Jest w tej chwili książka Zychowicza, taka komiksowa, która forsuje koncepcję przyjęcia żądań niemieckich. Pierwszą tego konsekwencją byłoby zawarcie przez Wielką Brytanię i Francję układu z Rosją. Najważniejsze było jednak, że zarówno Niemcy jak Rosja byli dla nas śmiertelnymi wrogami. Żądania sowieckie, podane mocarstwom zachodnim, szły dalej, niż niemieckie. Jedne i drugie powodowały wasalizację czy satelizację Rzeczypospolitej, lecz Niemcy nie domagali się wprowadzenia Wehrmachtu do Poznania i Katowic. Pomysł, że aby zapobiec porozumieniu Moskwy z Berlinem, należy oprzeć się o jednego z sąsiadów, był absurdalny. Oznaczał, że sami niszczymy własną niepodległość. Uzależnienie od któregokolwiek z zbrodniczych, totalitarnych sąsiadów oznaczało nie tylko polityczną, ale i moralną kapitulację – za co uzyskiwaliśmy możność przelewania krwi, aby pomóc mu w uzyskaniu dominacji nad Europą i umożliwić tym samym całkowite zniewalanie Polski. Niezrozumienie tej oczywistości, występujące w liczącej się części naszej historiografii, świadczy o niskim stopniu świadomości historycznej, żywionej bezmyślnymi hasłami. Natomiast przyjęcie przez Warszawę żądań sowieckich mogłoby być korzystne dla Zachodu, zwłaszcza w przekonaniu sporej części polityków i generałów francuskich, a także zwolenników tej linii, którą w Wielkiej Brytanii propagował Churchill w opozycji do Chamberlaina. Równało się to całkowitemu porzuceniu Polski. Aby uniknąć takiego najgorszego rozwiązania – gorszego od przegranej wojny, musieliśmy odrzucić żądanie i niemieckie, i sowieckie. Sugestie, że i tak staliśmy się satelitą ZSRR, ale jako najłagodniejszy barak obozu, są ahistoryczne. Gdyby nie zobowiązania polityczne i moralne zachodu wobec Polski oraz fakt, że w demokratycznych państwach przywódcy musza się liczyć z opinią publiczną, która nie lubi cynizmu, Roosevelt i Stalin nie fatygowaliby się do Jałty, tylko przyjęli do wiadomości, że utracone przez carat ziemie rosyjskie odzyskał ZSRR. Wszystko to nie zmienia głębokiego tragizmu decyzji, którą w 1939 roku w pełni świadomie podejmowali przywódcy Drugiej Rzeczypospolitej. Nie zabrakło im determinacji, której nie potrafili ożywić ich poprzednicy sprzed półtora wieku.
W takiej sytuacji pojawia się groźba wojny na dwa fronty...
Od samego początku – od lat 1919-1920 – przyjęto bez większych dyskusji zasadę, że Polska w każdej sytuacji będzie broniła niepodległości. Nawet jeśli ta sytuacja będzie beznadziejna. Najpóźniej w 1929 roku Piłsudski zakazał przygotowań do wojny na dwa fronty. Z jego punktu widzenia istotne było jedno: nie możemy sobie pozwolić na za wielkie straty, żeby nie osłabić substancji narodowej. Chodziło o to, żeby Polacy po przegranej wojnie (co było bardzo prawdopodobne) zachowali dostateczną siłę, pozwalającą po raz kolejny podjąć walkę. Wiemy z relacji jego współpracowników, że Piłsudski miał powiedzieć: wy tę wojnę przegracie i po pięćdziesięciu latach Polska odzyska niepodległość. Piłsudski poświęcił kilka lat na rozmowy o polityce polskiej z Beckiem, który rozumiał wszystkie założenia doktryny Marszałka. Drugą osobą, która też znała te sprawy był Sławek. Mimo że w pewnym momencie znalazł się w otwartej opozycji do sanacyjnej władzy, do przedostatniego dnia życia był konsultowany przez Becka. Rydz-Śmigły i Mościcki wiedzieli o tych konsultacjach i nie traktowali Sławka w tym wypadku jako przeciwnika politycznego, ale człowieka, który najwięcej wie o myśli Marszałka, a myśl ta była dla nich wszystkich czymś nadrzędnym.
W kwietniu 1939 roku ma miejsce rozmowa Becka z rumuńskim ministrem spraw zagranicznych Gafencu. Jest ona przykładem na to, że Beck wciąż wierzy w ułożenie pokojowych stosunków z Niemcami.
Beck cały czas uważał, że najlepszym rozwiązaniem jest zastopowanie wojny. Stąd unikał wszelkich wypowiedzi o osaczaniu Niemiec. Mówił: Polska nie uczestniczy w osaczaniu Niemiec! Próbował rozmaitych kontaktów, żeby porozumieć się z Niemcami z bardzo prostej przyczyny – rozpoczęcie jakichkolwiek normalnych rozmów odwleka wojnę. Przetrwać do jesieni. W następnych miesiącach warunku klimatyczno-pogodowe znacznie osłabiały możliwości działania lotnictwa i broni pancernej, głównego narzędzia walki Wehrmachtu. Jeśli się uda, mamy spokój do przyszłego roku. A wtedy armia polska, francuska i brytyjska będą silniejsze, armia niemiecka w mniejszym stopniu. Nie wszystkie te inicjatywy są skatalogowane, było ich bardzo wiele. Na przykład ściągnięto do Warszawy i wysłano do Berlina Gawrońskiego, byłego ambasadora w Wiedniu, który zresztą odszedł z urzędu po kłótni z Beckiem i osiadł w swoim majątku na Wołyniu. Miał on nawiązać prywatne rozmowy z Papenem, z którym był w dobrych kontaktach w okresie wiedeńskim. Ostatecznie nic z tego nie wyszło – niemieckie stanowisko było twarde. Nie ma innej możliwości porozumienia, poza faktyczną kapitulacją w postaci przyjęcia żądań niemieckich.