego, jak przetrwać przesłuchanie. Od 1994 roku pracuje dla międzynarodowego stowarzyszenia przedsiębiorców społecznych „Ashoka, Innowatorzy dla Dobra Publicznego"  – w Polsce, Kanadzie, Ugandzie, Nepalu, USA, Pakistanie, Bangladeszu, Indiach, Nigerii, Niemczech i w Indonezji.

Ciekawie jest być Żydem – polskim patriotą. Na takiego bowiem wychowali mnie rodzice: w uwielbieniu dla polskiej historii i kultury.

Oczywiście w szkole podstawowej zdarzały się różne przykre sytuacje związane z moim pochodzeniem, nie nazwałbym ich jednak „antysemickimi", tak jak nie nazwałbym moich zaczepek w stosunku do Stefka, chłopaka ze wsi – „antychłopskimi". Pamiętam na przykład, że Tadek zwrócił się do mnie per „ty Żydzie" i natychmiast na przerwie dostał bolesne manto, obaj spóźniliśmy się na lekcję, a jego krwawiący nos tłumaczyliśmy upadkiem ze schodów. Od tego czasu Tadek był moim najlepszym przyjacielem.

Nieunikniona nadwrażliwość

Ciekawe, że nigdy nie zaświtała mi wówczas myśl, że zaczepki Tadka można nazwać jakimś izmem. Owszem, słyszałem, że niektórzy dorośli nazywali różne rozróby mianem „antysemityzmu"; mnie raczej kojarzyły się z panującym wśród chłopaków stylem bycia: zaczepnym i – na dziecięcy sposób – bezlitosnym.

Wielokrotnie potem dziwiłem się, że  różne chamskie zdarzenia (np. nazywanie drużyn piłkarskich przezwiskiem „żydy") określa się mianem „antysemityzmu". Tym bardziej że skandowanie przez cały stadion „Leeegia paaany, Górnik ch..., Górnik ch...!" nie prowadziło do określeń typu  „antygórnictwa" (to było dawno; jednak ostatnie, dobrze zaplanowane i skomplikowane akcje z antyżydowskimi plakatami na stadionach już zdecydowanie antysemityzmem są i z nimi trzeba walczyć; wielką zasługę mają tu organizacje takie jak „Otwarta Rzeczpospolita").

Obecnie, jako doktor nauk humanistycznych, zastanawiam się, jaki jest mechanizm uogólniania: co skłania do przypisywania motywów uogólniających? I dlaczego moich chamskich zaczepek w stosunku do Stefka nikt nie uogólniałby w kierunku „typowo żydowskiej antychłopskości", natomiast zaczepki takie jak Tadka w stosunku do mnie bywały uogólniane jako „antysemityzm"; więcej: prowadziły u niektórych dorosłych do jeszcze wyższego piętra uogólnień, na przykład do określeń typu „typowo polski antysemityzm".

W wieku szkolnym dziwiłem się też sprowadzaniem wszystkiego do kwestii żydowskiej; zresztą – zarówno przez samych Żydów, jak i przez ich adwersarzy. Świat wydawał mi się ciekawy, złożony i kolorowy niczym kalejdoskop; nie mogłem więc zrozumieć skostniałego schematu, który – cokolwiekby się działo – sprowadzał się do jednego tylko wzorca. Obecnie oczywiście rozumiem dramatyczne powody owej nadwrażliwości: Polacy (żydzi i katolicy), którzy przeżyli traumę wojny i niesłychanego okrucieństwa obydwu najeźdźców – nie mogli wyjść z tego okresu bez owej nadwrażliwości.

Pamiętam olbrzymie wrażenie, jakie wywarł na mnie w 1966 roku list episkopatu polskiego do niemieckiego. Te pięć słów „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" mają według mnie magiczną moc. Pamiętam też satysfakcję, z jaką obserwowałem „pieniącego się" Gomułkę: w tym jednym przypadku irytował się zasadnie, albowiem ów list niewątpliwie zmienił bieg historii. Byłem dumny, że jestem Polakiem, że w moim imieniu zostały wypowiedziane te wielkie słowa.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał