Ciekawie jest być Żydem – polskim patriotą. Na takiego bowiem wychowali mnie rodzice: w uwielbieniu dla polskiej historii i kultury.
Oczywiście w szkole podstawowej zdarzały się różne przykre sytuacje związane z moim pochodzeniem, nie nazwałbym ich jednak „antysemickimi", tak jak nie nazwałbym moich zaczepek w stosunku do Stefka, chłopaka ze wsi – „antychłopskimi". Pamiętam na przykład, że Tadek zwrócił się do mnie per „ty Żydzie" i natychmiast na przerwie dostał bolesne manto, obaj spóźniliśmy się na lekcję, a jego krwawiący nos tłumaczyliśmy upadkiem ze schodów. Od tego czasu Tadek był moim najlepszym przyjacielem.
Nieunikniona nadwrażliwość
Ciekawe, że nigdy nie zaświtała mi wówczas myśl, że zaczepki Tadka można nazwać jakimś izmem. Owszem, słyszałem, że niektórzy dorośli nazywali różne rozróby mianem „antysemityzmu"; mnie raczej kojarzyły się z panującym wśród chłopaków stylem bycia: zaczepnym i – na dziecięcy sposób – bezlitosnym.
Wielokrotnie potem dziwiłem się, że różne chamskie zdarzenia (np. nazywanie drużyn piłkarskich przezwiskiem „żydy") określa się mianem „antysemityzmu". Tym bardziej że skandowanie przez cały stadion „Leeegia paaany, Górnik ch..., Górnik ch...!" nie prowadziło do określeń typu „antygórnictwa" (to było dawno; jednak ostatnie, dobrze zaplanowane i skomplikowane akcje z antyżydowskimi plakatami na stadionach już zdecydowanie antysemityzmem są i z nimi trzeba walczyć; wielką zasługę mają tu organizacje takie jak „Otwarta Rzeczpospolita").
Obecnie, jako doktor nauk humanistycznych, zastanawiam się, jaki jest mechanizm uogólniania: co skłania do przypisywania motywów uogólniających? I dlaczego moich chamskich zaczepek w stosunku do Stefka nikt nie uogólniałby w kierunku „typowo żydowskiej antychłopskości", natomiast zaczepki takie jak Tadka w stosunku do mnie bywały uogólniane jako „antysemityzm"; więcej: prowadziły u niektórych dorosłych do jeszcze wyższego piętra uogólnień, na przykład do określeń typu „typowo polski antysemityzm".
W wieku szkolnym dziwiłem się też sprowadzaniem wszystkiego do kwestii żydowskiej; zresztą – zarówno przez samych Żydów, jak i przez ich adwersarzy. Świat wydawał mi się ciekawy, złożony i kolorowy niczym kalejdoskop; nie mogłem więc zrozumieć skostniałego schematu, który – cokolwiekby się działo – sprowadzał się do jednego tylko wzorca. Obecnie oczywiście rozumiem dramatyczne powody owej nadwrażliwości: Polacy (żydzi i katolicy), którzy przeżyli traumę wojny i niesłychanego okrucieństwa obydwu najeźdźców – nie mogli wyjść z tego okresu bez owej nadwrażliwości.
Pamiętam olbrzymie wrażenie, jakie wywarł na mnie w 1966 roku list episkopatu polskiego do niemieckiego. Te pięć słów „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" mają według mnie magiczną moc. Pamiętam też satysfakcję, z jaką obserwowałem „pieniącego się" Gomułkę: w tym jednym przypadku irytował się zasadnie, albowiem ów list niewątpliwie zmienił bieg historii. Byłem dumny, że jestem Polakiem, że w moim imieniu zostały wypowiedziane te wielkie słowa.
Wyjeżdżający w 1968 roku z Polski odbierali komunistyczną propagandę antyżydowską jako wyraz „polskiego antysemityzmu", a ja – jako formę walki ubeków o władzę
Potem przyszedł Marzec '68 i masowe wyjazdy znajomych i przyjaciół. Współczułem im, piłem z nimi na pożegnanie w przeddzień ich wyjazdów i odprowadzałem na Dworzec Gdański. Rozumiałem motywy: ich rodzice doznali upokorzeń, a często także byli pozbawieni możliwości zarobkowania w swoim zawodzie. Rozumiałem to także dlatego, że mój Ojciec też przeszedł przez szereg poniżających zebrań w stalinowskim stylu.
Czułem jednak, że coś wyjeżdżających i mnie zasadniczo różni, że nie podzielam ich poglądów na sytuację w Polsce, że ani mi w głowie emigracja. Wyjeżdżający odbierali komunistyczną propagandę antyżydowską jako wyraz „polskiego antysemityzmu", a ja – jako formę walki ubeków o władzę. Obrazy telewizyjne pokazywały zebrania załóg w zakładach pracy, z martwymi twarzami i wstawionymi przez propagandę PZPR-owską banerami typu „Syjoniści do Dajana", co powodowało wśród znajomych gorące dyskusje o narastającej fali antysemityzmu.
Ja natomiast myślałem, że to kolejna forma rusyfikacji, podobna do tych z czasów ochrany i NKWD: Rosjanie i Sowieci bowiem eksportowali do nas pogromy i rozróby antysemickie jako metodę destabilizowania sytuacji, poniżania Polski na arenie międzynarodowej czy przygotowywania kolejnej zmiany władzy (robią to zresztą, według mnie, dalej).