Nie może być wątpliwości, że rasizm trzeba tępić, także w sporcie. Tylko że czasami pewne zajścia się wyolbrzymia. Zamiast nadawać im międzynarodowy rozgłos, można wyjaśnić sprawę, podając rękę. Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy sportowcy uderzają tym oskarżeniem jak ideologiczną pałką, żeby przykryć własne błędy.
Nicolas Anelka jest świetnym piłkarzem i jednocześnie chamem. Takie połączenie występuje stosunkowo często. Nie on pierwszy, nie ostatni. Diego Maradonę najlepiej byłoby zostawić całe życie na boisku, Paula Gascoigne'a trzymać z daleka od butelek whisky, Wayne'a Rooneya i Johna Terry'ego wysłać jeszcze raz do szkoły. Mario Balotelli czy Antonio Cassano zaś na boisku są niebezpieczni dla przeciwników, a poza nim – dla siebie samych.
Anelka też jest z tej gliny. Na boisku maestro, poza nim – furiat. Zapytajcie Raymonda Domenecha, co o nim sądzi, gdy Anelka poradził mu, żeby się „poszedł pi...olić" i sam się zajął swoją „gównianą drużyną". A wszystko dlatego, że w przerwie meczu z Meksykiem na mistrzostwach świata trener skrytykował jego grę.
Potem Anelka musiał się spakować i wyjechać z imprezy, ale piłkarze stanęli w jego obronie i nie wyszli następnego dnia na trening. Przynajmniej raz francuska drużyna była zjednoczona, bo w innych sytuacjach każdy ciągnął wózek w swoją stronę.
Franck Ribery, zazdrosny o każdy okruch sławy, nienawidził Yoanna Gourcuffa. Thierry Henry w każdej sytuacji próbował być najważniejszy, Samir Nasri był wielkim samolubem, a Anelka swoim wybuchem „zabił drużynę". Wszystkich Domenech precyzyjnie opisał we wspomnieniach.
Anelka zawsze był taki, w każdym klubie, w którym się pojawił. Zwłaszcza od kiedy zaczął odnosić sukcesy. Rzadko żegnano go gdzieś z żalem. W Arsenalu tak długo targował się o kontrakt, że wszyscy mieli go dość. W Realu Madryt potrafił zdenerwować niesamowicie spokojnego Vicente Del Bosque i został zawieszony na 45 dni. Z jakiegoś powodu Gerard Houllier nie chciał podpisać z nim kontraktu w Liverpoolu, chociaż w czasie wypożyczenia Anelka grał znakomicie (może dlatego, że Houllier trenował Francuza już wcześniej i wiedział, do czego jest zdolny). Nawet z kibicami chińskiego Szanghaj Szenhua się pokłócił.
Kiedy zaś za swoje zachowanie na mundialu został zawieszony na 18 meczów reprezentacji (jakby jeszcze ktoś chciał go powołać), zbytnio się nie przejął, ale całą sprawę próbował sprzedać jako głęboki konflikt społeczeństwa multi-kulti. – Kiedy francuskiej reprezentacji nie idzie, ludzie zaczynają rozmawiać o kolorze skóry zawodników i ich religii. Mówią, że Ribery uderzył Gourcuffa (Ribery jest muzułmaninem, więc jest zły, a Gourcuff to dobry, francuski chłopak). Nie jestem „made in France". Wszystko, co osiągnąłem w życiu, spotkało mnie poza Francją. Tam nie doświadczyłem niczego innego niż kłopotów. Wychowałem się na społecznym marginesie i byłem pierwszym piłkarzem stamtąd, który miał ferrari. To ludzi denerwowało – ogłaszał.
W swojej książce były selekcjoner z sympatią wspomina dwóch piłkarzy: Liliana Thurama i Zinedine'a Zidane'a i obaj też są ze społeczeństwa multi-kulti. Zidane, tak samo jak Anelka, zaczął życie od zwiedzania biednych dzielnic francuskich miast i, gdyby nie futbol, może nigdy by się z nich nie wydobył.